wtorek, 27 maja 2014

#303

Dzisiaj trochę ogłoszeniowo.

Jakiś czas temu wspominałam, że szykują się zmiany. Na razie nad samym wizerunkiem bloga nie myślałam, ale może na coś wpadnę. Niebawem powinnam wreszcie skończyć ogarnianie współpracy z Moją Przyjaciółką. Więc na dniach będzie notka nie mojego autorstwa. 

Jest mi niezmiernie miło, że wciąż ktoś tu zagląda i czyta to co uda mi się wypocić. Dziękuję, że jesteście.

Poza tym mam wstręt do pisania. Nawet ta notka rodziła się w bólu od kilku dni. Nie mam pojęcia co się dzieje, ale przeraża mnie to. Mam do napisania kilka recenzji, ale gdy tylko otwieram worda palce zastygają nad klawiaturą i nic. Kompletnie nic. Nawet pisanie w notesie nie pomaga. Muszę jakość wziąć się w garść bo trzeba napisać opowiadanie no i "Księgarenka" leży odłogiem. Weny i Natchnienia mi trza!!!

A tutaj ogłoszenia:

W nowej księgarni internetowej www.dadada.pl


 I tylko do jutra wielka promocja Wydawnictwa Novae Res


piątek, 23 maja 2014

#302



Droga Tachykardio!

Czasem zdarza mi się taki dzień, kiedy mam wszystkiego dość. Najchętniej zaszyłabym się wtedy w ukochanym fotelu, przykryła kocem, przygotowała sobie gorącą czekoladę i zatopiła w optymistycznej lekturze. I tak też niedawno zrobiłam. Co prawda, zamiast fotela miałam „krótką” sofę, a zamiast czekolady była herbata, ale to wszystko mało istotne, bo towarzyszyła mi najnowsza książka Magdaleny Witkiewicz „Szczęście pachnące wanilią”

Adrianna Olechowska, matka samotnie wychowująca małego Michasia, prowadzi na jednym z gdańskich osiedli małą przytulną cukiernię. Jak to w takich małych biznesach bywa, bohaterce ciężko jest związać koniec z końcem: opłacić rachunki oraz nianię dla synka. Pewnego dnia do jej lokalu wpadają dwie zapracowane mamy ze swoimi dziećmi. Obie panie są już bardzo zmęczone ciągłym zajmowaniem się domem oraz pociechami. Narzekają na swoich mężów, którzy w żadnym wypadku nie dają im wsparcia. Adam Kondracki przeżywa właśnie kryzys wieku średniego a Krzysztof Kalinowski nie potrafi zrozumieć ciągłego zmęczenia żony. Przecież ona cały czas siedzi w domu. Pan Kalinowski wykazuje całkowity brak zrozumienia dla dokonań żony.
Jakby kłopotów było mało, Pani Irenka: niania Michasia, odchodzi do lepiej płatnej pracy. Adzie nie pozostaje nic innego jak zajmować się dzieckiem w cukierni. I tak rodzi się pomysł stworzenia osobnego pomieszczenia dla dzieci po to, aby ich mamy mogły spokojnie wypić kawę. Na pomoc „zajętym” mamom przychodzi Karolina: psycholożka mieszkająca niedaleko.
Zuza Wolnicka, zwana dalej Bachorem, jest zachwycona i zmartwiona zarazem związkiem ojca Jacka z Milenką. Bo jak to może być, że jej ukochany Milaczek „cudzołoży”? Na pomoc przybywa niezastąpiona Zofia Kruk. Czy kobietom uda się rozkręcić wspólnie interes? Czy uda się zapanować nad kryzysem wieku średniego? O tym musisz przekonać się sama. 

