poniedziałek, 29 lipca 2013

#260

Nie wiem czy pamiętacie, ale w połowie maja wspominałam o tym, że kolega zmobilizował mnie do pisania. Zamiast powieści, która wciąż leży odłogiem mieliśmy pisać opowiadania. Krótkie na jakieś 4500 znaków. Każde opowiadanie miało hasło, które musiało się w tym tekście pojawić. Ostatnim razem była "Walizka". Teraz powstał tekst z "Czerwony nos klauna". Przyznaję się bez bicia, że tekst powstawał w wielkich bólach.Tak więc tym razem oddaję Wam moje kolejne "dziecko"
"CZERWONY NOS KLAUNA"




    Wychowywali się na jednym podwórku. Wspólne zabawy dzieciaków, nie obciążonych dobą Internetu. Dzieciaki czasów klucza na szyi, podchodów, zabawy w klasy czy też w chowanego. Całe dnie spędzali razem, ot podwórkowa paczka zgranych ludzi. Spędzili razem osiem wspólnych lat, w jednej klasie szkoły podstawowej. Jednak w tym czasie, żadne nie zwracało na drugiego uwagi. Przecież kto w tym wieku myśli o miłości. Wtedy chłopcy ciągną dziewczynki za włosy, podstawiają im nogi i w ogóle spędzają czas na zabawach. Z końcem szkoły podstawowej ich drogi się rozeszły. Każde poszło w swoją stronę. Spotykali się tylko od czasu do czasu mijając się na ulicy. Po liceum już nawet nie rozpoznawali się, a może wcale nie chcieli przyznawać się do tego, że się znają? Że się wychowywali na tym samym podwórku i razem budowali zamki z piasku, będąc dzieckiem. Potem studia i praca.
    Spotkali się zupełnie przypadkiem w pubie. Ona bawiła się w towarzystwie swojego ówczesnego narzeczonego, On pił jak zwykle z kolegami. Przechodząc koło stolika w kącie sali, zauważył brunetkę. Wyglądała jak z zupełnie innej bajki. Całkowicie nie pasowała do tych ludzi. Obserwował ją przez cały wieczór. Dokładnie przyglądał się mężczyźnie siedzącym po jej prawie stronie. Nie wiedział czemu, ale tamten facet sprawiał wrażenie jakby w ogóle jej nie zauważał. Dla niego byli ważniejsi ludzie wokół, a nie ta piękność którą miał przy sobie. Przecież mając taką kobietę obok siebie, to reszta świata nie powinna się liczyć. To ona powinna być najważniejsza, a nie jakaś banda ludzi. Zezłościł się, jednak nie dał nic po sobie poznać. Był bardzo zaskoczony swoją reakcją, ponieważ nigdy wcześniej nie poczuł dziwnego ciepła w okolicach serca.
    Po raz kolejny minął ją przypadkiem na ulicy na której mieszkał. Nie miał pojęcia co mogła tutaj robić. Przecież nigdy wcześniej jej tutaj nie widział. A może widział, tylko nie potrafił skojarzyć jej z żadną znajomą twarzą. Spytał brata czy ją zna. On spojrzał na niego i wybuchł nieposkromionym śmiechem, przypominając mu, że przecież się razem wychowywali na podwórku. Zmieszał się troszkę, ale po chwili oprzytomniał. W nieznajomej z baru rozpoznał sześcioletnią dziewczynkę z warkoczami, która kiedyś zdzieliła go przez głowę łopatką w piaskownicy. Pamiętał te jej zielone oczy, które sprawiały, że po plecach przebiegały dziwne dreszcze. Nie miał pojęcia skąd to wspomnienie. Potem jak przez mgłę przypomniał sobie szkolne dyskoteki. Jednak jej nie mógł z nimi skojarzyć. Wciąż miał przed oczami tamtą kobietę z baru. Jej zamyślone spojrzenie. Wiedział, że musi ją jak najprędzej odnaleźć.
    Dni mijały mu na pracy, na spotkaniach z przyjaciółmi oraz na byciu wolontariuszem w Fundacji Dr Clown. Kiedy zakładał czerwony nos klauna mógł być sobą, błaznować oraz wnosić uśmiech na twarze chorych dzieci. To właśnie na korytarzu szpitala spotkał ją ponownie. Wychodziła z jednej z sal. Zaczepiła lekarkę, zamieniła z nią kilka słów i usiadła na pobliskim krześle. Znów coś dziwnego poczuł koło serca. Bał się, że gdy za bardzo się do niej zbliży Ona się spłoszy. A tego nie chciał za żadne skarby świata. Obserwował ją zza rogu. Siedziała ze spuszczoną głową. Wiedział, że z czymś się gryzie. W końcu przełamał strach i podszedł do niej. Usiadł obok i wręczył jej plastikowy kwiatek który miał zawsze wpięty w klapę marynarki. Kiedy podniosła na niego zapłakane oczy jego serce pękło na pół. Takiego smutku i bólu nie widział w niczyich oczach od dawien dawna. Już wtedy czuł, wiedział, że musi się nią zaopiekować, czy Ona tego będzie chciała czy też nie. Nie interesowało go nawet to, że wtedy na imprezie widział ją w towarzystwie jakiegoś palanta który w ogóle nie interesował się swoją kobietą.
