poniedziałek, 3 grudnia 2018

#497




Od razu zacznę od tego, że post nie jest sponsorowany. Po prostu miałam ochotę podzielić się z Wami wrażeniami z użytkowania Legimi. Poza tym kilka osób pytało mnie już o moje zdanie na temat abonamentu. 

Czytnik mam dopiero od kilku lat, a może powinnam napisać „już od kilku lat”.Wcześniej ebooki czytałam na iPadzie. Jednak złe samopoczucie „zmusiło mnie” do zakupu czytnika PocketBook, którego nie zamieniłabym na nic innego za żadne skarby świata. 


Zwykle ebooki kupowałam w różnych księgarniach internetowych. Zawsze szukałam tych najtańszych. Jednak po jakimś czasie, czytnik wylądował w szufladzie i czytałam na nim zdecydowanie sporadycznie. Wszystko zmieniło się pod koniec zeszłego roku. U jednego z blogerów pojawił się link do darmowego miesiąca na Legimi. Postanowiłam skorzystać. Zainstalowałam na czytniku aplikację, potem przy pomocy konsultantów udało mi się wszystko sprawnie uruchomić. I tak rozpoczęła się moja przygoda, która trwa do dnia dzisiejszego i nie zakończy się tak szybko.


Dlaczego? Co miesiąc płacę za abonament 39,99 zł (można mniej, ale nie szukałam) „ebooki bez limitu” i czytam tyle ile potrzebuję. A muszę przyznać, że dzięki Legimi czytam znacznie więcej książek elektronicznych. A był taki moment, że mój mąż także sięgnął po czytnik. Nowości pojawiają się w miarę szybko i w ramach abonamentu mogę je sobie wrzucić na półkę by w dogodnej chwili je przeczytać. Niektóre tytuły są płatne, ale z tego co się orientuję, to dzięki punktom zbieranym podczas użytkowania, można je kupić nawet 50% taniej. 


Wiem, że niektórzy operatorzy sieci komórkowych mają w swojej ofercie promocje na abonament. Korzystajcie, bo warto. W każdej chwili można zrezygnować ze subskrypcji. 

Jeśli lubicie audiobooki, to jest także oferta łączona na ebooki i audiobooki. 


I powiem Wam, że obliczałam ostatnio ile zapłaciłabym za książkę i wyszło mi, że ok 12 złotych. A jak dobrze wiecie, w takiej cenie nowości nie zakupicie. 

Polecam



czwartek, 15 listopada 2018

#496



Są książki, na które czeka się z niecierpliwością. Mentalnie pogania się autora by pisał, bo czytelnicy przebierają nogami w oczekiwaniu na jego nową książkę. Mam tak zawsze, gdy czekam na nowe literackie dziecko Magdaleny Witkiewicz. Tylko wiecie, czeka się długo, a potem siadasz, czytasz i myk… koniec. Zamykasz książkę i padają pytania: Ale jak to już koniec? Dlaczego ona taka krótka? Tak to jest z książkami Magdy - są za krótkie. I tak samo było z jej książką „Ósmy cud świata”. 

Anna dobiega czterdziestki. Ma dobrą i satysfakcjonującą pracę, kochającą mamę, przyjaciółki, które ją wspierają. Jednak brakuje jej miłości i stabilizacji. Kobieta boi się samotności. Boi się, że jest już zdecydowanie za późno na rodzicielstwo. Chęć posiadania dziecka staje się bardzo silna. Wyrusza na wycieczkę do Wietnamu, by nabrać dystansu do codzienności. Tam poznaje Tomasza. Nie wie jednak jak bardzo ta podróż ją odmieni oraz poznanie nieznajomego. 

W swojej książce Magda uświadamia kobietom, że życie singielki na dłuższą metę nie jest dobrym rozwiązaniem. Samotna kobieta, w pewnym momencie swojego życia zapragnie stabilizacji, rodziny, miłości. W szczególności, gdy najbliższe otoczenie np.: w postaci własnej matki wywiera presję, a przyjaciółki są mężatkami z dziećmi. Główna bohaterka udowadnia, że miłość można spotkać dobiegając czterdziestki na drugim końcu świata. Poza tym pokazuje, że w życiu kobiet zdarza się też walka między sercem a rozumem. Nigdy przecież nie wiadomo czym się kierować. Nie mamy na to żadnej instrukcji obsługi. Tylko do nas należy podjęcie decyzji. Anna też musi stoczyć tę walkę. Bo z jednej strony mamy Jacka, szefa Anny, z którym łączy ją praca oraz dobry seks. Układ tylko na chwilę. I z drugiej strony jest Tomasz, mężczyzna, którego poznaje podczas swojej wyprawy do Wietnamu, a który wywraca świat uczuć do góry nogami. 

Ja wiem jedno, czasem warto porzucić spokojną i bezpieczną przystań, wypłynąć na nieznane wody z kimś, kto dostarcza nam tachykardii. Bo może się okazać, że to właśnie przy tej osobie dobijemy do innego bezpiecznego portu i tam spędzimy resztę życia.

„Ósmy cud świata” to idealna książka na jesień. Dzięki niej przeżyjemy fantastyczną podróż do gorącego Wietnamu. I razem z bohaterką uświadomimy sobie, że miłość można spotkać w najmniej oczekiwanym momencie. I z tym w pełni się zgadzam. Nigdy nie wiemy, kiedy miłość zapuka do drzwi naszego serca.

poniedziałek, 12 listopada 2018

#495



Kiedy nadchodzi jesień, lubię sięgnąć po dobry kryminał. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Może chodzi o to, że dzień staje się krótszy a jesienna słota sprawia, że popadam w mroczny stan. Dlatego 
z ogromną przyjemnością sięgnęłam po książkę Darii Orlicz „Diabelski młyn”. Ciężko napisać opinię 
o kryminale by nie zdradzić zbyt wiele, a przede wszystkim tego „kto zabił?”

W nadmorskim miasteczku czas płynie wolno, ale nie do końca spokojnie. Młodszy aspirant Krzysztof Bugaj będzie musiał rozwiązać kilka spraw: śmierci młodej ciężarnej Litwinki, gwałtu na młodej letniczce oraz porwania małej dziewczynki. Będzie także rozdarty pomiędzy zaborczą kochankę i żonę, która ukrywała mroczny sekret z przeszłości.

Przyznam, że tej książki nie mogłam czytać jednym ciągiem. Musiałam ją co jakiś czas odkładać by wziąć głęboki oddech i się uspokoić. Autorka w bardzo realistyczny sposób przedstawiła brutalność otaczającego świata. Opisała sytuacje, które mają miejsce za zamkniętymi drzwiami niektórych domów. I to przeraża najbardziej. Bo czytając ten kryminał uświadamiamy sobie, że gdzieś – może zupełnie niedaleko nas – dochodzi do porwań młodych kobiet, które kończą wywiezione do domów publicznych za granicą. Że małe dzieci są wywożone i sprzedawane za grube pieniądze, albo w najgorszym wypadku molestowane i wykorzystywane seksualnie. 

„Diabelski młyn” to wielowątkowy kryminał, który wciąga czytelnika w swój świat i nie wypuszcza go do samego końca. Mimo iż większa część akcji skupia się na młodym aspirancie, jakoś nie zaprzyjaźniłam się z nim zbytnio. Nie wzbudził mojej sympatii. Mam nadzieję, że w kolejnej części, choć trochę się zrehabilituje. Ale patrząc na dotychczasowe jego zachowania, szczerze w to wątpię. 

Autorka skrupulatnie przeplatała wszystkie wątki, by w ostateczności wyjaśnić „co i jak”. Jednak ja osobiście miałam małe zastrzeżenia co do wyjaśnienia niektórych sytuacji. Jak dla mnie za szybko zostało to przedstawione. Tak jakby brakowało pomysłu jak to w ostateczności rozwiązać. Ale chyba tak miało być. 

Jeśli poszukujecie dobry kryminał o którym długo nie zapomnicie, to „Diabelski młyn” jest dla was. Polecam i czekam na kolejną część. 



Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins Polska

poniedziałek, 15 października 2018

#494



Mój mąż zarzucił mi ostatnio, że zaczytuję się głównie w powieściach obyczajowych. A i owszem. W okresie kiedy dni są długie, lubię dobre obyczajówki, po kryminały sięgnę gdy nastanie jesień. Pewnie chcecie widzieć, co mam na myśli dobre powieści obyczajowe? Otóż historie w nich zawarte są… z życia wzięte, a czasem wręcz dosłownie. Bo takie piękne historie, które urzekają pisze samo życie. Nie trzeba wysilać wyobraźni by stworzyć fikcję. Taką opowieścią podzieliła się ostatnio Anna H. Niemczynow w swojej najnowszej książce „Zostań ile chcesz”. 

Alicja to kobieta, która samotnie wychowuje córkę. Pracuje na dwa etaty, by pewnego dnia spełnić marzenie o domu z białymi filarami oraz o miłości takiej prawdziwej. Ojciec jej córeczki, złamał jej serce oraz sprawił, że straciła wiarę w miłość. Jej przyjaciółka namawia ją by założyła sobie konto na portalu randkowym. Ma wielką nadzieję, że dzięki temu Alicja znajdzie kogoś wartościowego i właściwego. Maciej mieszka sam w wielkim, nie do końca wyremontowanym domu. Dochodzi do siebie po rozwodzie. Korzysta z tego samego portalu randkowego. Pewnego dnia Maciej natrafia na zdjęcie Ali, które go intryguje podobnie jak dziewczyna. Nawiązuje z nią kontakt. Tylko czy taka znajomość ma w ogóle racje bytu? Czy dwoje ludzi tak bardzo pokiereszowanych przez życie będzie potrafiło kochać, wspierać się a czasem nawet walczyć o uczucia? 

Uwielbiam historie inspirowane życiem. Dlaczego? Ponieważ nigdy nie są przesłodzone i nie są kolorowe. Gdyby takie były, zdecydowanie nie byłyby… szczere. „Zostań ile chcesz” to powieść inspirowana życiem Autorki oraz Jej męża Przemysława. Ania przedstawia całą gamę uczuć, która towarzyszyła im od pierwszego momentu. Opisuje strach, jaki dopada ludzi po przejściach, kiedy na ich drodze staje ktoś nowy. Ale także radość i euforia, jaka im towarzyszy. Oni uczą się na nowo ufać i kochać. A to wcale nie jest takie proste. Przecież gdzieś tam z tyłu głowy tłucze się wielka obawa, że przecież to nie może się udać, bo jest za piękne by mogło być prawdziwe. A może lepiej dać szansę starej miłości, bo przecież ją znamy, wiemy czego można się po niej spodziewać. Tylko po co? Czasem warto zaryzykować i wypłynąć łódeczką na rozszalałe morze. Bo może się okazać, że osoba, która nam w tej podróży towarzyszy, może okazać się tą, która z nami zostanie ile zechcemy. Poza tym Nowa Miłość, ta właściwa, piękna, sprawi, że wyrosną nam skrzydła. Będziemy szczęśliwi. Nowa Miłość pokaże nam, że związek to nie tylko awantury, fochy, ale przede wszystkim wzajemna miłość, szacunek, partnerstwo i rozmowy, dzięki którym będziemy mogli rozwiązać konflikty. 

Książka Anny H. Niemczynow pokazuje, że wszyscy potrzebujemy i zasługujemy na miłość. 

Myślę, że wiele czytelniczek będzie utożsamiać się z bohaterką. Alicja jest taka jak każda z nas. Pełna wątpliwości, strachu przed wejściem w nowy związek. Dodatkowo, Alicja nie może myśleć tylko o sobie. Ma przecież córeczkę, która jest dla niej całym światem. 

Jeśli poszukujecie miłości, bądź już ją posiadacie, to ta książka jest dla Was. W niej znajdziecie wszystko to co poszukujecie w dobrych historiach. 

P.S.
Aniu, dziękuję za wspaniałą historię i czekam na kolejne Twoje powieści, pełne Miłości, Prawdy, samego Życia. Dziękuję

P.S.2
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki oraz Wydawnictwa Filia. Za co dziękuję po stokroć.


czwartek, 11 października 2018

#493



O książce Małgorzaty Kursy „Wiedźmy na gigancie” pierwszy raz usłyszałam pewnego czerwcowego wieczoru. Już wtedy wiedziałam, że po tę książkę sięgnę prędzej czy później. Było później. Kolejny głos w sprawie książki pojawił się pewnego dnia w internecie na jednym z portali literackich. W sieci zawrzało, światłowody jarzyły się mocnym światłem, a moja chęć przeczytania rosła z każdą chwilą jeszcze bardziej. W ostateczności udało mi się przeczytać tę książkę i… no cóż. Sami się przekonajcie. 

Redaktorki agencji literackiej „Tercet”, popadają w konflikt z autorem kryminałów Adamem Grandzikiem, który postanawia się na nich zemścić. Podczas imprezy jaką są Imieniny Jana Kochanowskiego dochodzi do podejrzanych zgonów kilku znanych i poczytnych pisarek. Na środowisko literackie pada blady strach. Czy śmierć Autorek była przypadkowa, czy może ktoś pozbywa się konkurencji? Redaktorki, zwane Wiedźmami, na własną rękę starają się rozwiązać zagadkę kryminalną. Czy im się to uda?

Na jednym z portali książkę skategoryzowano jako kryminał i jestem przekonana, że w zamyśle Autorki było podobnie. No dobrze, mamy trupy, ale to tyle. Nic więcej. I te trupy nie pojawiają się od razu na początku tylko gdzieś tak grubo po połowie. Czytelnik na początku zastanawia się kiedy będzie ten kryminał a jak już go ma to… no cóż. Przemilczę. Napisali także, że to komedia. Serio??? Przyznaję się bez bicia, że żadnych wybuchów śmiechu nie było. Nawet kącik ust mi nie drgnął podczas czytania. Dlaczego, skoro wielu czytelników zachwyca się historią opowiedzianą przez Autorkę. 

Obawiam się, że mnie nie porwało, nie zachwyciło. No cóż… myślę, że przede wszystkim chodzi o to, że Autorka usilnie upiera się przy tym, że bohaterowie to „czysta fikcja literacka”. Osoby, które światka literacko – blogowego nie znają, mogą się na to nabrać. Jednak ktoś kto, chociaż trochę w tym świecie „siedzi” bez problemu będzie potrafił w postaciach rozpoznać prawdziwych Autorów, blogerów, czy też redaktorów z Wydawnictw. Nieładnie, Pani Autorko, nieładnie. Nie podoba mi się to i nie akceptuję tego by wyśmiewać się z innych np.: za to jak wyglądają (tu chociażby można wspomnieć o orce), porównywać kogoś do narcyza o mentalności czterolatka czy też wyśmiewać blogerkę za styl w jaki pisze swoje recenzje (tak, znam osobiście i jestem ciekawa czy w tej postaci odnalazła siebie, wstyd Pani Autorko, wstyd). Ponoć miało to być karykaturalne przedstawienie światka literackiego. Świetnie, mogłoby tak być gdyby nie to, że stworzenie „fikcyjnych postaci” i nadanie im określonych rysów sprawiło, że Autorzy bez problemu odnaleźli w nich siebie. 

Miało być zabawnie, a wyszło smutno i żałośnie. Mam wrażenie, że szambo wylało i wszyscy w nim toną. A wiecie co boli najbardziej? Że niektórzy nie widzą w tym problemu, iż ktoś w ten sposób przedstawił kolegów po piórze. 

Ta wojenka jeszcze pewnie potrwa. Bo przecież nie wszyscy się w tym światku kochają. Ok, nie musimy się kochać, ale kurczę, szanujmy się nawzajem i nie zapierajmy, że to fikcja literacka. 

Nieładnie Pani Autorko, nieładnie.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości 

niedziela, 16 września 2018

#492



Jak dobrze wiecie, częściej sięgam po powieści obyczajowe aniżeli thrillery czy też kryminały. Po najnowszą książkę Maxa Czornyja „Najszczęśliwsza” sięgnęłam, gdyż moja Siostra czytała „Grzech” i namawiała mnie na przeczytanie. Jednak sama wybrałam nowość.

