poniedziałek, 31 lipca 2017

#435




Po książkę „Za zamkniętymi drzwiami” B.A.Paris sięgnęłam z ciekawością. Kilka moich znajomych czytało tę powieść i było nią zachwycone. Sama sceptycznie podchodzę do książek nad którymi wszyscy pieją z zachwytu. W końcu przełamałam ośli upór, wrzuciłam audiobook do telefonu i wyruszyłam do pracy. I po kilku dniach kupiłam książkę, bo co papier to papier – wyobraźnia inaczej pracuje.

Jack i Grace to z pozoru szczęśliwe małżeństwo. On bogaty prawnik, jest w stanie zapewnić swojej żonie wszystko czego potrzebuje. Ona porzuciła swoją pracę, by zajmować się domem. Przyjaciele zazdroszczą im z idealnego życia, podróży, miłości oraz szczęścia. Jednak… kiedy pozostają sami w czterech ścianach rozpoczyna się dramat Grace, o którym nikt nie ma bladego pojęcia. Zaczyna się walka o przeżycie. A strach jest motorem wydarzeń, które mają miejsce za zamkniętymi drzwiami idealnego życia Jack’a i Grace. 

Dla niektórych czytelników debiut literacki B.A.Paris może być kryminałem o przemocy domowej jakich wiele. Owszem, można tę książkę tak odebrać, ale mam wrażenie, że ciągle mówi i piszę się na ten temat zbyt mało. Nie wiem tylko dlaczego. Bo przecież o tym trzeba mówić, a ofiary otaczać opieką i im pomagać. Tylko, że one nigdy nie mówią o tym głośno, bo po co burzyć pozory idealności, przecież i tak nikt im nie uwierzy. 

Powieść toczy się dwutorowo. Mamy „kiedyś” gdzie poznajemy przeszłość bohaterów, oraz „teraz” czyli to co dzieje się współcześnie. Dzięki temu zabiegowi czytelnik bez problemu odkrywa skąd u Jacka takie zachowanie i jak planował swoje życie u boku Grace: spotkanie z nią i jej siostrą Millie, ślub, wybudowanie idealnego domu i codzienność z podporządkowaną żoną.

Przez całą powieść trzymamy kciuki i kibicujemy Grace by uwolniła się z rąk oprawcy. W szczególności, że całą historię poznajemy właśnie z jej punktu widzenia. Czujemy jej strach i determinację. Chcemy jej pomóc wyrwać się z rąk Jacka, ale w pewnym momencie dochodzimy do wniosku – podobnie jak główna bohaterka – że On wyprzedza nas o krok i ewidentnie zna nasze kolejne posunięcie. 

Książkę czyta się na bezdechu. Nie potrafimy się od niej uwolnić, cały czas zastanawiamy się co dalej? Jak zakończy się ta powieść? Owszem, można nie oprzeć się pokusie i zajrzeć na koniec by przekonać się jak potoczą się losy bohaterów. Ale po co psuć sobie zabawę w rozwiązywaniu tajemnic. Polecam



piątek, 28 lipca 2017

#434





Wiele powieści doczekuje się swoich ekranizacji. To, co wizualizujemy sobie podczas czytania nabiera kształtu dzięki aktorom wcielającym się w bohaterów. Nie tak dawno, na ekranach kin, pojawił się film „Światło między oceanami”. Okazało się, że nakręcono go na podstawie powieści pod tym samym tytułem. Ponieważ nie udało mi się obejrzeć go w kinie, postanowiłam wpierw zapoznać się z historią by później porównać z filmem. 

Tom Sherbourne wraz z żoną wyprowadza się na wysepkę, niedaleko wybrzeży Australii. Obejmuje tam pracę latarnika. Mężczyzna nie potrafi uporać się ze wspomnieniami z Wielkiej Wojny. Więc ta praca na maleńkiej wyspie Janus Rock jest dla niego wybawieniem. Państwo Sherbourne wiodą spokojne życie. Starają się o potomstwo, jednak każda próba kończy się niepowodzeniem. Pewnego dnia do wybrzeża dociera łódka z martwym mężczyzną oraz maleńkim dzieckiem. Isabel bierze to za znak. Postanawia zatrzymać dziecko, ale Tom jest temu całkowicie przeciwny. Jednak w końcu ulega namowom żony. Ta decyzja zmieni życie wielu ludzi. 