    Siedzieli obok siebie dłuższą chwilę. Milczeli. W takiej chwili słowa były zbędne. W końcu, delikatnie ją objął a Ona w tym momencie rozpłakała się na dobre. Zaczęła mówić. Szybko, prawie nieskładnie, jakby bała się, że ten obcy mężczyzna ucieknie na widok jej łez. Dowiedział się, że na sali z której właśnie wyszła, leżał jej były już narzeczony. Kilka dni temu miał wypadek samochodowy. Cudem wyszedł z niego żywy. Jednak po wielu operacjach jakie przeszedł, stan pogorszył się do tego stopnia, że lekarze dawali mu kilka dni życia. Przypominali także, że pacjent podpisał dokument, w którym było wyraźnie napisane, że w przypadku gdy leczenie nie będzie przynosić żadnych skutków mają zaniechać walki o jego życie. Ale jak to? To było zrozumiałe. W razie gdyby coś poszło nie tak, chciał mieć pewność, że nie będzie dla nikogo ciężarem.
    Tamto zdarzenie zbliżyło ich bardzo do siebie. On troszczył się o nią jak mógł. Był przy niej przez cały czas. Kiedy było z nią źle i wspomnienia wracały jak bumerang, zakładał czerwony nos klauna i błaznował by tylko poprawić jej humor.
    Tamtego poranka posprzeczali się, poszło o jakąś inną kobietę. Nawet nie pamiętał kim ta kobieta była, klientką w pracy, która miała jakiś poważny problem czy też może matką któregoś dziecka z oddziału nowotworowego. Ona wpadła w szał. Po raz pierwszy widział ją w takim stanie. Nie dała się uspokoić. W końcu wyszedł trzaskając drzwiami. Wróci dopiero wtedy kiedy Ona się uspokoi. Dał jej na to trzy godziny.
    W pośpiechu spakowała kilka najbardziej potrzebnych rzeczy. Po pozostałe wróci jak wszystko się uspokoi. W pracy wiedzieli że potrzebuje natychmiastowy urlop i poszli jej na rękę. Tak więc mogła bez problemu wsiąść w samochód i pojechać tam gdzie nikt jej nie znajdzie. Zadzwoniła do swojej kuzynki. Wiedziała, że ma ona w górach domek, w którym może zamieszkać przez dłuższy czas. Zanim tam pojechała, zrobiła zakupy by mieć co jeść przez kilka dni. Po kilku godzinach jazdy parkowała samochód pod domem. Wysiadła i rozejrzała się dookoła. Wzięła głęboki oddech. Tak, widok był zachwycający. Wyjęła aparat i pstryknęła parę fotek. Chciała uwiecznić chwilę, tak jak zawsze. Zabrała torby i weszła do domu. Zajęła pierwszy pokój koło kuchni. W salonie rozpaliła ogień. Zrobiła sobie gorącą herbatę i zapatrzyła się w płomień. Natychmiast zatęskniła za… no właśnie, za czym? Za Nim? Nie, za nim nie mogła tęsknić. Musiała wziąć się w garść i starać się zapomnieć. I to w trybie natychmiastowym.
    Każdy następny dzień był podobny do poprzedniego. Rano wychodziła na szlak. Robiła zdjęcia. Od Niego nie odbierała telefonów, nie odpisywała na smsy. Nie chciała. Potrzebowała się wyciszyć. Musiała to zrobić.
    To był kolejny spokojny wieczór. Rozpaliła ogień w kominku. Zrobiła sobie gorącą herbatę. Wzięła z kanapy koc i usiadła na huśtawce na ganku. To był jej rytuał. Każdego wieczoru uwielbiała oglądać zachody słońca. Kiedy słońce spokojnie chowało się za górami. Czuła wtedy niesamowitą magię i przynależność do tego miejsca, które chwilowo było jej domem. Odstawiła pusty już kubek na taras i spojrzała na drogę. Zobaczyła światła samochodu, wspinającego się pod górę. Jechał bardzo wolno. Miała wrażenie jakby się zgubił. Po chwili zatrzymał się koło jej samochodu. Światła ją oślepiły i nie potrafiła rozpoznać marki samochodu. Po kilku sekundach, ze środka ktoś wysiadł. Rozejrzał się dookoła. Milczał. W końcu podszedł do tarasu na którym siedziała. Dobrze, że nie miała w ręku kubka bo na pewno by go upuściła. Serce zabiło jej mocniej. Przed nią stał On. Ubrany był w luźne dżinsy i czarny T-shirt. Na jego twarzy malowała się wściekłość, złość i masa innych emocji których nie potrafiła zidentyfikować. Wszedł na taras. Podszedł do niej i kucnął obok huśtawki. Miała wrażenie, że jej serce zaraz wyleci z piersi. Wpatrywali się w siebie w milczeniu. W pewnym momencie zobaczyła, że kąciki jego ust drżą i rozciągają się w uśmiech. Dobrze wiedziała, że miał do niej słabość i nie mógł się na nią długo gniewać. Zdjął z niej koc i pomógł wstać. Kiedy tak stali naprzeciwko siebie i przypatrywali się sobie nawzajem w oddali dało się słyszeć grzmot. Dotknęła jego policzka. Potem przejechała dłonią po włosach. Zatrzymała się na skroniach, gdzie przybyło mu siwych włosów. Położyła rękę na sercu i uśmiechnęła się. A On nachylił się i ją pocałował.