I jestem zachwycona. Bardzo dawno żadna książka nie pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie mogłam się od niej oderwać. Z każdą stroną byłam ciekawa jak to wszystko się rozwiąże. Owszem miałam kilka tropów, ale Autor tak bardzo poprowadził całą akcję, że jak dotarłam do końca to jedyne co cisnęło mi się na usta to: o kurde, tego się nie spodziewałam. 

Czytajcie, nie wahajcie się, to zdecydowanie najlepsza książka jaką w tym roku przeczytałam. Chylę czoła i wiem, że sięgnę po inne tytuły tego Autora. 


środa, 5 września 2018

#491



Za każdym razem kiedy sięgam po kolejną część serii „Kryminał pod psem”, wiem, że zabawa będzie przednia. To znaczy, że będzie zagadka do rozwikłania, no i wyśmienity humor - obowiązkowy. 
I wiecie co? Znów się nie zawiodłam. Moje napady śmiechu było słychać na pół Zakopanego, bo tak się złożyło, że najnowszy kryminał Marty Matyszczak „Zło czai się na szczycie” czytałam u podnóża samiusieńkich Tater. 

Szymon Solański wraz ze swoim wiernym kompanem Guciem wyjeżdżają na wesele pani prokurator do Zdrojowic. Tam oczywiście spotykają Różę z nowym absztyfikantem i żeby nie było za spokojnie, podczas wesela Szymon odnajduje całkiem „świeże” zwłoki. Od tej pory spokój w miasteczku zostaje zakłócony. A nasi dzielni bohaterowie zabiorą się za rozwiązywanie zagadki morderstwa. Pobyt w Zdrojowicach jest dla Szymona powrotem do przeszłości. To właśnie tam wiele lat temu, w pożarze zginęła jego żona. 

Ale się działo!!! Od pierwszych stron nie mogłam się oderwać. Ale to przy książkach Matyszczak zupełnie zrozumiałe. Przy czwartej książce Autorka nie zatraciła umiejętności połączenia misternie utkanej intrygi kryminalnej i dobrej komedii. Wybuchy śmiechu są na porządku dziennym. Wpadki bohaterów sprawiają, że czytelnik śmieje się do rozpuku, chociaż nie zawsze sytuacje, w których się znajdują, są na pierwszy rzut oka zabawne. Gucio – towarzysz Szymona, nadal ma cięty język i cyniczno – sarkastyczne spojrzenie na zachowanie swojego właściciela i Róży. Muszę jeszcze dodać, że pomiędzy Różą i Szymonem nadal iskrzy. Tak bardzo, że jak tak dalej pójdzie, to pożar może strawić miejsce, w których się znajdą. A zakończenie książki jest tak wielkim uderzeniem obuchem w łeb czytelnika, że po zamknięciu ma się ochotę chwycić za telefon, zadzwonić do Autorki i zażądać natychmiastowego dostarczenia dalszych losów ukochanych bohaterów. 

Tak jak przy wcześniejszych częściach powtórzę: czytajcie Matyszczak. To wyśmienite kryminały nie tylko dla miłośników tego gatunku. Nie zawiedziecie się!!!

piątek, 31 sierpnia 2018

#490




Chyba cieszę się, że w ostateczności nie skusiłam się i nie kupiłam tej książki w papierowej wersji. Bo zapewne klnęłabym, że wydałam kasę na coś co mnie nie porwało i nie zachwyciło. Na szczęście z pomocą przyszło mi moje ukochane Legimi i bez problemu mogłam zabrać się za „Singielka w Londynie” Marty Matulewicz. 

Ewa na zaproszenie swojej przyjaciółki Zosi wyjeżdża do Londynu. Ucieka po rozstaniu z partnerem. Na początku swojego pobytu objawia swój „talent” do wpadania w tarapaty, który nie opuszcza jej aż do samego końca. Ewa dość szybko znajduje pracę oraz miłość. Czy nadal będzie roztrzepana? Czy może w końcu dojrzeje?

Zdecydowanie nie tego oczekiwałam. Miało być lekko i było. Ale też strasznie infantylnie i irytująco. Główna bohaterka doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Jej zachowanie sugerowało nastolatkę, a nie dojrzałą panią filolog. Ewa co chwila wpadała w tarapaty, kłopoty ją zdecydowanie kochały. Nie zapominajmy, że robiła przy tym z siebie idiotkę, zapominała języka w gębie, a rozmowy czasem prowadziła na poziomie liceum. Jej przyjaciółka Zosia była trochę lepsza pod względem wpadania w kłopoty, ale zirytowałam się w jednym momencie i miałam ochotę zapytać co zrobiła z rozumem, bo chyba go zgubiła. 

Patrząc na zachwyty na portach literackich zastanawiam się na pewno czytałam tę samą książkę co inni czytelnicy? I dochodzę do wniosku, że chyba nie. 

Owszem książkę czyta się szybko, z nadzieją, że może będzie lepiej. Nie było. Jedynym plusem jaki dostrzegłam podczas czytania, to wspaniały Londyn opisany w ciekawy sposób. Ponoć ma być kontynuacja. Ale nie wiem czy przeczytam. No może, by przekonać się czy Ewa dorosła czy też nadal jest tak samo infantylna i irytująca. Raczej nie polecam. 

P.S.
I tak - jestem gotowa na falę hejtu. Tylko, że o gustach i guścikach się nie dyskutuje. To co podoba się jednemu wcale nie musi oznaczać, że to samo będzie się podobało komuś innemu. 

niedziela, 22 lipca 2018

#489




Zdarza mi się sięgnąć po książkę, którą ktoś kiedyś, gdzieś polecał. Tak właśnie było w przypadku książki „W maratonie życia” Anny H. Niemczynow, którą polecała Magdalena Witkiewicz.

Matylda bierze udział w martonie. To takie odkupienie win. Podczas tego biegu rozlicza się z przeszłością, z wszystkim tym co wydarzyło się w jej życiu. A trzeba przyznać, że wydarzyło się bardzo wiele. Wie czym jest nieodwzajemniona miłość, wie czym jest romans z żonatym mężczyzną oraz utrata dziecka. Jednak kobieta nie załamuje się. Bierze sprawy w swoje ręce i walczy o lepsze jutro dla siebie oraz synka. Czy ta walka będzie wygrana? Czy dotrze do linii mety już jako inna kobieta? O tym poczytajcie sami. 

Wiele razy wspominałam już, że lubię sięgać po książki debiutujących autorów. Lubię jednak odkrywać nowe historie, które porywają od pierwszych stron. I właśnie tutaj tak było. 

Opis i okładka mogą sugerować lekką książkę o bieganiu. Owszem główna bohaterka bierze udział w maratonie, codziennie także biega dla oczyszczenia umysłu, ale to wcale nie jest łatwa historia. Autorka porusza tutaj kilka ważnych tematów. Nie robi tego nachalnie, wręcz przeciwnie wszystko jest subtelnie wplecione w bieg głównej bohaterki. Matylda pomimo młodego wieku została pokiereszowana przez życie. Podczas maratonu rozlicza się z przeszłością, opowiadając o swoim życiu właśnie podczas biegu. Można śmiało powiedzieć, że to spowiedź a meta będzie rozgrzeszeniem. W książce nie znajdziecie pięknych opisów, miłości gdzie zakochani spijają sobie z dzióbków. Mamy tutaj brutalną, szczerą codzienność, która dzieje się za wieloma drzwiami mieszkań. Czytelnik – a na pewno ja – podziwiałam Matyldę od samego początku. Za jej heroizm, za siłę i za to, że nie poddała się wtedy gdy dopadały ją ciosy życia. Przyznam się Wam szczerze, że zastanawiałam się czy też bym miała tyle sił by walczyć o siebie. 

Podsumowując, nie jest to babskie czytadło, tylko powieść z przesłaniem. Jakim? Myślę, że każdy odbierze tę książkę inaczej. Dla mnie najważniejszym było: nie poddawać się i walczyć o swoje szczęście. Bo to od nas zależy jakie życie będziemy wieść. Polecam!!!

P.S.
Aniu, „W maratonie życia” to fenomenalny debiut. Ale to już wiesz, bo zdążyłam Ci o tym powiedzieć podczas naszego spotkania na WTK w maju. Pozostałe Twoje książki też rozkładają na łopatki. Ale o tym to przy najbliższej okazji.