Muszę przyznać, że z każdą przeczytaną stroną czułam się tak jakbym była klientką w tej „magicznej” cukierni Ady. Było tak, jak gdybym siedziała przy jednym ze stolików i razem z bohaterkami przeżywała ich wszelkie wzloty i upadki. Cieszyłam się też z każdego ich sukcesu, wkurzałam się na mężów za brak zrozumienia. Oj muszę Ci się powiedzieć, że czasem miałam ochotę przywalić jednemu i drugiemu. Dlaczego? Bo według mężów, w szczególności mam tutaj na myśli Krzysztofa Kalinowskiego, miejsce kobiety (żony, matki) jest w domu. Powinna ona dbać o ognisko domowe, zajmować się dziećmi i nie zawracać sobie głowy jakąkolwiek pracą. Bo przecież od kasy są oni - Ci wspaniali mężczyźni. Nie no, w porządku, niech sobie tak myślą. Ale przecież kobieta potrzebuje wytchnienia i chwili oddechu od codziennych zajęć. No i przede wszystkim potrzebuje innej kobiety, która czuje dokładnie to samo co ona i ją rozumie. 

Magda ma niesamowity dar opowiadania. No i przede wszystkim posiada wspaniałe poczucie humoru, które umiejętnie wplata w swoje powieści. „Szczęście pachnące wanilią” przepełnione jest zabawnymi historyjkami, dialogami i optymizmem, który bije z każdej strony. To taka książka, która pokazuje nam, że mimo przeciwności losu warto mieć swoje marzenia. Bo kiedyś przyjdzie taki moment, że one się w końcu spełnią. Poza tym ta powieść od pierwszych stron pachnie wanilią, a to za sprawą „magicznych” waniliowych babeczek z truskawką w środku, które jak dla mnie są lekiem na całe zło. 

Jeśli masz nadzieję, że w książce będzie dużo Bachora, Milaczka i Parysa Antonio, to niestety muszę Cię rozczarować. Nie będzie ich tyle ile we wcześniejszych książkach czyli „Milaczku” i „Pannach roztropnych”. Fakt, przewijają się przez strony powieści, ale w „Szczęściu pachnącym wanilią” nie dominują. Ale nie martw się, nowi bohaterowie też świetnie dają sobie radę. 

Książki Magdy Witkiewicz powinny być przepisywane na receptę jako doskonałe poprawiacze humoru. Wybuchy niekontrolowanego śmiechu podczas czytania każdego kolejnego rozdziału masz gwarantowane. Więc jeśli szukasz powieści ciepłej, całkowicie optymistycznej i niesamowicie pachnącej słodkimi waniliowymi babeczkami, to musisz koniecznie sięgnąć po „Szczęście pachnące wanilią”. Nie zawiedziesz się. Aaa, bo zapomnę, książkę najlepiej czytać siedząc na podłodze. Dlaczego? Bo przy częstych napadach śmiechu możesz np. spaść z łóżka, fotela itp. Polecam!!!

Pozdrawiam 
Archer


P.S.
Zdjęcie okładki pochodzi ze strony Wydawnictwa Filia

piątek, 16 maja 2014

#301


Droga Tachykardio!

Jak dobrze wiesz lubię wracać do moich ulubionych miejsc. I Bohaterów. I książek. Często wracam do Grajdoła gdzie mieszka Stephanie Plum, i babcia Mazurowa i Komandos, ale ostatnio wraz z Inspektorem Gamache lubię wracać do Three Pines, małej wioski nieopodal Montrealu.