poniedziałek, 22 lipca 2013

#259/12


„Nasze książkowe miejsca”
Poprawny tytuł wpisu powinien brzmieć „Moje książkowe miejsca” jak zadecydowało Szanowne Gremium Śląskich Blogerów Książkowych ale, że Archer zleciła napisanie tekstu mnie i o „naszych” miejscach tu będzie to pozwoliłem sobie na tą zuchwałą samowolkę (tak dobrze Wam się wydaje, Archer jest już taką szychą, że teraz zleca teksty ;P ).

Archer, myślała nad takimi miejscami i okazuje się, że gdybyśmy chcieli je dobrze opisać i obfotografować to musielibyśmy wybrać się w wycieczkę po Polsce odwiedzając wszystkie większe i wiele mniejszych antykwariatów, i księgarń. Tak, jako zawodowi książkoholicy z wakacji wracamy z torbą pełną książek, zdobytych w lokalnych wyprzedażach i antkach-wariatach. Jako, że technicznie zrobienie zebranie tych miejsc jest chwilowo ciężkie do wykonania to opowiem wam coś o tych najbardziej Archerowych.
Odpowiedzmy sobie na podstawowe pytania. Skąd się biorą książki na naszych półkach? Z księgarni oczywiście. A kto wie czym Archer zarabia na kupowanie książek? Sprzedawaniem tychże. Tak, Archer jest księgarką. Jak będąc otoczonym przez tyle książek można się im nie oprzeć? Z tych Archerowych to właśnie tu ukrywała się większość książek zanim trafiła na półkę. A jeśli nie wyszła stąd to tutaj była podpatrzona. A poniżej obrazek, księgarnio-kawiarni Matras (najlepsze książki i najlepsza kawa w mieście). 


Mamy już książki i co teraz? Fotel. Wiadomo, że wygodny fotel i kubek herbaty to najlepsze warunki na połykanie książek. 29 kwietnia 2010 roku do pokoju Archer trafia fotel. Od tego dnia będzie to miejsce w którym spędzi ona wiele, wiele godzin na czytaniu. A oto fotel.


Wiecie już skąd zlecająca ten tekst bierze książki i gdzie je czyta. Teraz czas na mnie.
Kiedy myślę o najmojszym miejscu książkowym na świecie to do głowy przychodzi mi przede wszystkim jedno. Właśnie w nim od lat najmłodszych czytało mi się najlepiej. Przyjemne odprężenie i dobra lektura (choć zdarzały się i słabsze). Miejsce dość specyficzne i wiem, że dla wielu może być to wręcz niedopuszczalne i ryzykowne ale ja nie potrafię się oprzeć chęci zabrania swojej ulubionej książki właśnie tam i spędzenia z nią godzinki albo dwóch. A mowa oczywiście o wannie. Głównie moja ale i ta babcina wchodzi tu w grę. Nic tak nie odpręża jak gorąca kąpiel i nic nie daje takiej przyjemności jak dobra książka. A kiedy to połączyć miejsce staje się idealne. Tak dobre, że nawet mój czytelniczy kot je polubił:


Drugie miejsce jest trochę oszukańcze. Ma dla mnie dużo wspólnego z czytaniem książek. Niestety to nie ja je czytam. Nie czytam bo słucham. Audiobooki to ostatnio większa część moich książkowych doznań a najwięcej z nich odsłuchałem w pracy. Mając  do dyspozycji 8 godzin niezbyt zajmującej pracy nie można sobie wymyślić lepszej opcji jak słuchawki i głos ulubionego lektora. Zmiana mija jak z bicza strzelił.


