wtorek, 26 stycznia 2021

#566 - "Dywan z wkładką" recenzja przedpremierowa





Z komediami kryminalnymi jest mi bardzo, ale to bardzo po drodze. Uwielbiam, ale to wiecie nie od dziś. Poza tym, śmiech w dzisiejszych czasach to towar deficytowy. Tak więc, z ogromną radością przeczytałam komedię kryminalną autorstwa Marty Kisiel „Dywan z wkładką”. Ale powiem wam od razu, że zanim książka do mnie dotarła nie miałam bladego pojęcia o czym będzie. Serio. 

Tak naprawdę wszystko zaczęło się od… lodówki. A konkretniej dźwięków jakie się z niej wydobywały. To był zapalnik do przeprowadzki, do domu za miastem. Trawni ,wraz z dwójką nastoletnich dzieci przenoszą się do domu, który kiedy oglądali go pierwszy raz wydawał się niczym z bajki, teraz nijak ma się do tego czym był w tedy. Staw, który Tereska polubiła od pierwszego spojrzenia (wiecie, wizja kawy na tarasie z widokiem na własny staw to raczej marzenie każdego) okazuje się wyschniętym bajorem, natomiast sąsiadowi od samego rana tylko nowe konflikty i spory w głowie. I żeby Teresce nie było zbyt nudno, pewnego dnia na progu domu pojawia się bardzo aktywna teściowa Mira. A że Mireczka nie usiedzi „na pupie” to wyciąga na jogging biedną Tereskę (a musicie wiedzieć, że Teresa to raczej Mama Muminka, która zdecydowanie zamiast joggingu woli zasiąść leniwie na tarasie z kawą i kasztankami). I właśnie wtedy obie panie natrafiają na… zwłoki zawinięte w dywan, który jeszcze kilka dni wcześniej – oczywiście bez wkładki – był w garażu Trawnych. By nie rzucić podejrzenia na kogoś z rodziny, obie panie rozpoczynają śledztwo na własną rękę. Czy uda im się znaleźć mordercę? 

Oż ty Łużowy Kłuliku!!! Co to była za uczta literacka. Ach co to był za dowcip, sarkazm, cóż za świetna historia przy której wybuchałam niepochamowanym śmiechem. Gdzie Pan Munż uspokajał, albo raczej starał się mnie uspokoić, by sąsiedzi nie wezwali miłych panów z kaftanikiem. Była intryga, był trup i śledztwo na własną rękę, oraz problemy zajadane kasztankami. Droga Ałtorko, chylę czoła, gratuluję i powiem ci, że ten lockdown ci służy. Czekam na więcej!!! Pisz koniecznie, bo komedia kryminalna wyszła ci przesmacznie. 

Wiecie, ciężko jest pisać opinię o książce która jest komedią kryminalną i nie zdradzać szczegółów. Albo nie wybuchać śmiechem na same wspomnienie historii. 

Marta Kisiel podobnie jak Aneta Jadowska, porzuciła na chwilę fantastykę na rzecz komedii kryminalnej. Trochę się bałam czy nie dostanę jakiegoś zakalca, ale nie. Dostałam tak przesmaczną historię, że liczę na to iż Ałtorka napisze kontynuację. Bo chcę wiedzieć czy Mira będzie spotykać się z Magnumem. Ci co mają już prawie czwórkę z przodu to wiedzą o kogo mi chodzi. A ci z młodszego pokolenia pewnie kojarzą Doktora Richarda z kultowego serialu „Przyjaciele”.

Marta ma rzesze swoich czytelników, którzy przeczytają wszystko co wyjdzie spod jej pióra. I powiem Wam, że nie ważne za jaki gatunek literacki Ałtorka się weźmie to zrobi to dobrze. Ba!!! Nawet bardzo dobrze i dodatkowo zjedna sobie kolejnych czytelników, którzy z entuzjazmem pobiegną do księgarni i wykupią wszystko co napisała. Jej książki powinny być przepisywane na receptę jako poprawiacz humoru. A po przeczytaniu najnowszej książki uwierzcie mi, że najdzie was ochota na kasztanki. Idę poszukać czy nie mam gdzieś skitranych w barku. 