środa, 18 lipca 2018

#488



Droga Tachykardio! 

Bułgaria w latach osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych była miejscem gdzie wielu wyjeżdżało na urlop, gdyż nie była drogim miejscem docelowym. Ta tendencja utrzymuje się nadal, ale mam wrażenie, że już w mniejszym stopniu. Sama byłam tam prawie 30 lat temu, a dokładnie w Warnie. Natomiast w tym roku przeniosłam się tam dzięki najnowszej książce Ałbeny Grabowskiej „Kości proroka”. A konkretnie do Płowdiwu gdzie toczy się akcja.

XXI w. W Płowdiwie w antycznym teatrze zostają odnalezione zwłoki polskiego posła. Mężczyzna został ukrzyżowany, głowę odcięto i ułożono na tacy, a całe ciało pokryto cyrylicą, egipskimi, trackimi oraz greckimi symbolami. Bułgarska policja prosi o pomoc w rozwiązaniu zagadki morderstwa Margaritę Nowak, córkę znanej i cenionej archeolożki. Gita na prośbę przyjaciela wraca na stare śmieci, zostaje policyjnym konsultantem by dowiedzieć się dlaczego doszło do zbrodni. 
XIIw. Dwunastu braci bogomiłów wyrusza do Konstantynopola by przekazać cesarzowi świętą księgę. By uchronić się przed kradzieżą niosą sześć falsyfikatów. Żaden z nich nie wie, która jest prawdziwa.
I w. Dwunastu uczniów powołanych przez Mesjasza, wraz z Janem Chrzcicielem udaje się do Jerozolimy na spotkanie z Chrystusem. Jest wśród nich Ariel, który zostaje kronikarzem spisuje wszystko co wydarzy się podczas podróży oraz notuje wszystkie nauki nauczyciela. 

Jak sama widzisz cała historia opisana jest na trzech płaszczyznach czasowych, które przeplatają się ze sobą. I w ostatecznym rozrachunku wiążą się ze sobą bardzo ściśle. Dla mnie na początku bardzo ciężko czytało się tą książkę, ponieważ w pewnym momencie zaczynałam zapominać o tym co było wcześniej. W szczególności że chodziło o morderstwo. Jednak potem wszystko zaczęło wskakiwać na swoje miejsce jak puzzle. 

Chylę czoła przed Autorką, która wykonała niesamowitą pracę by połączyć te wszystkie historie w jedną logiczną całość - tak, by czytelnik nie miał problemów podczas czytania. A musisz sobie zdawać sprawę , że ilość nazwisk, miejsc oraz wydarzeń troszkę przytłacza, ale to wcale nie umniejsza całej historii. 

Oprócz zbrodni, która rozegrała się w teatrze antycznym, mamy wyśmienite tło obyczajowe. Poznajemy przeszłość Margarity, jej powód ucieczki z Bułgarii oraz porzucenia studiów. A także trudne relacje z matką, znaną archeolożką, która tak naprawdę nie potrafiła okazać zainteresowania córką i całe życie spędziła przeważnie na wyjazdach archeologicznych, aniżeli na zacieśnieniu więzów z pierworodną. A także miłość, która zrodziła się pomiędzy dwójką głównych bohaterów.

„Kości Proroka” to lektura która pochłonie od samego początku. Owszem może być momentami ciężko, ale nikt nie powiedział że książki z historią w tle należą do tych lekkich, które czyta się od deski do deski na jednym posiedzeniu. To kawał świetnej opowieści. Od samego początku będziesz kibicować Margaricie i Dimityrowi podczas rozwiązywania tajemniczej śmierci polskiego posła oraz wędrować na przemian z dwunastoma apostołami i bogomiłami. Dodam jeszcze na koniec, że Ałbena perfekcyjnie przygotowała się do stworzenia całej historii. Research Autorki naprawdę rozkłada na łopatki. Polecam bez dwóch zdań.

Pozdrawiam serdecznie
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Marginesy.

piątek, 13 lipca 2018

#487



I co?! Kolejna książka z gatunku Young Adult za mną. Przyznam się, że wcześniejsza pozycja Agaty Czykierdy – Grabowskiej nie rozłożyła mnie na łopatki. Dlatego miałam obawy co do książki „Wszystkie twoje marzenia”. Nie wiedziałam czy mi się spodoba, czy może po setnej stronie ją porzucę. Nie porzuciłam. Wręcz przeciwnie, historia pochłonęła mnie tak bardzo, że nie potrafiłam się od niej oderwać. 

Kamil poznaje Maję w dniu, gdy dziewczyna mając dość wciąż psującego się samochodu próbuje zepchnąć starego grata z mostu – wprost w odmęty Wisły. Okazuje się, że będą mieszkać w tym samym akademiku. Dziewczyna od razu wpada mu w oko. Jednak na samym początku, zastrzega żeby się w niej nie zakochał. Zostają przyjaciółmi. Można się nawet pokusić o stwierdzenie „przyjaciele od seksu”. Tylko czy taka przyjaźń w ogóle jest możliwa? Jaką tajemnicę ukrywa Maja, że nie potrafi zaangażować się w związek?

Może się niektórym czytelnikom wydawać, że historia Kamila i Maji to typowy romans jakich wiele na półkach. Możliwe i pewnie też tak jest, ale ta książka podobnie jak „Uratuj mnie” o której pisałam niedawno, ma w sobie to coś. Lekkość to jedna z cech twórczości Autorki, która tworzy świetne książki nurtu New Adult. Poza tym bohaterowie są z krwi i kości. Nie są wymyśleni, mają normalne cechy, mogą być tak naprawdę każdym z nas. Takich Kamilów chodzi trochę po tym świecie. Facetów, dla których kobieta jest ważna, dbają o nią i troszczą się.

Podobnie w swojej wcześniejszej książce „Jak powietrze” mamy tu trochę erotyki. Jednak w porównaniu z tamtą książką, tutaj jest to przedstawione w bardzo delikatny sposób. Nie mówię, że w „Jak powietrze” jest wulgarnie, ale tutaj było to subtelne, z uczuciem i wyczuciem. Nagość i seks nie wylewały się z kart powieści. To jest w tej historii zdecydowanie na plus. 

„Wszystkie twoje marzenia” nie zawiedzie fanów pani Agaty. Chociaż doszły mnie słuchy, że jest słabsza. Ja mam odmienne zdanie. Polecam miłośnikom lekkich historii, które pochłaniają od pierwszej strony. I tak, idealnie nadaje się na lato. 

środa, 11 lipca 2018

#486



Droga Tachykardio!

Myślisz, że czytanie książek zimowych, a co za tym idzie tych świątecznych, w okresie letnim to dobry pomysł? Bo wiesz, tu żar leje się z nieba a ty czytasz o śniegu po kolana, kolędach i ubieraniu drzewka. Mnie się wydaje, że czas tutaj nie gra roli, bo tak samo odbierzesz ją w listopadzie czy też w lipcu. Chociaż w listopadzie będziesz oczekiwać zbliżających się Świąt, a w lipcu ochłodzisz się podczas upałów. I ja tak właśnie miałam podczas czytania książki Gabrieli Gargaś „Wieczór taki jak ten”.

W małej miejscowości Złotkowo w samiusieńkich Bieszczadach mieszka z babcią i młodszym bratem Michalina. Dziewczyna po śmierci swojej mamy musi zaopiekować się bratem i zadbać o swoją przyszłość. Babcia prowadzi kawiarenkę, ale przydałoby im się dodatkowe źródło utrzymania. Michalina wpada na pomysł otwarcia pensjonatu, miejsca gdzie można odpocząć i zregenerować siły. A przecież święta to najlepszy czas na takie inwestycje. W szczególności w małym miasteczku w sercu Bieszczad. Pierwszy przyjeżdża Artur. Rozwodnik, ojciec dwójki dzieci, pracoholik, który ma ochotę popracować nad projektami w spokoju. A jak wiemy los bywa przewrotny i zamiast spokoju Artur się zakochuje. Przyjeżdża także pani Wiktoria, która pragnie odzyskać wspomnienia i pogodzić się z synową. Dociera także Lena z córką, która po śmierci męża nie potrafi się odnaleźć, a święta to dla nich obu ból i tęsknota. Natomiast w samą Wigilię dociera najważniejszy gość, który bardzo namiesza w życiu Michaliny.

