wtorek, 29 stycznia 2019

#505 Morderstwo w Hotelu Kattowitz



Literacki duet moich ulubionych bohaterów czyli Gucio i Solański znowu na tropie. Oczywiście towarzyszy im nieodłącznie Róża. W swojej najnowszej powieści „Morderstwo w Hotelu Kattowitz” Marta Matyszczak zaprasza czytelników do tropienia mordercy. Książka będzie miała swoją premierę już pod koniec stycznia. Tak więc moi drodzy przed Wami opinia przedpremierowa. 

Pewnej grudniowej nocy, na siódmym piętrze hotelu Kattowitz dochodzi do morderstwa. Ofiarą pada gwiazda muzyki pop DJ Dzidzia. Na prośbę swojej matki, która porzuciła kardiochirurgię na rzecz szefowania ochronie hotelu, Róża wraz z Guciem i Solańskim rozpoczynają śledztwo. Jednak odnalezienie sprawcy nie będzie takie łatwe. Tropy będą się mylić i co chwila ktoś inny będzie podejrzany o tę zbrodnię. Dodatkowo będą musieli uporać się z problemami sercowymi. Bo przecież od samego początku była między nimi chemia. Czy w końcu zostaną parą? Czy nadal będą się zachowywać jak Żuraw i Czapla? No i najważniejsze, kto okaże się winny? 

W piątej już części serii „Kryminał pod psem” bohaterowie powrócili ze Zdrojowic i przemierzają ulice Katowic. I tak wrazz Solańskim tracimy pieniądze w Szlagier Kasynie, spędzamy sporo czasu w Teatrze Ateneum razem z Alojzem i pijemy rozpuszczalną kawę w Cafe Katowice (tylko kto idąc do kawiarni, gdzie jest wypasiony ekspres, zamawia rozpuszczalną kawę z dużą ilością cukru tak, że łyżeczka staje? Tylko Solański)

Wiele miejsc istnieje naprawdę: Hotel Kattowitz to nic innego jak Hotel Katowice, który mieści się zaraz przy Altusie, ale od książkowego różni się tym, że w prawdziwym nie morduje się gości – jak wspomina na początku Autorka. A jeśli chodzi o kawiarnię do której bohaterowie zaglądali, to myślę, że to nic innego jak Cafe Kattowitz. Chyba Ameryki nie odkryłam? 

Nadal swoje trzy grosze wtrynia Gucio. Jego celne uwagi, sarkazm wciąż bawią czytelnika. No a dodatkowym smaczkiem są rozmowy Alojza i Pejtera w śląskiej gwarze. Muszę przyznać, że troszkę mi tego brakowało w poprzednich częściach. Ale to zrozumiałe, przecież w Irlandii, w Barlinku czy też w Zdrojowicach po śląsku się nie godo. Ale nie martwcie się, jeśli nie znacie gwary, na dole strony jest słowniczek. Wszystko zostaje pięknie przetłumaczone. 

Zagadka śmierci jest trudna do rozwiązania, bo Autorka co rusz myli tropy. Gdy czytelnik już prawie wita się z gąską, bach… zwrot akcji i znów nie wiadomo kto jest winny. 

Tęskniłam za tą trójką. Nie powiem, że nie czekam na dalsze perypetie Gucia, Róży i Szymona. Bo czekam. I liczę, że w końcu Róża i Szymon zmądrzeją, podejmą słuszne decyzje. No i że zabrzmią kościelne dzwony, i Gucio poniesie obrączki. 

Polecam, jak zwykle bez mrugnięcia okiem.

niedziela, 20 stycznia 2019

#504 Jeden dzień w grudniu



Zdecydowanie lubię sięgać po powieści obyczajowe. Myślę, że przyjemniej się je czyta aniżeli horrory, thrillery czy fantastykę. Po książkę Josie Silver „Jeden dzień w grudniu” sięgnęłam z czystej ciekawości. Kusiła mnie na stole nowości. Kręciłam się koło niej, bo przyciągała mnie jej okładka. Przeczytałam opis „Powieściowy odpowiednik filmowych hitów To właśnie miłość i Dziennik Bridget Jones” i już wiedziałam, że ta książka jest właśnie dla mnie. 