Polecam Wam „Dywan z wkładką” jako zdecydowany poprawiacz humoru. Kiślu Kochany, czekam na kontynuację. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B. 

sobota, 9 stycznia 2021

#565 - Siedem sióstr




Są książki i autorzy, którzy są ,lub stają się, fenomenem literackim. Już wyjaśniam o co chodzi. Chodzi mi o takich autorów, których ksiażki rozchodzą się jak świeże bułeczki i wszyscy je czytają, i o nich mówią. Jak poniektórzy wiedzą jestem księgarzem. Od wielu lat obserwuję co najchętniej czytają klienci i które książki sprzedają się najlepiej. Muszę powiedzieć, że kobiety najczęściej sięgają (nie tylko po Grey’a albo „365 dni”) po książki Lucindy Riley. I wiecie co? Postanowiłam sprawdzić, przekonać się co w tych książkach jest takiego, że wszyscy je czytają. Z pomocą, jak zwykle, przyszło mi Legimi. Wrzuciłam książkę na czytnik i zatopiłam się w historii Mai, czyli pierwszej córki Pa Salta , z serii „Siedem sióstr"

Po śmierci ojca, sześć sióstr spotyka się w rodzinnej posiadłości nad Jeziorem Genewskim. Każda z nich została adoptowana przez Pa Salta, będąc niemowlęciem. Każda otrzymała tajemniczy list, który jest zarazem pożegnaniem i pocieszeniem. Ojciec w ogrodzie postawił rzeźbę – sferę amilarną (no wiecie taki model strefy niebiesiej). Na każdej obręczy znajdowały się imiona dziewcząt oraz pewne liczby. Okazało się, że są to współrzędne geograficzne miejsc skąd pochodzą siostry. 

Pierwsza część skupia się na Mai, najstarszej z nich. Po odszyfrowaniu współrzędnych wyrusza do Brazylii, by poznać swoją przeszłość. Tam z pomocą brazylijskiego pisarza oraz historyka w jednej osobie, stara się odkryć zagmatwane losy swojej rodziny.

Muszę wam powiedzieć, że ta książka mnie oczarowała. Może dlatego, że sama rzadko sięgam po sagi rodzinne. Chyba bardziej wolę historie zamknięte w jednym tomie. Plusem na pewno jest to, że sześć historii jest już wydanych, więc mogę bez problemu czytać ciągiem. Tylko czy warto?

Po przeczytaniu pierwszej części serii myślę, że warto. Zobaczę jak będzie dalej. Sami dobrze wiecie, że jeśli jakaś książka mi nie podpasuje to porzucam, bez wyrzutów sumienia.

„Siedem sióstr” Lucindy Riley to historia o miłości. Tej wspaniałej, prawdziwej, do grobowej deski. Ale także tej niekoniecznie szczęśliwej. Prababcia Mai ze względu na pochodzenie społeczne, nie mogła podążyć za głosem serca. Musiała zrezygnować ze szczęścia. Ale wtedy były inne czasy. To rodzice wybierali męża swojej córce.

Jeśli poszukujecie hitorii niebanalnej to tom pierwszy nadaje się do tego idealnie. Zastanawia mnie tylko dlaczego na jednym z portali książkowych ktoś umieścił tę sagę w gatunku sci-fi. Tego zrozumieć nie mogę. Boję się, że może nie trafić do niektórych właśnie ze względu na tę błędną kategoryzację.

Ja osobiście polecam!!!

czwartek, 7 stycznia 2021

#564 - Falling fast

 


Od czasu do czasu, jak wiecie, sięgam po książki z gatunku Young Adult. Lubię wiedzieć, co w trawie piszczy. Poza tym dzięki temu mogę z czystym sumieniem polecać klientom te powieści, które uważam za dobre. A wierzcie mi, że to fajne uczucie, kiedy klient wraca po tym jak poleciłam mu książkę, która mu się podobała. Dlatego z ciekawością sięgnęłam po książkę Bianci Iosivoni „Falling fast”. Zaintrygowała mnie okładka oraz tytuł. Tytuł, który po przeczytani już książki, dla każdego czytelnika będzie mieć inny wydźwięk. 