Gabrysia, jak to ma w zwyczaju w swoich książkach, tka historię z najważniejszej nici uczuć jaką jest Miłość, nie tylko ta do mężczyzny, ale także matki do dziecka i tej pomiędzy rodzeństwem. Ale najbardziej skupia się na rodzinie, pokazuje jak ważna jest naszym życiu i jak bardzo potrzebujemy jej wsparcia gdy upadamy, oraz na tym, że powinniśmy dawać drugą szansę, kochać i przebaczać. Bo przecież czas Bożego Narodzenia to czas przebaczania i nadziei. Nadziei, że błędy przeszłości zostaną wybaczone. 

Z ogromną przyjemnością powrócę do Złotkowa w najnowszej książce Gabrysi „Lato utkane z marzeń”, która niebawem pojawi się na księgarskich półkach.

Jeśli nie znasz twórczości Gabrieli Gargaś to musisz to zmienić. To Czarodziejka emocji. Potwierdzam! A książkę "Wieczór taki jak ten" Polecam!!!

Gabrysiu, dziękuję za kolejną piękną historię. 

Pozdrawiam Archer 







poniedziałek, 9 lipca 2018

#485



Macie tak, że czytacie książkę, na początku Wam się podoba, ale w pewnym momencie nie dajecie rady i ją porzucacie? Zdarza się Wam nie skończyć książki? Osobiście staram się dotrzeć do ostatniej strony. Dochodzę jednak do wniosku, że szkoda marnować czasu na słabe książki i trzeba zabrać się za takie, które pochłoniemy bez reszty (albo to one pochłoną Nas). Kiedy okazało się, że powstała książka o dalszych losach Magdy Miłowicz, znanej z serialu „Magda M.” postanowiłam się w nią zaopatrzyć i dowiedzieć co działo się dalej. I tak w drodze powrotnej z Zakopanego towarzyszyła mi książka „Magda M. Ciąg dalszy nastąpił” Radosława Figury. 

Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego co otrzymałam. Sorry, ale Magda mnie strasznie irytowała. Myślałam, że z wiekiem zrobi się mniej infantylna. Dojrzeje. Nie wiem, może gdzieś pod koniec bohaterka się zmieniła. Niestety nie dałam książce szansy by się o tym przekonać. Porzuciłam ją, gdyż jak dla mnie była za bardzo przegadana. 

Ci którzy wiele lat temu oglądali serial nie muszą sobie przypominać odcinków, gdyż wszystko jest ładnie wyjaśnione. Jest masa powrotów i przemyśleń. Byłam wielką fanką tego serialu. Czekałam z niecierpliwością na każdy kolejny odcinek, czekałam na to jak rozwinie się wątek Magdy i Piotra. Nie wiem czy fanom spodoba się to jak Autor rozwinął wątek głównych bohaterów. Mnie oczywiście się to nie spodobało, ale cóż…przecież nasze życie nie zawsze musi być tak bardzo kolorowe. Poza tym czułam niedosyt pozostałych postaci. Wiem, że tu chodziło głównie o Magdę, ale… tak bardzo mało było Sebastiana, Agaty, Karoliny. Całość skupiła się na traumie Magdy i jej ciężkiego powrotu, do życia, do kancelarii. 

Czy się zawiodłam? Na pewno tym, że w ostateczności Magda i Piotr nie mieli takiego happy endu na jaki zasługiwali. 

Jedynym plusem po porzuceniu tej książki jest to, że z ogromną przyjemnością powróciłam do serialu. Do przystojnego i młodego Pawła Małaszyńskiego i Joanny Brodzik uwielbiającej grochy. Chyba jednak serial mi wystarczy. 




niedziela, 8 lipca 2018

#484




Wiele już razy wracałam do mojego blogowego domku. Do mojego kawałka internetu. Wiele razy także go porzucałam, ale wiernie jak ten syn marnotrawny powracałam. Chyba nie potrafię tak do końca rozstać się z tym miejscem. Porzucić go, albo co gorsza wybrać opcję: usuń blog. 

Przez ostatnie zawirowania życiowe, nie mam głowy do pisania. Staram się od czasu do czasu napisać parę zdań. Nie jest to może to czego sama od siebie oczekuję, ale… No właśnie, zawsze jest to ale. 

Mój magiczny czarny stary kalendarz, za chwilę zostanie zapełniony. Już nie będę mogła w nim pisać ręcznie piórem. Bo skończą się puste strony. Przeglądam swoje notesy i zastanawiam się, który mam wybrać na kolejną literacką podróż. Żaden jednak nie szepcze do mnie „Weź mnie!!!” A może to właśnie ten czas kiedy powinnam zaprzestać pisania w notesie i wyleczyć mój syndrom „pustej kartki worda”? Może. Jedno jest pewne, niebawem podrzucę Wam kilka tekstów. Nie wiem czy zaglądacie i czytacie teksty które tutaj się pojawiają. Po tylu latach jeszcze nie mówię: ŻEGNAM.

Stay tuned.

środa, 23 maja 2018

#483



Droga Tachykardio!

Czasem zastanawiam się czym kieruję się przy wyborze książek? Na pewno sympatią do Autora (bo dobrze wiedzieć, co nowego napisał), opisem książki, czasem okładką, a czasem tym, że wcześniejsza ksiażka powaliła mnie na kolana, bądź podobała mi się tak bardzo, że miałam ochotę na inną pozycję tego Autora. Tak właśnie było z książką Anny Snoekstra „Laleczki”. Jej debiut literacki „Córeczka” był świetny. A jak było z tą?

Colmstock to małe miasteczko, gdzie każdy zna każdego. Młodzi ludzie albo uciekają w lepszy świat albo parają się handlem narkotykami. Podczas pożaru, który strawił budynek sądu zginął nastolatek, który był ulubieńcem mieszkańców. Jednak mieszkańcami zawrzało gdy pewnego dnia na progach kilku domów znaleziono porcelanowe laleczki, łudząco podobne do dziewczynek mieszkających w tym miejscu. Ambitna Rose, która chce zostać dziennikarką postanawia sama rozwiązać zagadkę lalek. Chce napisać artykuł, który sprawi, że wyrwie się z tego miasta i zacznie lepsze życie. Czy to się jej uda?

Muszę przyznać, że po zachwycającym debiucie, kolejna powieść Autorki, nie sprostała chyba zadaniu bycia świetną. Owszem historia miała potencjał, jednak coś tu nie zagrało. Było czasem mrocznie, groźnie. Autorka dobrze pokazała ciemną stronę miasteczka, w którym szerzy się bezrobocie, każdy mieszkaniec zna tajemnice innych mieszkańców. Dobrze była wykreowana postać Rose, która ambitnie i prawie po trupach dążyła do wyrwania się z tego miasta. Miasta które swoimi szponami trzymało ją w miejscu. Ale czegoś zabrakło.

Autorka prowadziła kilka wątków jednocześnie, co mogło przyprawić czytelnika o lekki zawrót głowy. Pojawiały się postacie, które w ostatecznym rozrachunku niewiele wniosły do akcji. I zakończenie jest tak jakby zupełnie oderwane od całości. 

Książka napisana jest przystępnym językiem, a akcja trzyma momentami w napięciu – co jest jak najbardziej na plus. Można było jednak rozwinąć kilka wątków, wyjaśnić nieścisłości, by czytelnik czuł się w pełni usatysfakcjonowany. 

Czy książkę polecam? Tak polecam, bo jestem przekonana, że niektórym może się spodobać. Pewnie powiecie, że wyolbrzymiam. Ale… nie każdy lubi to samo. 

Pozdrawiam serdecznie
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins Polska

środa, 16 maja 2018

#482



Droga Tachykardio!