Tym razem z Inspektorem przybyłam do miasteczka podczas Świąt Bożego Narodzenia. I znów mieliśmy za zadanie rozwiązać zagadkę tajemniczego morderstwa. Usiądź więc wygodnie i posłuchaj historii która wydarzyła się w najnowszej powieści Louise Penny „Zabójczy spokój”. CC de Poitiers nie cieszy się dobrą opinią wśród mieszkańców Three Pines. Jest wyniosła, arogancka, pewna siebie, taka królowa śniegu. Nikt jej nie lubi. Mąż jej unika, córka olewa, sąsiedzi pogardzają. Nawet Kochanek jej nie szanuje. Po świątecznym śniadaniu, które jest tradycją wśród mieszkańców, wszyscy wybierają się na zamarznięte jezioro na coroczny turniej curlingu. To właśnie tam w niewyjaśnionych okolicznościach ginie CC.  Prawdziwa tragedia, ale… no cóż, mieszkańcy w końcu odetchnęli z ulgą. Przez cały zastanawiają jednak się kto mógł to zrobić? Kto posunął się do tego by zamordować Panią de Poitiers? I wtedy do akcji wkracza niezastąpiony Armand Gamache wraz ze swoją drużyną. I musi rozwiązać zagadkę, a jak wiadomo (chociażby z wcześniejszej książki „Martwy punkt) śledztwo wcale nie będzie takie łatwe. Dodatkowo morderstwo bezdomnej kobiety w Montrealu jeszcze bardziej skomplikuje dochodzenie. Obie zbrodnie nie mają ze sobą nic wspólnego, a może jednak … Ale do czasu, aż wszystko zacznie stopniowo się wyjaśniać. Jak cała historia się skończy, to o tym musisz doczytać już sama. Nie mogę przecież zdradzić Ci kto zabił i dlaczego. 

Louise Penny po raz kolejny skonstruowała misterny kryminał. Gdzie nic od początku nie jest pewne. Gdzie inspektor podczas śledztwa brnie przez tajemnice mieszkańców, tak samo mocno jak przez zaspy śnieżne okalające miasteczko. W kolejnej powieści powracają bohaterowie znani z wcześniejszej części. Ale także pojawiają się zupełnie nowi, którzy dorzucają smaczku całej historii. Dodatkowym smaczkiem tej historii na pewno jest aura. Tym razem mamy tutaj srogą zimę. Muszę przyznać, że za każdym razem czytając opisy przyrody miałam dreszcze z zimna. 

Tak samo jak w pierwszej części nie jest to nowoczesny kryminał, gdzie akcja leci na łeb na szyję. Tutaj wszystko jest wysublimowane. Śledztwo posuwa się w zwolnionym tempie. Smakujemy go jak najlepszą świąteczną potrawę. Razem z Inspektorem staramy się rozwiązać zagadkę. Zaglądamy do domów bohaterów, brniemy przez śniegi Quebecu i poznajemy nieznane tajemnice bohaterów.
No i przede wszystkim staramy się poznać motywy zachowania CC de Poitiers. Dlaczego była taka jaka była. Co ukrywała i dlaczego była taką osobą a nie inną. 

Wiem, że lubisz kryminały w stylu Agathy Christie, gdzie trudno jest od razu złapać mordercę. Tutaj jest tak samo. „Zabójczy punkt” jest idealny dla miłośników klasycznych kryminałów. Na początku przeraża objętość – ponad 500 stron – jednak po pewnym czasie dojdziesz do wniosku, że to wcale nie jest tak dużo jak się może wydawać. W szczególności kiedy zagadka morderstwa zostanie rozwiązana a Tobie opadnie szczęka gdy dowiesz się kto zabił. Bo ja do dzisiaj nie mogę się otrząsnąć. Polecam!
 

Pozdrawiam 
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Feeria



wtorek, 13 maja 2014

#300

Ostatnio noszę się z zamiarem zmian. Zmian na blogu. Chociaż jakiś czas temu chciałam całkowicie zawiesić jego działalność. Mam wrażenie jakbym się wypaliła w pisaniu. Coraz trudniej jest mi pisać, brakuje mi słów. To jest do mnie bardzo nie podobne, bo zawsze mam coś do powiedzenia. Łapię się na tym, że czytam ile wlezie a potem mam problem z napisaniem listu - recenzji. Czy ze mną już jest coś nie tak? Chora jestem czy co? A może mi to przejdzie. Może to jakieś przesilenie wiosenne czy coś. 

No właśnie, zmiany. Na początku namawiałam Jorx'a by pozwolił mi umieścić swoje teksty (opowiadania) tutaj na blogu. Jednak jak większość facetów jest uparciuchem i stanowczo powiedział, że nie. A szkoda, bo są całkiem niezłe. No nic, może kiedyś uda mi się go namówić na to bym jakiś tutaj wrzuciła. No ale skoro nie, to nie. 