Haillee wsiada w swój samochód i wyrusza przed siebie. Jednak nie jest to przypadkowa trasa. Dziewczyna ma dwa cele. Jednym z nich jest miasteczko, w którym żył jej przyjaciel – Jasper, a drugim latarnia morska, w okolicach San Diego. Niestety los krzyżuje jej plany. Samochód odmawia jej posłuszeństwa w Fairwood. Chcąc nie chcąc, Haillee musi znaleźć dach nad głową i pracę, by zapłacić za naprawę. I tak poznaje Chase’a Whittakera. Przyjaciela Jespera, który nie był obecny w jego życiu w ciężkich dla niego momentach. Pokłócił się z nim i wyjechał. Drogi Haillee i Chase’a przecinają się już pierwszego dnia pobytu dziewczyny w Fairwood. I to miało być tylko tyle. Jedno spotkanie i nic więcej. Ale jak wiadomo życie dla każdego z nas ma inny plan. Zaczyna ich łączyć coraz więcej. Niestety Haillee ukrywa mroczny sekret, który nie może ujrzeć światła dziennego. 

Kiedy dotarłam do końca książki czułam szybsze bicie serca. Czułam krew tętniącą w skroniach. Pomyślałam sobie: o nie, tak być nie może, chcę wiedzieć co dalej? Dlaczego akurat takie zakończenie? Ono serio wbija w fotel. Chociaż muszę przyznać, że po przeczytaniu trzech czwartych książki zaczęłam układać w głowie puzzle, które wpadały na swoje miejsce. I prawie się nie pomyliłam. Nie powiem Wam dlaczego prawie, bo o tym musicie poczytać sami. 

Całą opowiedzianą historię poznajemy z punktu widzenia Haille oraz Chase’a. Muszę przyznać, że bohaterowie tej powieści nie są wyidealizowani: mają swoje wady i zalety, oraz pewną przeszłość, która ich ukształtowała. 

Autorka bardzo umiejętnie wplotła w tę historię ważne tematy. Jak chociażby umiejętność radzenie sobie ze śmiercią przyjaciela. Pokazała jak ludzie, którzy utracili kogoś bliskiego radzą sobie z żałobą. Dodatkowo nie można zapomnieć o lęku społecznym, który dopada Haillee. Dziewczyna nie potrafi nawiązać relacji z nowo poznanym chłopakiem. Chce uciec, chce być sama. Co w małym miasteczku nie ma zupełnie racji bytu. Haillee chciała pozbyć się tego strachu, chciała wyjść do ludzi, być tak odważną jak jej siostra bliźniaczka, o której wspominała cały czas. Dzwoniła do niej co chwilę. Dało się odczuć, że siostra jest dla niej bardzo ważna i bliska. 

Powiem Wam, że historia opisana w „Falling fast” wciąga od samego początku. Czytelnik z ogromną ciekawością przewraca strony, by dowiedzieć się czy Haillee i Chase będą razem szczęśliwi? Czy w ogóle będą razem? 

Jeśli poszukujecie książki, od której się nie oderwiecie, to pozycja Bianci Iosivoni nadaje się do tego idealnie. To niesamowita historia niezwykłej miłości i przyjaźni, której zakończenie wbija fotel, a czytelnik ze stresu obgryza paznokcie. Polecam bez dwóch zdań.


Dziękuję Wydawnictwu Jaguar za możliwość przeczytania tej rewelacyjnej książki. 

środa, 6 stycznia 2021

#563 - Fucking Bornholm



Za słuchowiskami nie przepadam zupełnie, gdyż zawsze „dźwięki w tle” sprawiają, że nie skupiam się na treści. W przypadku „Fucking Bornholm” muzyka i wszystko co działo się wokół całej historii wyjątkowo mi nie przeszkadzały. Skupiłam się na świetnej grze aktorskiej. A trzeba przyznać, że nazwiska zrobiły swoje. W rolach głównych można usłyszeć: Leszka Lichotę, Magdalenę Różczkę, Michała Czarneckiego oraz Olgę Kalicką. Więc jak sami widzicie, to musiało być dobre. Ale czy takie było?

Cóż… nie powaliło mnie i nie rozłożyło na łopatki. Czwórka przyjaciół wraz z dziećmi po raz kolejny wyjeżdża na majówkę na Bornholm. Dwie pary, ich rozterki, kłótnie, problemy wychowawcze, zdrady, wspomnienia. 

Na pewno całość za krótka, ale taki pewnie był zamysł. Ogólnie nie było źle, ale czegoś brakowało. 

Można posłuchać, ale tylko dla samych aktorów.