Pewnego grudniowego dnia, Laurie wracając autobusem do domu, na jednym z przystanków dostrzega pewnego chłopaka. Wymieniają spojrzenia i dziewczyna nie może przestać o nim myśleć. Przez cały kolejny rok próbuje go odnaleźć. Aż pewnego dnia staje na jej progu, okazując się facetem jej najlepszej przyjaciółki. Laurie wie, że powinna o nim zapomnieć. Niestety nie jest to takie proste, w szczególności, gdy mieszka się z przyjaciółką a jej facet jest nieodłącznym elementem codzienności. Wszystko zmienia się gdy Sarah się wyprowadza a Laurie wylatuje do Tajlandi. Tam poznaje Oscara. Czy związek z Oscarem okaże się plasterkiem na zauroczenie mężczyzną z przystanku? A może przeznaczenie wygra, bo przecież z nim się nie walczy?

Chyba bardzo dawno żadna książka nie doprowadziła mnie do łez. Tak, dobrze czytacie. Było kilka takich sytuacji, że literki rozmywały mi się i musiałam odkładać książkę by się uspokoić i wysiąkać zapchany nos oraz wytrzeć załzawione oczka. 

Wielkim plusem tej powieści jest to, że wiele momentów historii poznajemy z punktu widzenia Laurie oraz Jack’a tajemniczego mężczyzny z przystanku. Poza tym jest ona napisana gładko, nie jest przesłodzona. I mimo, iż takiego zakończenia możemy się spodziewać, to niesamowite jest to jak bardzo zmieniają się przez ten czas bohaterowie. Jak dojrzewają do podejmowanych decyzji. I nie zgadzam się z opisem, jakoby akcja powieści rozgrywała się podczas dziesięciu kolejnych świąt Bożego Narodzenia. Owszem, bohaterów poznajemy przez kolejne dziesięć lat, ale tylko w ciągu kilku wybranych dni w roku. 

To książka nie tylko o zauroczeniu od pierwszego wejrzenia. To także książka o prawdziwej przyjaźni. O przyjaźni, która mimo kłód rzucanych pod nogi jest w stanie przetrwać największą burzę z piorunami. A także o tym, że z przeznaczeniem nie wygramy. Bo ono ma większą siłę rażenia niż nam się wydaje. 

„Jeden dzień w grudniu” to świetna lektura, dla tych którym podobała się powieść „Love, Rosie”. Nie wiem dlaczego, ktoś porównał ją do „Bridget Jones”. Może sugerowano się tym, że historia toczy się wybranymi dniami w roku, opowiadana jest w pierwszej osobie głównej bohaterki, która co roku robi postanowienia noworoczne. 

Jeśli poszukujecie książki, która pozwoli wam oderwać się od codzienności, wzruszyć a czasem pośmiać, to „Jeden dzień w grudniu” nadaje się do tego idealnie. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby ktoś ją sfilmował. Polecam bez dwóch zdań. Nie zawiedziecie się. Wręcz przeciwnie, będzie mi dziękować za to, że Wam ją poleciłam. 



piątek, 11 stycznia 2019

#503 Kawowa mapa part 1

Wiem, że to blog o książkach. Ale powiem Wam szczerze, że czasem mam ochotę podzielić się czymś innym niż opinią o książce. Czasem chciałabym Wam polecić miejsce, które pokochałam od pierwszego wejrzenia. Bo przecież do książek kawa pasuje idealnie prawda? 


Na pierwszy rzut opowiem o miejscu, o którym już kiedyś wspominałam. O miejscu do którego kiedyś chodziłam regularnie. O miejscu, które mam pod nosem i jestem mu wierna jak pies. 


Jeśli ktoś z Was śledzi mój profil na Instagramie bądź zagląda na FB bloga ten wie, że raz na jakiś czas lubię zabrać czytaną książkę na kawę. 