Pewnie masz takich Autorów na których książki czekasz z utęsknieniem. Wypatrujesz ich premier i odliczasz dni, kiedy będziesz mogła zatopić się w świat bohaterów przez nich wykreowanych. Jak dobrze wiesz, mam kilku takich Autorów. Zalicza się do nich między innymi Magdalena Kordel i cały jej dorobek literacki. Chociaż powiem Ci, że chyba tylko jednej książki nie przeczytałam. Ale zapewne kiedyś nadrobię. Ach, to magiczne kiedyś... Kiedy w moje ręce wpadło „Serce w skowronkach” wiedziałam, że świat przestanie istnieć, a ja znów na jakiś czas przeprowadzę się do urokliwego Miasteczka. 

Ponieważ książki jeszcze nie ma na księgarskich półkach, nie chcę ci zbyt wiele zdradzać. Bo co to za przyjemność czytania, gdy już wiadomo co się będzie działo. A działo się sporo jak to zwykle u Magdy bywa. Mogę ci tylko powiedzieć, że Klementyna wraz z Dobrochną oraz Pogubioną Agatą zostają w Miasteczku. I nadal otaczają się masą życzliwych im ludzi. Klementyna boi się zamieszkać w kamienicy na stałe. Ale jak wiadomo życie nas zaskakuje i czasem los sam wybiera nam drogę, którą mamy podążyć mimo strachu. Chyba nie zdradziłam zbyt wiele. Jeśli tak, to przepraszam, ale ta historia wciąż we mnie żyje. 

To było cudowne uczucie znów znaleźć się w kuchni Klementyny, pić kawę, zajadać się smakołykami, które wyszły spod jej ręki i głaskać Marcepana leżącego u stóp. 

Historia, która się toczy w „Sercu w skowronkach” to kontynuacja tej, którą poznaliśmy czytając „Serce z piernika”. Pojawiają się te same postaci z którymi zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić. Ale także na scenę wkraczają zupełnie nowi, którzy swoją obecnością wprowadzą spore zamieszanie w życiu mieszkańców Miasteczka. 

Pewnie się powtórzę mówiąc, że uwielbiam świat, historie i bohaterów tworzonych przez Magdę Kordel. Kiedy czytam jej książki, czuję się tak jakbym sama mieszkała w miejscu w którym toczy się akcja i przyjaźniła się z mieszkańcami. To miejsce i ludzie są tak bardzo podobni do tych, którzy są gdzieś niedaleko nas. Mają te same problemy, spełniają te same marzenia, boją się zmian i kochają jak nikt inny. 

Kiedy dotrzesz do ostatniej kropki, wypowiesz zdanie tak dobrze znane, po przeczytaniu innych książek Magdy: „ale jak to koniec?”. Otrzesz łzę, uśmiechniesz się, delikatnie pogłaszczesz okładkę, bo dobrze wiesz, że to zdecydowanie nie może być jeszcze koniec. 

Polecam fanom Magdy, a także zachęcam tych, którzy jeszcze nigdy nic Jej nie czytali. Czytajcie, radujcie się i wzruszajcie. Warto!!!

Pozdrawiam serdecznie
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa ZNAK


wtorek, 8 maja 2018

#481



Dwa lata temu wpadła w moje ręce książka Marty Obuch „Łopatą do serca”. Przyznam, że ubawiłam się przy niej przednio. Postanowiłam poznać dalsze losy bohaterów, więc sięgnęłam po książkę Marty „Francuski piesek”. A czy było zabawnie? Oj było!!!

Misia i Zuzia cieszą się chwilowym spokojem. Mąż tej pierwszej, szef grupy przestępczej siedzi w więzieniu. Dziewczyny są szczęśliwe u boku swoich katowickich policjantów. Misia remontuje dom, który kupiła, ale jej chłopak nie jest chętny do tego, by się do niej przeprowadzić. Zuzia natomiast narzeka na zbytnie zaangażowanie swojego faceta. Pojawia się także Ryszarda, której komornik zajął mieszkanie. A żeby dziewczyny nie zanudziły się na śmierć… Zuza znajduje trupa. I wtedy się zaczyna… A co? O tym poczytajcie sami. Nie będę przecież psuć wam apetytu. A powiem, że jest smacznie. 

Ubawiłam się setnie czytając tę książkę. Dawno nie czytałam tak świetnego kryminału okraszonego dowcipem. Uwierzcie mi, kiedy czytałam tę książkę w pociągu bardzo broniłam się przed wybuchami śmiechu, żeby pasażerowie nie zaczęli dzwonić po karetkę. Bo muszę przyznać, że Autorka zaserwowała nietuzinkowe pomysły swoim bohaterkom, które to skwapliwie wprowadzały w czyn. Jak dla mnie na prowadzenie wysuwają się zwłaszcza dwa: konserwacja trupa w cynamonie oraz użycie „broni biologicznej” w ZUS-ie. Uwierzcie mi, była to strasznie „gówniana” sprawa. 

I jedno wiem na pewno: Pani Marto, kocham Panią, za dowcip i barwne postacie, za inteligencję, którą wplata Pani w swoje powieści, za lekki styl oraz przede wszystkim za Śląsk. I zdecydowanie po przeczytaniu książki, do głowy przychodzi jedna myśl: gdzie diabeł nie może tam babę pośle. 

Kryminały Marty Obuch, powinny być przepisywane na receptę zamiast leków antydepresyjnych. Idealnie poprawiają humor. Pewnie niebawem doczytam pozostałe książki Autorki. Tylko niech ktoś rozciągnie dobę. 

niedziela, 6 maja 2018

#480



Kiedy byłam dużo młodsza, nie czytywałam kryminałów Agathy Christie. Powód był zupełnie prosty: bałam się, że w nocy będą śniły mi się koszmary. Jednak w pewnym momencie, doszłam do wniosku, że czas dorosnąć. I tak zaczęła się moja przygoda z książkami Królowej Kryminału. Lubię ten gatunek i raz na jakiś czas po niego sięgam. Nie zawsze mam ochotę na coś obyczajowego czy też przesłodzonego. Dlatego sięgnęłam po „Nie całkiem białe Boże Narodzenie” Magdaleny Knedler, które idealnie wpasowało się w klimat kryminałów pisanych przez Agathę Christie. 

W małym pensjonacie Mścigniew mieszkają goście, którzy uciekli od zgiełku by świętować w spokoju Boże Narodzenie. Niestety nie dane im długo cieszyć się względnym spokojem, gdyż pewnego ranka, Olga mieszkanka pensjonatu, wybierając się na poranny trening znajduje w łazience utopionego Niemca. Wszystko wskazuje na to, że nie umarł on w sposób naturalny. Ktoś pomógł mu opuścić ten ziemski padół i ten ktoś wciąż mieszka w pensjonacie. Oficjalne śledztwo nie wchodzi w grę, gdyż może odstraszyć mordercę. Podinspektor Grzegorz Romanowski, wraz ze swoim przyjacielem detektywem Wojtkiem, postanawiają pod przykrywką rozwiązać sprawę morderstwa. Niestety kolejnego dnia Olga znów znajduje zwłoki. 

Tytuł może sugerować świąteczną opowieść, ciepłą i rodzinną. Jednak to zmyłka, a o kryminalnym „duchu” książki podpowiadają trupie czaszki na okładce. Owszem mamy w tle kolędy, zapach świąt, względny spokój miejsca, jednak motywem przewodnim jest trup i masa podejrzanych. Możemy się poczuć jakbyśmy trafili na karty dobrych i sprawdzonych kryminałów Agathy Christie. Magdalena Knedler oprócz wątku kryminalnego wplotła tu wątki obyczajowe i dodała sporo dowcipu. Przez całą powieść czytelnik zastanawia się kto zabił a kto jest podejrzany. A trzeba przyznać, że mieszkańcy pensjonatu to istna mieszanka: mamy tutaj nauczyciela, który jest miłośnikiem kryminałów Christie, też jest wspomniana na początku Olga - była uczestniczka talent show, która pomaga podinspektorowi w śledztwie; młode małżeństwo, w którym mąż żyje pod psychicznym terrorem żony. Jest również była znana aktorka, ojciec lekarz i syn informatyk, którzy uciekli od zgiełku miasta, i były alkoholik. 

