Drodzy czytelnicy! W ten jakże pogodny dzień przyszło mi napisać dla was poniższy tekst. Wena to złośliwa kochanka która porzuca nas kiedy tylko ma na to ochotę. Nie patrzy się na nasze cierpienia. A kiedy już leżymy zwinięci w kącie szlochając ostatkiem sił, ona pojawia się jak gdyby nigdy nic. Macha do nas zachęcająco, zapraszając a my bez zastanowienia stajemy do tego szalonego tańca. Ja stawiam pierwsze kroki po przerwie.
W ostatnim czasie nie dość, że praktycznie nic nie napisałem to i mało przeczytałem. Jest trochę książek do zrecenzowania jeszcze z poprzedniego tańca ale one muszą poczekać na swoją kolej. Żeby nie było, jako nałogowy książkocholik wciąż mam kontakt z książkami choć w trochę innej formie. Zacząłem słuchać audiobooki. Tak. Zdradziłem papier. Ale nie stawiajcie mnie jeszcze na stosie. Przyrzekam wam, że książki będę czytał nadal. Wciąż jest jeszcze tyle pozycji których nie mógł bym sobie darować gdybym miał ich wysłuchać albo zignorować. Chociażby „Wojna w blasku dnia” którą czytam na papierze w tej chwili.
Jak pewnie większość z was audiobooki traktowałem jako jakiś dziwny i nieistotny wybryk natury, z którym nie potrafiłem się oswoić. Jak tu się na tym skupić i w ogóle. Ostatnio jednak wszystko się zmieniło. Z jednej strony w obecnej pracy przez niemal całe 8 godzin nie wymagające wielkiego skupienia słuchałem muzyki. Z drugiej, w moje ręce wpadł audiobook „Gra o Tron” wydany w dość specyficzny sposób. Dodałem jedno do drugiego i zacząłem eksperyment słuchanie książek w pracy. Okazał się on wielkim sukcesem. Od naszego ostatniego spotkania zaliczyłem już ok 30 książek (w tym 2 na papierze). Ale jak mi się to udało? Przecież nie da się słuchać książek i wiedzieć co się słucha. A może?
Audiobooki możemy podzielić na trzy główne typy. Teatr jednego głosu, słuchowisko i superprodukcja. Jak można się domyślić pierwszy typ to zwykłe czytanie książki przez lektora. Najłatwiej taki przygotować więc i najwięcej pozycji mamy właśnie w tej formie. Niestety w tym formacie na odbiór książki wpływ ma nie tylko treść, ale i głos czytającego. Kilka tytułów które chciałem zaliczyć w tej formie odpuściłem sobie właśnie przez fatalny głos lektora. Słuchowisko to zazwyczaj produkcja robiona na potrzeby radia gdzie kilku aktorów odgrywa książkę na role (często jeden aktor gra kilka głosów). Najciekawsza jest jednak superprodukcja i to jej zawdzięczam powodzenie eksperymentu. W przypadku superprodukcji każda postać ma swojego aktora a na dokładkę wszystko jest udźwiękowione. Prawie jak film co pozwala łatwiej wczuć się w klimat. Niestety ze względu na złożoność realizacji jest to najrzadziej dostępna wersja. W przypadku rzeczonej „Gry o Tron” udział w realizacji brało 86 aktorów. To robi wrażenie. A co powiecie na „Bożych bojowników” Sapkowskiego na 190(!) głosów? Ale jak się tego słucha zapytacie?
Swoją przygodę zacząłem od superprodukcji. Stwierdziłem, że jeśli miał bym się rozproszyć to zdecydowanie łatwiej będzie mi wrócić do słuchania kiedy mogę rozróżnić głosy bohaterów (głosy tła też pomagają). Parę razy wcześniej próbowałem słuchania zwykłych audiobooków ale za każdym razem wytrwałem max 5 minut. Tutaj było zupełnie inaczej. Zmieniające się głosy postaci i odgłosy otoczenia skutecznie przyciągają i zachowują naszą uwagę. Dodatkowo ponad 31 godzin z „Grą” pozwoliło mi się skutecznie przyzwyczaić do słuchania i pracy jednocześnie. Wyrobiłem sobie odruchy szybkiego pauzowania jak ktoś chciał się do mnie odezwać i tak to poszło. Teraz, po prawie trzydziestu tytułach słucham książek niemal wszędzie. W drodze do pracy, w pracy, przy gotowaniu, zmywaniu, bezmyślnym przeglądaniu internetu i do spania i wszędzie tam gdzie nie muszę się skupiać na konkretnym zadaniu. Powiecie „ty leserze zamiast sięgnąć po papier idziesz na skróty”. Nie, tak wcale nie jest. Przynajmniej nie do końca.