Tak więc… od kilku lat, od kiedy mam ją pod nosem i mogę tam zajrzeć w przysłowiowych kapciach to zaglądam. Mam na myśli kawiarnię Cafe & Collation, która mieści się w Gliwicach na Placu Inwalidów Wojennych. Jest to niewielka, przytulna kawiarnia z francuską muzyką w tle. Kiedyś mieściła się w innym miejscu, ale cieszę się, że teraz jest bliżej mnie. Bo kiedy mam wolne, mogę zabrać książkę albo laptop usiąść przy stoliku, zamówić kawę i zapomnieć o całym bożym świecie. Serwują tam najlepszą kawę i ciasta… to zdecydowanie niebo w gębie. 



Jeśli szukacie miejsca na randkę, albo na spotkanie z przyjaciółmi, albo chcecie po prostu napić się dobrej kawy to Cafe & Collation nadaje się do tego idealnie. 

P.S.
Tekst nie jest sponsorowany. Myślę, że warto informować ludzi o miejscach gdzie warto zajrzeć.

wtorek, 8 stycznia 2019

#502 Szczęście za horyzontem


Jak już zdążyliście zauważyć (oczywiście jeśli jeszcze ktoś tu zagląda) lubię polską literaturę. Bardzo rzadko sięgam po zagranicznych autorów, ale zdarza mi się. Ale tym razem znów Wam opowiem o powieści napisanej przez jedną z moich ulubionych polskich Autorek. Twórczość Krystyny Mirek znam chyba od początku jej przygody pisarskiej. Jeśli nie od pierwszej książki to na pewno pierwszej, jaką wydała w Wydawnictwie Feeria. Od tamtego czasu z ogromną przyjemnością sięgam po Jej powieści, które są pełne ciepła i każdego czytelnika wypełniają nadzieją. I taka też jest książka „Szczęście za horyzontem”. 

Jedna nierozważna decyzja doprowadza do tragedii. W ułamku sekundy świat Justyny zostaje wywrócony do góry nogami. Podczas wypadku samochodowego traci swoje nienarodzone bliźniaki. Jej związek z ojcem dzieci, nie przetrwał tego nieszczęścia. Kobieta pozostaje z tym bólem sama, dodatkowo skłócona z rodziną nie wie co robić. Stawia wszystko na jedną kartę i wyjeżdża do swojej ukochanej babci. Opowiada jej o ostatnich wydarzeniach. Starsza Pani podpowiada jej co mogłaby zrobić, by sumienie przestało ją tak bardzo gryźć. I w ten sposób Justyna trafia pod dach Jana i jego rodziny. Jan sam wychowuje trójkę dzieci, które podczas jego nieobecności są zdane same na siebie. Do czasu, gdy na ich progu staje Justyna. Jak bardzo zmieni się życie ich wszystkich musicie przeczytać sami. 

Po raz kolejny udało się Krysi stworzyć historię, która porusza serca czytelników. Która wzrusza, każe się zatrzymać i przemyśleć swoje życie. Pokazuje, że niestety w dzisiejszych czasach ludzie oceniają po pozorach. Nie zagłębiając się w szczegóły oceniamy to co widzimy. A przecież nie wiemy dlaczego ktoś znalazł się w takiej sytuacji. Dopóki nie założymy czyiś butów, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, ile w życiu przeszedł. 

Autorka w powieści pokazuje, że ktoś zupełnie obcy jest nam czasem bardziej pomocny aniżeli ktoś z bliskich. Tylko musimy temu komuś zaufać, pozwolić się zbliżyć, dostrzec dobro. Poza tym historia pokazuje, że czasem trzeba przejść długą drogę by być szczęśliwym. 

Pewnie się powtórzę, mówiąc, że Autorka w swoich powieściach snuje realistyczne historie a jej bohaterowie są nam bardzo bliscy. Jakby mieszkali zaraz obok. Czytelnik się z nimi zaprzyjaźnia i kibicuje od samego początku. Trzyma kciuki za happy end. 