Jeśli poszukujecie kryminału w którym akcja i tajemnica rozwiązywane są w „sennym stylu” królowej Kryminału, to najnowsza książka Magdaleny Knedler nadaje się do tego idealnie. Zastanawiam dlaczego tak późno sięgnęłam po książki tej autorki, skoro kilka stoi na mojej półce. No nic, lepiej późno niż wcale. Polecam

P.S.
Pewnie niebawem sięgnę po inne tytuły i chętnie o nich wam opowiem
P.S.2.
Nie miałabym nic przeciwko gdyby powstały kolejne części przygód tria Olgi, Grzegorza i Wojtka.

środa, 25 kwietnia 2018

#479




Droga Tachykardio!

Jestem o tym przekonana, że wiele razy znalazłaś się w czarnej dupie. W miejscu z którego nie potrafiłaś się wydostać, miejsca rozpaczy i smutku. Tak, każdy z nas był w takim miejscu.
I zawsze mamy problem by z niego wyjść. Czasem bywa nam w nim dobrze, a czasem mamy ochotę uciec, bo ileż można siedzieć w czarnej dupie. A do tego by się stamtąd wydostać potrzebny jest dobry GPS. Osobiście polecam „GPS szczęścia, czyli jak wydostać się z Czarnej D.” Magdaleny Witkiewicz i Marzeny Grochowskiej, czyli książkę, którą dopiero co skończyłam czytać.

Wincentyna Zwyczajna – Takajakty budzi się pewnego dnia w koszmarnym pensjonacie w Czarnej Dupie. Z trudem przypomina sobie jak się tam znalazła. Otóż jej szef, chciał by koniecznie napisała fenomenalny artykuł godny pierwszej strony „New York Times’a”. Jeżeli go nie przyniesie to znajdzie się w czarnej dupie. Nie pozostaje nic innego jak wyruszyć na poszukiwania idealnego tematu.

Nie jest to w żadnym wypadku typowy poradnik. Ta książka pokazuje, że z Czarnej Dupy zawsze jest wyjście, i to tylko od nas będzie zależało czy będziemy tam krótko czy zapuścimy korzenie. W tej książce nie ma nic wymyślonego - jest tylko sama prawda. Opisana przez Magdę w bardzo zabawny sposób, natomiast przez Marzenę wyjaśniona w ten bardziej poważniejszy coachowy sposób, ale wciąż zrozumiały dla każdego.

Bo dla każdego z nas Czarna D. jest inna. Ale niezmiennie oznacza problemy, które nas za bardzo przytłaczają. Jednak czasami bywa tak, że jest nam tam dobrze, bierzemy kołderkę i postanawiamy zostać, bo boimy się czegoś lepszego. Boimy się sięgnąć po marzenia, bo rzucone nam pod nogi kłody są tak wielkie, że nie mamy siły by podnieść nogi do góry i zrobić krok. Ale my nie możemy się poddać, musimy walczyć i brać się z problemami za bary. 

Ta książka to motywacja do działań, do poszukiwania szczęścia, do spełniania marzeń. Do zrobienia tego najważniejszego kroku do przodu, do zmian. A potem przecież będzie kolejny i kolejny. Będzie z górki. 

Polecam tym, którzy za często wpadają do Czarnej Dupy i za długo tam przesiadują. Ale także dla tych, którzy omijają to miejsce. Ostatnio nawet mój Mąż wspominał coś o pobycie w Czernej D., więc na wszelki wypadek podrzucę mu tę książkę. By był tam tylko przez chwilę. 

Pozdrawiam serdecznie
Archer 

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Od Deski Do Deski





poniedziałek, 23 kwietnia 2018

#478





Droga Tachykardio!

Lubię sięgać po kryminały, w których ciężko mi na początku wytypować zabójcę. Gdzie całe śledztwo i poszukiwania zabójcy trwają, trwają, i trwają. Aż do samego końca. A gdy w końcu tajemnica zostaje wyjaśniona, pojawia się okrzyk: ”No tak, przecież to było oczywiste”. Właśnie tak miałam podczas czytania kryminału „Spacer na krawędzi” Sherri Smith. 

Pewnego dnia Mia otrzymuje telefon od szeryfa informujący ją, że zaginął jej brat mieszkający wciąż w małym, rodzinnym miasteczku. Mało tego, okazuje się, że Lucas jest oskarżony o morderstwo swojej uczennicy. Mia nie wierzy, że jej brat byłby do tego zdolny. Na własną rękę postanawia przeprowadzić śledztwo. To co odkryje wzburzy życiem małego miasteczka i jego mieszkańcami. A prawda okaże się szokująca. 

Przyznam Ci się, chociaż sama wiesz i to bardzo dobrze, że nie często sięgam po kryminały. Wynika to z tego, że boję się bać i nocnych szmerów mieszkania. Bo wiesz wyobraźnia działa. Ale to właśnie jest piękne w czytaniu - pod powiekami tworzymy obrazy tego o czym właśnie przeczytaliśmy. Tak było także w tym przypadku. I bałam się nie na żarty. 

Powiem Ci jeszcze, że główna bohaterka przypominała mi trochę tę z książki „Dziewczyna z pociągu”. Mia nie była uzależniona od alkoholu, ale od leków. Leków, które trzymały ją przy życiu, nakręcały do działania. 

Autorka akcję powieści osadziła w małej miejscowości. A jak dobrze wiemy małe społeczności mają to do siebie, że wszyscy o wszystkich wiedzą. Jednak nie zawsze jest to pomocne. Każdy ruch jest obserwowany i nic nie da się ukryć. Ale czy na pewno? Przecież osoba która zabiła dziewczynę, nie została złapana od razu. Śledztwo posuwało się do przodu w ślimaczym tempie. 

Nie jest to krwawy kryminał, ale intryga dobrze jest poprowadzona i do prawie samego końca nie wiemy kto zabił. 

Polecam i pozdrawiam serdecznie
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins Polska


poniedziałek, 16 kwietnia 2018

#477

Niebawem, bo już w najbliższą środę 18.04.2018 na półkach księgarnianych pojawi się najnowsza powieść Ałbeny Grabowskiej "Kości proroka". Powiem Wam, że jestem bardzo ciekawa tej książki. Dlaczego? Ponieważ dotychczas książki Ałbeny kojarzyły mi się przede wszystkim z powieściami obyczajowymi, z sagami rodzinnymi. A tym razem jak czytam na stronie Wydawnictwa Marginesy: 




Nowa powieść autorki słynnej trylogii „Stulecie Winnych”
Powieść kryminalna w duchu Dana Browna

Silne kobiety od zawsze zmieniały bieg historii.

W bułgarskim Płowdiwie, w teatrze antycznym, znaleziono zwłoki polskiego posła. Został ukrzyżowany, jego odciętą głowę postawiono na tacy, a na ciele wymalowano znaki. Młody policjant prosi o pomoc archeolożkę – przyjaciółkę z dzieciństwa, Polkę o bułgarskichkorzeniach. Im bliżej jednak są prawdy, tym większe grozi im niebezpieczeństwo – i tym bliżsi się sobie wydają.

Cesarstwo Bizantyjskie. Dwunastu bogomiłów wędruje do Konstantynopola z największym skarbem – Świętą Księgą. Z obawy przed kradzieżą mają sześć falsyfikatów. Tylko jedna księga jest prawdziwa i żaden nie wie która. Czy Cyryl, najsprytniejszy z braci, zapewni powodzenie tej misji i obroni się przed urokiem Alissy, prawej ręki księżniczki Anny?

Pierwszy wiek. Nauczyciel prowadzi uczniów do Jerozolimy. Mało kto rozumie, co ma nastąpić. Rybak Ariel staje się kronikarzem wyprawy i mimowolnie przyczynia się do fałszerstwa Nowego Testamentu. Po śmierci Chrystusa wpada w sidła Herodiady i jej córki Salome. Czy pomoże mu piękna służąca Danaila i czy zdoła wrócić do żony i córki?

Trzy splatające się wątki i wiele tajemnic. Czyje kości odnaleziono na Wyspie Świętego Jana? Co łączy niezwykłe znalezisko z morderstwem polskiego posła? I wreszcie kto ukradł świętą księgę bogomiłów?