W całym naszym życiu dokonujemy różnych wyborów. Nie zawsze są one słuszne. Kierujemy się wtedy albo sercem, albo rozumem. Rzadko biorąc pod uwagę konsekwencje. Bo to, co dla innych może być złe, dla nas wręcz przeciwnie. Tylko że ten, kto stoi przed wyborem, tak od końca nie wie jak to się wszystko skończy. W tej powieści jest identycznie. Isabel postanawia zatrzymać dziecko. Przez tyle lat nie udawało jej się doczekać własnego maleństwa, dlatego przybycie na łódce dziewczynki uznała za cud i prezent od Boga. Na nic się zdały racjonalne słowa Tom’a o tym, że przecież gdzieś tam jest jego matka. Zatrzymują dziecko nikogo o tym fakcie nie informując i wychowując jak własne. Dopiero po powrocie na stały ląd dowiadują się, że matka dziewczynki żyje i szuka córki o wielu lat. Wybór, który miał być dobrym wyborem wcale takim się nie okazuje. 

Kiedy prawda wychodzi na jaw, czytelnik zastanawia się jak dalej potoczą się losy bohaterów? Cóż, zdradzić nie mogę, ale powiem tylko, że będzie emocjonalnie. 

„Światło między oceanami” to nie tylko książka o wyborach. To także opowieść o matczynej miłości, bólu i tęsknocie. Polecam 

niedziela, 16 lipca 2017

#433



Przyjaźń w naszym życiu podobnie jak miłość odgrywa bardzo dużą rolę. To nasi przyjaciele są z nami, kiedy kończy się miłość. Wspierają nas w trudnych momentach, świętują razem z nami, gdy jesteśmy szczęśliwi. To nasze pokrewne dusze. Tak było w przypadku bohaterek najnowszej książki Anna McPartlin „To, co nas dzieli”. 

Eve i Lily przyjaźnią się od najmłodszych lat. Jednak po ukończeniu szkoły, ich drogi rozchodzą się na… dwadzieścia lat. Kontakt się urywa. Lily wyjeżdża do Cork, wychodzi za mąż za Declana, młodzieńczą miłość i zostaje pielęgniarką. Eve kończy studia w Londynie, wyprowadza się do Nowego Jorku i zostaje projektantką biżuterii. Po śmierci Ojca, Eve wraca na stałe do Dublina i bardzo pragnie odnaleźć przyjaciółkę. Niestety nie jest to takie łatwe, wygląda tak jakby Lily zapadła się pod ziemię. Pewnego dnia, Eve ma wypadek, trafia do szpitala, w którym pracuje przyjaciółka. Dzięki zupełnemu przypadkowi dochodzi do spotkania. Teraz mają możliwość by wyjaśnić wszelkie nieporozumienia z przeszłości, które doprowadziły do rozpadu ich przyjaźni. Tylko czy odbudowa tego co było jest znów możliwa? Czy można wybaczyć grzechy przeszłości?

To moje drugie spotkanie z twórczością tej Autorki. Sięgnęłam po jej najnowszą powieść, ponieważ byłam ciekawa czy zawiera ona historię pełną emocji, taką samą jak poprzednia. Owszem, posiada. 

Od samego początku czytelnik zastanawia się, co takiego wydarzyło się dwadzieścia lat wcześniej, że kontakt pomiędzy Lilly a Eve się urwał. Bo przecież pomimo tego, że studiowały w różnych miejscach, skoro były przyjaciółkami to kontakt nie powinien się urwać. Ale jak dobrze wiemy, życie zaskakuje nas na każdym kroku i weryfikuje przyjaźnie. 