Audiobook nigdy nie zastąpi Ci przyjemności z czytania prawdziwej książki i jak już wspomniałem są tytuły których za nic nie przesłucham. Słuchanie traktuję bardziej jako możliwość zapoznania się z tytułami na które normalnie nie miałbym czasu, których zwyczajnie nie wziąłbym do ręki bo to niekoniecznie jest mój klimat. Udało mi się skończyć książki których nie przeczytałem, bo po paru stronach stwierdzałem, że tego się nie da czytać tak jest nieprzyjemnie napisane, a kiedy ktoś robi to za Ciebie okazuje się, że można przez to przejść. Dzięki słuchaniu nadrobiłem trochę zaległości, poznałem nowych świetnych autorów których teraz spokojnie mogę dodać do swoich ulubionych i po których kolejne książki chętnie chwycę. Zacząłem też, trafiać na pozycje których wcześniej sam z siebie nigdy bym nie ruszył, ale skoro mam czas na słuchanie to czemu by tego nie spróbować. W swoim odtwarzaczu zawsze mam zapas więc najwyżej puszczę coś innego. Choć taka sytuacja jeszcze mi się nie zdarzyła.
Podsumowując. Jeśli chciałbyś jednak przejść na ciemną stronę mocy i zacząć słuchać książek to polecam zrobić to według podobnego schematu jak ja. Znajdź czynność, albo czas w którym robisz coś niewymagającego dużego skupienia (jak chociażby długie dojazdy do pracy), wybierz jedną z audiobookowych superprodukcji i jeśli masz taką możliwość to przygotuj sobie słuchawki z pilotem albo odtwarzacz z łatwą do uruchomienia pauzą w przypadkach kiedy w czasie słuchania musisz się jednak komunikować z ludźmi. Szczerze polecam przemóc się i spróbować. To może poszerzyć wasze horyzonty :)
Osobisty, zapomniałeś wspomnieć (nie skąd, nie czepiam się i nie wypominam) kto jest Twoim "dilerem" audiobooków :P
OdpowiedzUsuńNo tak. Archer sumiennie pielęgnuje moją podróż po ciemnej stronie mocy. Tak, ją też możecie obwiniać za to bluźnierstwo dla papieru ;P
Usuńhmmm chętnie bym posłuchała Grę o Tron bo film mnie nieco rozczarowuje i już się gubię w akcji ;)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś zdecyduję się przejść na Ciemną Stronę Mocy;) Póki co jestem jednak wierna książkom w formie papierowej ( ten książkowy zapach mnie uzależnił). Zdarzyło mi się sięgnąć po audiobooka, nie powiem, że nie. Słuchałam Małego Księcia czytanego przez Piotra Fronczewskiego. Nie mogłam oderwać uszu...głos pana Piotra mnie hipnotyzuje ;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńTo prawda. Fronczewskiego słucha się świetnie :) Głos lektora potrafi nawet z kiepskiej książki zrobić fajne słuchadło. Więckiewicz, Zborowski i Frączewski są w mojej czołówce lektorów :)
UsuńNie namówisz mnie na ciemną stronę mocy :-) Nie dam się niestety przekonać audiobookom a to z tego względu, że jestem typowym wzrokowcem.
OdpowiedzUsuńTeż o sobie tak myślałem. Polecam spróbować wycelować w aktora z ulubionym głosem i zobaczyć czy czegoś przypadkiem nie czyta. Lektor dużo daje i nawet typowy wzrokowiec może znaleźć coś dla ucha :)
UsuńPóki co czytam mało absorbujące audiobooki, żeby się oswoić z formą, w dodatku tylko od czasu do czasu. Swojego ulubionego lektora jeszcze się nie dorobiłam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :-)
Posłuchałam twojej rady i sprzątam słuchając audiobooka. To świetne rozwiązanie. Sprzątanie szybko mija, a ja ciągle mam kontakt z literaturą:) Dzięki Q
OdpowiedzUsuńNo no Osobisty... chyba przekonuję się do ABooków ;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam audiobooki i się nie wstydzę. Dla takiej okularnicy jak ja, jeżdżącej kilometry samochodem , to często zbawienie.
OdpowiedzUsuńA , co do lektorów się zgodzę w 100%. Pamiętam pewną przygodę , że Deanem Koontz i jego "Przepowiednią", głos lektora przeraził mnie bardziej niż sama fabuła i niestety podziękowałam serdecznie.
Ja uwielbiam zapach książek, ale nie skreślam jej nowoczesnych form. Bardziej niż audiobook przemawia do mnie e-book. Może powodem jest to, że zaliczyłam jedno średnio udaną próbę słuchania lektora.
OdpowiedzUsuń