Pozdrawiam wszystkich czytelników a szczególnie inicjatywę Śląskich Blogerek Książkowych bez których ten tekst prawdopodobnie by nie powstał. A jeśli chcecie poznać więcej czytelniczych doznań to zapraszamy na fanpage ŚBK po linki do pozostałych blogów z naszej ekipy.

czwartek, 18 lipca 2013

#258


Droga Tachykardio!

Niecały rok temu opowiadałam Ci o debiucie pewnej polskiej Autorki Anny Ficner – Ogonowskiej. Wspominałam, że wszyscy oszaleli na punkcie książki „Alibi na szczęście” oraz jej kontynuacji „Krok do szczęścia”. Wtedy chyba niewielu przypuszczało, że Autorka stworzy z tego trylogię, a na kolejną część każe czekać swoim czytelniczkom ponad pół roku. W sumie to było do przewidzenia, że powstanie kontynuacja. Przecież w drugiej części historia głównych bohaterów skończyła się dość niespodziewanie. Więc gdy tylko książka wpadła w moje ręce wiedziałam, że warto było czekać.

Hania nadal nie przestaje się zamartwiać o innych. Dba o Mikołaja, który już na dobre zagościł w jej życiu, domu i sercu. Dba o Dominikę, która nie potrafi odnaleźć się w roli matki. Poza tym Dominikę męczy przeszłość. Targają nią emocje, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Nie rozstaje się z synkiem bo nie chce by sobie pomyślał, że go zostawiła, tak jak matką ją. Hania wciąż ukrywa przed Siostrą sekret. Boi się, że Dominika nie będzie w stanie udźwignąć tego co od niej usłyszy, boi się odrzucenia. Niestety los szykuje Hani kolejne zmartwienia. Bo przecież w życiu nie może być zawsze z górki. Na szczęście jak zawsze może liczyć na swoją ukochaną ciotkę Annę, panią Irenkę oraz Mikołaja, który szykuje dla niej coś specjalnego. Czy Hanka w końcu przestanie się martwić i zacznie żyć? O tym musisz przeczytać niestety sama. Nic więcej ci nie zdradzę.

Warto było czekać rok na kolejną część historii Hani i Mikołaja. Autorce zgrabnie udało się wyjaśnić tajemnice które poznaliśmy we wcześniejszych częściach. Poza tym ostatnia część jest naładowana takimi emocjami, że sięgnięcie po chusteczki jest nieuniknione.

Wcale się nie dziwię, że trylogia zyskała status „bestsellera”. Te książki są pełne miłości, codziennych problemów z którymi się borykamy każdego dnia. Historia ukazana w „Alibi na szczęście”, „Krok do szczęścia” i „Zgoda na szczęście” może jest fikcją literacką, jednak tak naprawdę to mogła się przydarzyć każdemu z nas. Myślę, że każdy gdzieś w swoim życiu spotkał taką Hankę, która zamartwiała się i dbała o wszystkich wokół bardziej aniżeli o siebie. Dominikę, która rozstawiała wszystkich po kątach i była duszą towarzystwa. Panią Irenkę, do której można zawsze przyjechać czy też zadzwonić o każdej porze dnia i nas wysłucha. Ale myślę, że każda chciałaby takiego Mikołaja, który będzie dbał i troszczył się o ukochaną. No i takiego romantyka który na końcu powieści sprawił, że łzy pociekły mi ciurkiem a serce mocniej biło.

„Zgoda na szczęście” świetnie podsumowuje dwie wcześniejsze części. Autorka ukazuje w niej, że w naszym życiu najważniejsza jest miłość i wsparcie jakie możemy dawać i otrzymywać od najbliższych. Szkoda, że to ostatnia część tej historii. Ale przecież jak to śpiewała kiedyś Anna Jantar „Nic nie może przecież wiecznie trwać” w końcu historia musi mieć swój koniec.