Czujecie się zaintrygowani? Bo ja bardzo.

czwartek, 12 kwietnia 2018

#476



Wszyscy którzy mnie znają wiedzą, dobrze, że nie sięgam ani po biografie ani po autobiografie ani po powieści z tłem historycznym. Czasem jednak się wyłamuję. Tak właśnie było w przypadku autobiografii Beaty Pawlikowskiej „Życie jest wolnością”

Pani Pawlikowskiej nikomu przedstawiać nie trzeba. Jestem pewna, że wielu z was kojarzy ją z książkami podróżniczymi czy też z audycjami w rozgłośniach radiowych. Niektórym zaś może się kojarzyć z dużą ilością wydawanych książek. To fakt, że Beata Pawlikowska jest przez wielu nazywaną ekspertką od „wszystkiego czyli tak naprawdę od niczego”. 
Sama muszę się przyznać, że znajdowałam się w tej grupie. Do czasu przeczytania właśnie tej książki. Bo czy jedna kobitka może znać się na tym wszystkim o czym pisze? Chodzi mi o to, że daje rady na wszystkie tematy: bulimię, anoreksję, uczy języków obcych, podróżuje. No i rozjaśniło mi się właśnie po przeczytaniu autobiografii. Autorka te wszystkie książki pisała bazując na własnym życiu, na własnych doświadczeniach. Tu nic nie jest naciągane ani wydumane. Myślę, że żadnego sztabu, który za Beatę pisze te wszystkie książki także nie ma (wielu się nad tym zastanawiało, że ktoś inny pisze książki a Autorka tylko sygnuje swoim nazwiskiem)

Myślę, że każdy powinien przeczytać tę książkę. Nie tylko dlatego by zrozumieć, że Beata Pawlikowska ma potrzebę pisania i robi to od zawsze, ale tak jak mówi Autorka: Trzeba mieć wiarę 
w siebie. Wierzyć w to co się robi. Robić to stuprocentowo uczciwie całym sercem i umysłem.”

Dzięki tej książce poznajemy samą Autorkę. Tę książkę można porównać do rozmowy przy kawie, gdzie odkrywamy myśli, uczucia i pasje. Polecam by dzięki tej książce odkryć siebie i uwierzyć, że możemy wszystko. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Edipresse 


poniedziałek, 9 kwietnia 2018

#475



Książek o sile przyjaźni i jak ważna jest ona w naszym życiu powstało wiele. Jednak takiej książki jaką napisały wspólnie Agata Przybyłek i Natalia Sońska jeszcze nie było. I choć może jest podobna do innych powieści traktujących o przyjaźni toczytelnicy, którzy znają książki autorek wiedzą, że są one wyjątkowe. Tak samo jak młode autorki. 

Anna i Ludmiła przyjaźnią się ze sobą od pierwszego dnia studiów. Miłka wyszła za mąż za Piotra, który przejął rodzinną restaurację. Jednak praca w gastronomii nie jestem tym o czym marzy kobieta. Pasjonuje się fotografią i tak naprawdę chciałaby się tym zajmować. Swoją szansę dostaje od Jana, podróżnika i blogera, których poszukuje fotografa, który zrobi zdjęcia do jego najnowszej książki o Toskanii. Ten wyjazd bardzo źle wpływa na małżeństwo Miłki i Piotra. Anna natomiast wychowuje małą córeczkę. Jej mąż Kamil pływa na statkach. Pewnego dnia na jego statek napadają piraci, a Kamilowi cudem udaje się ujść z życiem. Wraca do domu. Jednak przeżycia odciskają na nim niewyobrażalne piętno. Życie jego i Anny zmienia się diametralnie. W ich małżeństwie również pojawia się kryzys. Ale Anna i Ludmiła mogą liczyć na siebie. Czy aby na pewno?

Przybyłek i Sońska osobno piszą świetnie, razem- cóż, także znakomicie. Podczas czytania czytelnik zastanawia się, którą część napisała ,która z autorek. Do niektórych rzeczy można się przyczepić. Ale to literatura „rozrywkowa” mająca na celu rozluźnić czytelnika, przynieść mu radość z czytania i oderwać od codzienności. A nie kazać mu wyszukiwać błędów, przyczepiać się do nich jak rzep do psiego ogona. Chyba tylko do jednej sprawy mogę się bardzo przyczepić. Otóż od samego początku Ludmiła i Anna łączy przyjaźni. Taka na dobre i na złe. Mogą na siebie liczyć, wspierają się bardzo. Wyraźnie widać pokrewieństwo dusz. Rysa pojawia się gdy Ludmiła popełnia błąd. Zdaje sobie z tego sprawę, że zrobiła źle. Anna nie wspiera, wręcz przeciwnie, robi karczemną awanturę i pozostawia ją z problemem samą. Czy tak zachowują się prawdziwi przyjaciele? Odpowiedź jest tylko jedna: nie. Myślałam, że nie należy nikogo potępiać, lecz należy wspierać i pomagać. Wysłuchać i ewentualnie, jeśli jest możliwość, pomóc rozwiązać problem. Przecież czasem łatwiej zrobić to z przyjacielem. A przyjaciele są nie tylko od tego by się z nami śmiać, ale także płakać. 

Jeśli przymkniemy oko na błędy to „Przyjaciółki” okażą się świetną obyczajówką. 

niedziela, 18 marca 2018

#474




Droga Tachykardio!

Nie wiem czy pamiętasz, ale jakiś czas temu pisałam o powieści „Słońce umiera i tańczy” Ewy Cielesz. Po prawie ośmiu miesiącach doczekałam się jej kontynuacji. „Szepty stepowe” to dalsze losy Jagody i Dymitra. 

Po spakowaniu swoich rzeczy, Jagoda wraz z Dymitrem wyjeżdża do Mongolii. Niestety nie jest to podróż marzeń. Zamiast dwóch miesięcy, Jagoda spędza znacznie więcej czasu w kraju swojego narzeczonego. Jest tym faktem załamana gdyż, to nie tak miało wyglądać. Dziewczyna nie potrafi się odnaleźć w nowym miejscu, a bariery językowej nie da się tak łatwo przeskoczyć. Dodatkowo Ochir (Dymitr) ujawnia swoje prawdziwe oblicze. Jagoda pragnie wrócić do Polski, ale Ochir jest temu przeciwny. Dochodzi do wypadku, który przyspiesza jej ucieczkę. Nie jest to jednak do końca tak łatwe jakby się wydawało. 

Powiem Ci Tachykardio, że bardzo bałam się tego drugiego tomu. Bo jak wiesz, część pierwsza nie bardzo przypadła mi do gustu. Wiele wątków było poucinanych i niedokończonych. Jeśli chodzi o tę część, to przyznam ci się, że bardziej mi się podobała.

Jest tu więcej akcji i przygód. Zdumiewa także przygotowanie Autorki. Opisy stepów mongolskich i życia rodziny Ochira jest tak wiarygodne, że czasem zastanawiałam się czy sama Autorka nie przeżyła takiej podróży. Co jest bardzo prawdopodobne. Zaskakuje także metamorfoza głównej bohaterki. Z początku odbieramy ją jako tę która kocha za mocno i jest w stanie wybaczyć bardzo wiele ukochanemu mężczyźnie. Trzeba przyznać, że wiele kobiet jest zaślepionych miłością, i kiedy ukochany je krzywdzi - one mu wybaczają od ręki. Ba, nawet same go usprawiedliwiają. Niestety jak to czasem bywa. Każdy z nas ma pewną granicę do której musi dotrzeć, aby powiedzieć dość. I właśnie do tej granicy dotarła Jagoda. Powiedziała dość. Pokazała, że mimo strachu jest silną kobietą, która jest wstanie uciec od ukochanego Ochira i jego rodziny. Uciekła bez grosza przy duszy. Gdy dotarła do Ułan Bator znalazła pracę w hotelu by móc zarobić na bilet powrotny do Polski. Wykazała się determinacją i wolą przetrwania w obcym miejscu. Nie poddała się i nie zawróciła z raz obranej drogi. 

Ewa Cielesz tą powieścią podniosła sobie poprzeczkę. „Szepty stepowe” są zaskakujące. Jestem bardzo ciekawa czy będzie część trzecia. A jeśli tak, to zastanawiam się jakie przygody tym razem zaserwuje swojej głównej bohaterce. 
Polecam. 

Pozdrawiam serdecznie 
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Axis Mundi