Ale... żeby nie było. Udało mi się namówić Moją Przyjaciółkę na współpracę. To znaczy będzie pisać recenzje książek. A, że czyta zupełnie inny typ literatury niż ja to będzie urozmaicenie dla odwiedzających (jeśli oczywiście ktoś tu jeszcze zagląda i czyta te moje wypociny). Tak więc, niebawem pojawi się pierwszy wpis sygnowany pseudonimem Mojej Przyjaciółki. Tekst miał pojawić się już jakiś czas temu, ale Ona jeszcze nie wybrała sobie odpowiedniego nick'a. 

Może uda mi się jeszcze jakoś dogadać ze znajomą i też będzie publikować tutaj swoje opowiadania. Ale to jeszcze w fazie rozmów, debat i pomysłów na teksty. 

Czyli jednym słowem będzie się działo. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze lubi Pestkę i jej listy. 

P.S.
Ta 300 w tytule postu tak pięknie i dostojnie wygląda. O rany ale to zleciało.

czwartek, 1 maja 2014

#299




 
Droga Tachykardio!

Co byś zrobiła, gdyby pewnego dnia na progu twojego domu stanęła córka Twojego męża, z pierwszego małżeństwa? W dodatku czternastoletnia. Przyjęłabyś ją, prawda? Otoczyłabyś opieką, zatroszczyła się o nią. A gdyby się okazało, że to wyszczekana nastolatka, z brudnymi włosami i młodzieńczym trądzikiem. Co wtedy? Troszczyłabyś się o nią równie mocno? Czy może spróbowałabyś zrobić to, co zrobiła główna bohaterka książki „Macocha” Nataszy Sochy. Czyli próbowałabyś pozbyć się za wszelką cenę potwora.

Roma została postawiona przed faktem dokonanym. Pewnego dnia na progu jej domu stanęła Kasia – córka Brunona z pierwszego małżeństwa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Roma liczyła na spokojne życie u boku swojego męża. A tu nagle taki klops. W dodatku dziewczyna, wcale nie ma zamiaru wracać do swojej matki, od której uciekła. Wręcz przeciwnie - żąda własnowolnego wyboru szkoły i nie wtrącania się w jej życie. Romie się to, jak można się domyślić, wcale nie podoba. Poza tym, kobieta nie jest w ogóle przygotowana do tego, by zostać macochą wyszczekanej dziewczyny. Postanawia za wszelką cenę pozbyć się niechcianego gościa. Przygotowuje nawet: „Plan na następnych klika tygodni:
1. Pozbyć się Kasi z domu
2. Zmusić ją do powrotu.
3. Przekonać, że życie z nami jest beznadziejne.
4. Otruć.
5. Wysłać w kosmos?” (cyt. str. 5)

Muszę Ci się przyznać, że po przeczytaniu pierwszej strony wiedziałam, że ta książka natychmiast przypadnie mi do gustu. Autorka stworzyła fantastyczną opowieść. Czyta się ją jednym tchem, co chwilę wybuchając niepohamowanym śmiechem. Zastanawiam się tylko skąd czerpała do niej inspirację? Bo powiem Ci, że przez sposoby pozbycia się czternastolatki w wykonaniu Romy… czasem jeżyły mi włosy na rękach.

„Macocha” jest napisana w formie dziennika, a co za tym idzie czyta się ją dość szybko. Nie mogłam się od niej oderwać. Ta książka wciąga jak wir wodny lub, jeśli wolisz, świetny film komediowy. Fakt, że zakończenie może okazać się zupełnie banalne, ale po drodze zostaje przedstawiona relacja kobiety która niespodziewanie została macochą nastolatki. Matki, która absolutnie nie potrafi się w tym odnaleźć i we wszystkim doszukuje się podstępu.

Jeśli potrzebujesz wytchnienia po ciężkim tygodniu, bez przeciwwskazań sięgnij po tę książkę. Nie pożałujesz i będziesz się bawić przednio. Gwarantuję Ci to.

Pozdrawiam
Archer