Autorka i tym razem porusza w swojej powieści temat z życia wzięty: toksyczny związek małżeński. Lily od nastoletnich lat była zakochana w Declanie. Od zawsze wiedziała, że w przyszłości zostanie jej mężem. Szybko się pobrali i założyli rodzinę. Odseparowali się od przyjaciół, nie utrzymywali z nimi żadnego kontaktu. Nie wiedzieli co się u nich dzieje. Lily cały czas była przy mężu, wspierała go, opiekowała się dziećmi. Swoje marzenia i cele odłożyła na bok. Najważniejsza była rodzina i to by funkcjonowała prawidłowo. Można śmiało powiedzieć, że poświęciła się im bez zająknięcia. W końcu zorientowała się, że nie może być ciągle służącą, sprzątaczką i kucharką gotującą dla każdego domownika inne danie. I tu właśnie Autorka świetnie pokazała zależność od siebie rodziny. O tym jak Żona zależna jest od Męża, który żąda posiłków o stałych porach dnia, sprawdza żonę na każdym kroku i nie wspiera jej w wychowywaniu dzieci. Ale w końcu przyszedł taki moment, że to przestało się sprawdzać. Declan nie radził sobie z emocjami, łatwo wpadał w gniew, który wyładowywał na żonie. Zachowywał się dokładnie tak jak jego ojciec. To powrót Eve, ukradkowe spotkania, uświadomiły Lily, że to nie jest normalne życie, które powinna wieść i które sobie wymarzyła. Odeszła od niego i rozpoczęła całkiem nowe życie. W końcu musimy sobie uświadomić, że my też musimy być szczęśliwi w związku i nie podporządkowywać się drugiej osobie całkowicie i bezwolnie. 

Bardzo podobało mi się w książce to, że cała historia była przeplatana listami, które Lily i Eve wysyłały do siebie dwadzieścia lat wcześniej. Dzięki temu można poznać przeszłość bohaterek i rozwiązać zagadkę końca przyjaźni. 

Fani książek McPartlin i nie tylko będą zachwyceni. „To, co nas dzieli” to niesamowita opowieść o sile przyjaźni, która pomimo upływu lat i braku jakiegokolwiek kontaktu znów może rozkwitnąć. Tylko trzeba dać jej szansę. To także historia o wyborach, o tym co dla nas ważne. Przygotujcie się na emocje i na kilka łez które mogą pojawić się w kąciku oka. Polecam.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins Polska


poniedziałek, 10 lipca 2017

#432



Po książki Agnieszki Lingas – Łoniewskiej sięgam od kilku lat. Za każdym razem wywołują burzę emocji. Zdarzało się, że podczas czytania rzucałam książką, gdyż nie zgadzałam się na los jaki zgotowała bohaterom Autorka. Mówi się, że jeśli książka nie wzbudza emocji, to jest słaba. Chyba coś w tym jest. Ponieważ dawno nie czytałam nic co wyszło spod pióra Agnieszki, sięgnęłam po jej najnowszą dwudziestą piątą powieść, która nie tak dawno pojawiła się na księgarskich półkach. Jak było z książką „Wszystko wina kota!”? Już opowiadam. 

Lidka to trzydziestoparoletnia singielka mieszkająca na obrzeżach Wrocławia. Pod pseudonimem Róża Mak pisze bestsellerowe powieści. Jednak unika rozgłosu i nie jeździ na spotkania autorskie i nie udziela się w światku literackim. Swój czas dzieli pomiędzy spotkania z przyjaciółkami oraz pisanie książek. Pewnego dnia dowiaduje się, że wydawca postanawia zdradzić ukrywaną dotychczas tożsamość autorki. Chcą zorganizować wywiad w telewizji. W przypływie szaleństwa, Lidia się zgadza na ten coming out. Jednak zastrzega, że przeprowadzić go może tylko i wyłącznie Jack Sparrow. Bloger który od wielu już lat, recenzuje jej książki, a który także ukrywa się pod pseudonimem. A co do tego wszystkiego ma kot? O tym musicie przekonać się sami. 

Autorka w swojej najnowszej powieści skupiła się na światku blogersko – literackim. I tak się właśnie zastanawiam nad tym, ile cech samej Autorki otrzymała Lidka? Patrząc na profil na fb Agnieszki i przypominając sobie jej gust muzyczny, można śmiało stwierdzić, że wiele. No i ogromną miłość do kotów. Bo przecież wszystko zaczęło się od uciekającego kota. 

Po raz kolejny nie zawiodłam się na książce Agnieszki. W najnowszej pozycji czytelnik znajdzie wątek miłosny, trochę komedii i dramatu. Bo przecież książki „dealerki emocji” to zawsze najlepsza mieszanka wybuchowa. Plusem jest to, że cała powieść nie tylko skupiła się na głównej bohaterce, ale także na jej przyjaciółkach, sąsiedzie, co dodatkowo ubarwiło powieść. 

Jeśli poszukujecie czegoś lekkiego, zabawnego to „Wszystko wina kota!” wam to zapewni. Polecam.