„Szczęście za horyzontem” to historia na wskroś prawdziwa. Pełna dobra, miłości, wybaczania i pomocy bliźnim. Polecam bez mrugnięcia okiem.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Edipresse 

niedziela, 6 stycznia 2019

#501 Kilka słów ode mnie


Chwilę temu stuknęło mi 500 wpisów na blogu. Wyciągam szampana i świętuję. Nie przypuszczałabym, że dotrwam do tego dnia. Od dziewięciu lat mam swój mały internetowy domek, w którym mnie odwiedzacie. 

Były momenty wahania, czy to co robię ma sens? Czy warto wciąż pisać? I nadal mam takie momenty, ale chęć pisania jest większa niż wciskanie przycisku „usuń blog”. Tak to jest, kiedy na co dzień otaczają cię ze wszystkich stron literki. 

Postanowiłam troszkę zmienić blog. Szablon się raczej nie zmieni, ponieważ od kiedy mam nowy aparat fotograficzny, znów kocham robić zdjęcia. Przypomniał mi się właśnie komentarz mojej koleżanki. Pod koniec roku byliśmy z Munżem na wyjeździe, na Zamku Grodziec. Mimo przenikliwego zimna, otaczającej świat mgły, spacerowałam z aparatem i cykałam fotki. I wtedy Magda powiedziała coś, co sprawiło, że przypomniałam sobie o tym, że ja serio kocham robić zdjęcia: „Wiesz, taką Cię właśnie znam i pamiętam. I lubię. Z aparatem i wielkim uśmiechem od ucha do ucha.” 

Ech… chyba wychodzi z tego masło maślane. Ale nic, do brzegu (to hasło też mi się podoba). Otóż od czasu do czasu podzielę się z Wami zdjęciem, tekstem nie dotyczącym przeczytanej książki i od dzisiaj oprócz numeru posta w tytule pojawi się to o czym jest. Taka mała zmiana. Może wrócę też do listów. Nie wiem, to wszystko wyjdzie w praniu. Trzymajcie tylko za mnie kciuki bym się nie poddała i nie zlikwidowała tego mojego domku. 

A na zachętę kilka zdjęć z Zamku Grodziec. 







sobota, 5 stycznia 2019

#500




W okresie zimowym najbardziej lubię czytać książki w klimacie świątecznym. Czytam by nastroić się na święta, by wczućsię w ich magię. Tak, nie przepadam zbytnio za tym okresem. Na szczęście jest on już za nami, ale takie książki będą mi jeszcze przez chwilę towarzyszyć. Ostatnio dzięki współpracy Śląskich Blogerów Książkowych z Księgarnią Tak Czytam w Katowicach, udało mi się sięgnąć po debiutancką powieść Cassandry Rocca „Wszystko przez ten Nowy Jork”.

Clover O’Brien mieszka sama w Nowym Jorku. Pracuje jako „personal shopper”. Ma ognisto rude włosy, taki sam temperament oraz niewyparzony język. Wyprowadza z równowagi matkę, nie przepada za bratową, a stosunki z bratem uległy ochłodzeniu. Uwielbia atmosferę świąt, ich magię oraz całą otoczkę z nimi związaną. Cade Harrison to gwiazda kina. Po burzliwym związku i rozstaniu, ukrywa się w willi swojego przyjaciela w Nowym Jorku. Bardzo chce odpocząć od szumu wokół swojej osoby. Niestety los bywa przewrotny i pewnego dnia wpada na niego pewna, urocza ruda dziewczyna. Czy z tej mąki może powstać chleb?

Przyznam się Wam szczerze, że książkę wchłonęłam jak makaron na obiad. Zasiadłam i skończyłam. Oczywiście z przerwą na sen, jedzenie i kilka odcinków serialu. 

Powieść Rocci należy do tych z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych. Owszem jest bardzo przewidywalna, ale czasem moża po taką pozycję sięgnąć. By oderwać się od codzienności i zanurzyć się w magiczny świat bohaterów. Biegać po śniegu w Central Parku, uciekać przd paparazzji czy zjeść kolację w towarzystwie bożyszcza kobiet. 