Jeśli lubisz historie z życia wzięte, pełne miłości i niepewności to ta historia jest jak najbardziej dla Ciebie. Zaopatrz się jednak w chusteczki, bo w książce jest kilka momentów, w których łza zakręci się nie raz. Polecam!!!

Pozdrawiam
Archer

P.S. 
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu lubimyczytac.pl oraz Wydawnictwa ZNAK



piątek, 12 lipca 2013

#257/11


Siedzę i siedzę, piszę i piszę. Albo nie piszę. Nie piszę tylko się gapię. Gapię i myślę co by tu napisać. Teoretycznie mam przeczytane i przesłuchane w ostatnim czasie sporo książek. Niestety o ile jak jestem gdzieś z dala od klawiatury to w mojej głowie kłębią się pomysły o tyle kiedy siadam przed komputerem to okazuje się, że może i jest o czym pisać ale jak myśli złożyć do kupy. Moja przygoda z pisaniem zaczęła się gdzieś jeszcze w pierwszej klasie gimnazjum. To będzie już ze 14 lat. Zaczęło się od rozmowy z koleżanką która powiedziała mi, że najlepszym sposobem radzenia sobie z problemami jest przelanie emocji na papier. Wziąłem to do siebie i zacząłem próbować. Okazało się to być bardzo udanym pomysłem. Nie powiem, żebym stał się od razu artystą pióra, moje pierwsze dzieła były tak szalone i nieskładne, że dziś wydaje mi się szczęśliwym trafem zgubienie notatnika ze starymi tekstami. Gdyby ktoś to zobaczył mógłby stracić wiarę w to, że kiedyś napiszę choćby namiastkę czegoś mądrego. Na szczęście w miarę pisania mój styl, tematyka i emocje zaczęły się zmieniać i tak w okresie licealnym moje (głównie) opowiadania zaczęły przybierać formę którą mogłem zacząć pokazywać ludziom. Ba, pojawiły się nawet pomysły na książki i pierwsze fragmenty. Niestety zapału za każdym razem brakowało. Problem był nie w tym, że nie miałem pomysłów i chęci. Największą przeszkodą było pisanie w emocjach. To jak zacząłem pisać uwarunkowało we mnie pewien sposób ekspresji który sprawdza się tylko w tedy kiedy emocje we mnie są silne i tak większość moich tekstów nie była przemyślana i długo planowana. Zazwyczaj wyglądało to tak, że wzbierały we mnie emocje. Czułem, że jak teraz siądę przed klawiaturą to coś ze mnie wyjdzie. Jeszcze nie wiem co, ale na pewno będzie. Czasem w głowie pojawiało mi się pierwsze zdanie, czasem tylko imię bohatera, siadałem i zaczynałem pisać. Właście czasem czułem się jak by tekst pisał się sam a ja tylko byłem pośrednikiem. To prawie taki trans. Niestety nigdy nie trwał on na tyle długo, żeby wyszła z tego jakaś dłuższa forma w wyniku czego większość moich tekstów ma maksymalnie kilka stron. Dziś kiedy siadam przed edytorem tekstu potrafię częściowo zmusić się do pisania jeśli mam już w głowie jakiś pomysł i względny plan, ale to już nie jest to samo uczucie. Dopiero kiedy wzbierają we mnie emocje potrafię siąść i pisać właściwie o czymkolwiek byle tylko pisać. Jest to dla mnie spora przeszkoda i próbuję z nią czasem walczyć ale z drugiej strony to uczucie kiedy siadam i samo się pisze jest nie porównywalne z niczym. Szczególnie kiedy tekst jest skończony, emocje opadają a ludzie którzy go przeczytali twierdzą, że to całkiem niezłe czytadło. Podobnie jest z innymi tekstami, choć tu jest już jednak łatwiej. Taka recenzja na przykład powstając w konsekwencji przeczytania książki może powstać w miarę szybko zaraz po jej przeczytaniu. Jednak i tu im dłużej tym ciężej mi wrócić do tych emocji. I nie pomaga tu przygotowanie sobie wcześniej planu co napisać. Brak emocji sprawia, że tekst jest po prostu mniej przystępny i nie daje tyle satysfakcji. A jeśli o mnie chodzi to podchodzę do tego dość egoistycznie i z jednej strony lubię wiedzieć, że ludzie chętnie przeczytają moje słowa a z drugiej lubię to uczucie kiedy przepełniony emocjami postawiłem ostatnią kopkę i mogę patrzeć z dumą na swoje dzieło.  Oczywiście nie wykluczam krytyki ale pamiętajcie, że z każdą słabą opinią w moje serce wbija się mała lodowa szpilka. A jak to u was jest z tym pisaniem?