Bawiłam się świetnie podczas czytania. Dopingowałam Clover od samego początku. Trzymałam kciuki by w końcu znalazł się ktoś kto ją uszczęśliwi. Myślę, że każda chciałaby się znaleźć na jej miejscu. 

Jeśli szukacie książki idealnej na zimę, to właśnie ta do takich się zalicza. Wzruszycie się, pośmiejecie i zachwycicie zaśnieżonym Nowym Jorkiem. Polecam.

czwartek, 3 stycznia 2019

#499

Czasem zamiast recenzji pojawi się tu na blogu coś zupełnie innego. Mam po prostu potrzebę pisania. 

Tym razem padło na postanowienia noworoczne. W sumie moje od kilku lat się nie zmieniają:
1. Dużo czytać. 
2. Dużo pisać. 
Ale w sumie to nie o tym miało być. 




Nowy Rok, Nowe Postanowienia, Nowa Ja. 


Kiedy rozpoczyna się Nowy Rok, każdy zapisuje (bądź nie, to zależy od osoby, ja spisuję co roku, taki psikus) swoje postanowienia, które bardzo, ale to bardzo chce wprowadzić w życie. Nie wiem czy zauważyliście, ale co roku postanawiamy to samo. Postanawiamy zapisać się na siłownię i chodzić na nią regularnie. W końcu trzeba o siebie zadbać, a najlepiej zacząć to na początku roku. Przecież to takie znaczące i symboliczne. Postanawiamy przejść na dietę, mniej klnąć, bardziej zająć się rodziną. Może w końcu spełnić największe marzenia o podróżach. Ewentualnie w końcu znaleźć jakieś hobby, które nas pochłonie. Niestety życie bywa mega okrutne. Okazuje się bowiem, że w połowie miesiąca spada nam całkowicie motywacja chodzenia na siłownię, tudzież ćwiczenia w domu. Bo przecież po co się męczyć. Zamiast czasu na siłowni to wolimy ten czas spędzić na oglądaniu seriali na ulubionej platformie. Dietę trafia szlag w momencie zjedzenia pizzy, wypicia trzeciego piwa i wpierdzielenia tuzina pączków. Kto by się odchudzał, grubszego trudniej porwać. To może serniczek? Hobby to tak naprawdę naparzanie w gry strategiczne bądź skakanie z kanału na kanał. A czas do spędzenia z rodziną zamienia się na czas w nadgodziny w pracy, bo przecież kredyt się nie spłaci. Nadal klniemy jak szewc, bo przecież szef nas wkurza tak bardzo, że czasem musimy rzucić mięsem dla rozluźnienia. A marzenia o podróżach przesuwamy na bliżej nieokreśloną przyszłość, bo przecież ten kredyt nam siedzi na głowie. 

Bull shit!!! Do wprowadzenia zmian w swoim życiu tak naprawdę nie potrzebujemy Nowego Roku. Owszem, to fajnie wygląda bo to takie znaczące i ważne. Nowy Rok, coś nowego. Sorry, ale Nowy Rok to Stara Ja. Nie Nowa, która przepoczwarza się w kogoś zupełnie innego. Nie, absolutnie nie. To wciąż ta sama ja, która klnie gdy wkurzy ją mąż czy też klient w pracy. Nie przejdzie na dietę tylko dlatego, że rozpoczął się Nowy Rok, a co za tym idzie TRZEBA coś w życiu zmienić. Nie zacznie nagle regularnie ćwiczyć, by wyglądać jak któraś z tych wszystkich trenerek personalnych. Bo po co się pocić i męczyć. Życie jest za krótkie by cierpieć. Poza tym, zakwasy to chyba nie jest to co tygryski lubią najbardziej. 

Tak naprawdę, by dokonać zmian (wiecie tych całkowicie znaczących) nie potrzebujemy Nowego Roku, tylko motywacji i chęci na te zmiany w dowolnym dniu roku. To może być połowa lutego albo koniec marca. Nie ma znaczenia kiedy zaczniemy. Najważniejsze w tym wszystkim jest to by wytrwać w tym, że chcemy się zmienić. Że sami w sobie widzimy taką potrzebę. A nie dlatego, że taki panuje trend. Bo wszyscy nagle chcą być fit i krzywo patrzą na kogoś kto wpierdziela pizzę. A niech to!!! Skoro mu smakuje to niech idzie w cycki!!! Co sobie będziemy żałować. 

Kochani, w Nowym Roku życzę Wam tego, byśmy dojrzeli do zmian niekoniecznie od 01.01. ale wtedy kiedy sami postanowimy wprowadzić je w życie. Bo przecież to wszystko i tak zaczyna się w naszej głowie. 

wtorek, 1 stycznia 2019

#498



Łapię się na tym, że ostatnio sięgam po książki z cyklu łatwych i przyjemnych. Gdzie królują historie z okolic bożonarodzeniowych. Nic na to nie poradzę, że lubię czytać świąteczne powieści, pełne miłości i świątecznych klimatów. One sprawiają, że łagodnieję, zatrzymuję się na chwilę, uśmiecham. I tak też było przy powieści „Miłość zimową porą” Carrie Elks. 

Kitty Shakespeare stara się o staż w branży filmowej Los Angeles. Niestety, nikt nie chce zatrudnić zdolnej studentki. Pewnego dnia odbiera telefon z propozycją pracy. Nie jest to jednak staż, tylko posada niani u pewnego producenta filmowego. Praca nie w Los Angeles, tylko z mroźnej Wirginii. Sam przyjazd dziewczyny to wielka przygoda. Potrąca samochodem jelenia i staje oko w oko z pewnym przystojniakiem, który nie robi na niej najlepszego wrażenia. Okazuje się, że to Adam Klein, świetny reportażysta, mieszkający w domku nad jeziorem. Przysłowie „Kto się czubi ten się lubi” pasuje do tych dwojga idealnie. Między nimi zaczyna iskrzyć. Czy zaiskrzy wystarczająco mocno? Jaką tajemnicę skrywa Adam? Czy Kitty uda się zdobyć wymarzony staż?

Och, co to była za huśtawka emocjonalna. Muszę przyznać, że dawno nie czytałam takiej właśnie historii. Całość poznajemy z dwóch punktów widzenia. Jest historia Kitty, która marzy o stażu w branży filmowej. Pracę niani bierze tylko dlatego, że ma nadzieję iż uda się jakoś jej wkręcić do tego świata przez Everetta Kleina, znanego producenta filmowego. Na początku swojej przygody poznaje Adama. No cóż, mężczyzna nie sprawia, że od pierwszej chwili da się go polubić. Wręcz przeciwnie. Jest gburowaty i tajemniczy. Co sprawia, że troszkę ją fascynuje. Adam, skrywa tajemnicę z przeszłości, o której nie chce mówić. Oraz poznajemy poprzez sesje terapeutyczne samego Adama. Nie odkrywamy do końca jego sekretów, ale dowiadujemy się dlaczego mieszka samotnie w starej chacie nad jeziorem. 

Pomimo, że całość jest bardzo przewidywalna, to jednak książkę czytałam z ciekawością. Może dlatego, że zastanawiałam się jak ostatecznie potoczą się losy bohaterów. Całość jest przeplatana także rozpadem małżeństwa Everetta oraz przygotowaniami do świąt. Momentami czułam tę magię. Nie można jeszcze zapomnieć o siostrach Shakespeare, które wspierają Kitty, chociaż każda mieszka w zupełnie innym miejscu. Powieść pokazuje, że więzy rodzinne są bardzo ważne. Nie ważne gdzie rzuci nas los, bliscy zawsze będą najważniejsi. 

Polecam na zimowe wieczory. Mam nadzieję, że ta książka stanie się bestseller'em. Takie ciepłe historie, zawsze rozgrzewają zimowe serca.