czwartek, 31 grudnia 2015

#363





Droga Tachykardio!

Coraz częściej sięgam po książki Autorów, których twórczość wywarła kiedyś na mnie bardzo dobre wrażenie. A że są to głównie polscy Autorzy... cóż ‒ czuję niedosyt polskiej literatury. I nie mam pojęcia co mną kieruje. Może tym, że coraz częściej polskie powieści są tak dobre, że nie można się od nich oderwać. I tak właśnie było w przypadku książki „A potem przyszła wiosna” Agnieszki Olejnik. Książką zainteresowałam się jakiś czas temu. Urzekła mnie jej okładka, która sugerowała lekturę lekką, łatwą, przyjemną jak letni wiosenny wietrzyk. Po jakimś czasie zorientowałam się, że Autorką, jest ta sama Agnieszka Olejnik, której książka „Dziewczyna z porcelany” bardzo przypadła mi do gustu. Będąc na Targach Książki w Krakowie nie zawahałam się nad kupnem nowej pozycji.

Pola Gajda to kobieta, która może nazywać się szczęściarą. Jest popularną aktorką, gra w znanych serialach. Ma sławę, pieniądze i ukochanego faceta przy boku, który jak Pola, też jest aktorem. Czegóż chcieć więcej? Jak to w dzisiejszym celebryckim świecie bywa, Pola jest pod obstrzałem paparazzich, w szczególności jednego. Konrada, który ‐od dłuższego czasu‐ śledzi każdy jej krok. To właśnie przez jedno ze zdjęć Konrada poukładany dotychczas świat Poli wywraca się do góry nogami. Całą historię poznajemy z perspektywy Poli oraz Konrada. Dzięki temu mamy możliwość zweryfikowania wszystkiego. Poznajemy motywy którymi kierował się Konrad i jakie kroki podejmował wobec Poli.

Czytając „A potem przyszła wiosna” czasem zapominałam o oddychaniu. Przewracałam strony i pytałam: co dalej? Nie potrafiłam się oderwać. A jak dobrze wiesz, nie każda historia wciąga mnie jak wir wodny.

Przyznam ci się szczerze, że polubiłam historie, tworzone przez Agnieszka Olejnik. One w żaden możliwy sposób nie są przesłodzone. Są na wskroś mocne, sugestywne i zapierają dech w piersi tak bardzo, że aż boli.

Ta książka mnie pochłonęła. Zanurzyłam się w niej po sam czubek głowy. Historia którą stworzyła Autorka przypomina, że osoby żyjące na świeczniku są takimi samymi ludźmi jak my. Mają swoje tajemnice. Nie zawsze są szczęśliwi mając u boku ukochaną osobę. Czasem bywają samotni ze swoim bólem, który trawi ich duszę.

„A potem przyszła wiosna” to powieść, która powala i zapiera dech w piersiach. To książka o której nie potrafisz zapomnieć. Ona wryje ci się w każdą komórkę ciała i sprawi, że inaczej spojrzysz na swoje życie. Bo temat i postępowanie głównych bohaterów składnia do zadania sobie pytań o to, co jest w życiu najważniejsze. Może, by rozpocząć szczęśliwe życie, należy zerwać z przeszłością? To książka która daje nadzieję, bo przecież w końcu przyjdzie wiosna. Polecam w ciemno.

Archer

niedziela, 27 grudnia 2015

#362


Droga Tachykardio!

Znasz mnie już długo i wiesz, że kiedy jest „szał” na jakąś książkę, ja nie biorę w tym udziału. Przeczekuję i kiedy mija, sama zabieram się za bestseller. W przypadku „Dziewczyny z pociągu” Pauli Hawkins miało być podobnie. Zamówiłam ją sobie w bibliotece by w nowym roku ją zacząć czytać, kiedy minie „szał”. Chociaż sobie obiecywałam nie udało mi się. Zaraz przed wigilią dokonałam zakupu. Zasiadłam w łóżku i zaczęłam się zastanawiać dlaczego świat oszalał na punkcie tej książki? Co w niej jest takiego zachwycającego, że na okładce znalazła się rekomendacja samego Stephena King’a?

Rachel Watson podróżuje codziennie tym samym pociągiem do Londynu. Podczas swojej podróży uwielbia obserwować domy mijane podczas trasy. Układa sobie w głowie historie rodzin które w nich mieszkają. W ten sposób poznajemy historię pewnego domu i jej mieszkańców, która zdecydowanie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Rachel nie wie, że bycie zwykłym obserwatorem może stać się niebezpieczne i diametralnie zmienić jej życie. A to co wydaje się jej sielankowym życiem wcale takie być nie musi.

Nie będę zdradzać ci szczegółów, bo z tego co się orientuję czytałaś tę książkę i wiesz jak się kończy. A poza tym to kryminał i nie można zdradzić kto zabił.

Teraz już wiem skąd ten szał. Już wiem dlaczego książka sprzedaje się jak świeże bułeczki i jej nakład jest wykupywany w zastraszająco szybkim tempie. Cieszę się, ze przeczytałam ją teraz i cieszę się, że stanęła na mojej półce. Myślę, że to książka którą chce się mieć we własnej biblioteczce.

Paula Hawkins stworzyła kryminał psychologiczny i to całkiem dobry, zważywszy iż jest to jej debiut. Bohaterowie wykreowani przez autorkę mają bardzo wyraziste charaktery, mają swoje wady i zalety. Oprócz tego autorka w tej powieści porusza kilka dość istotnych problemów, z którymi każdy się spotyka czy w swoim otoczeniu czy w społeczeństwie: alkoholizm, toksyczne związki, depresje czy też uzależnienie od drugiej osoby. Bohaterów można polubić, lub jak w tym przypadku nie do końca. Powiem ci szczerze, że główne bohaterki doprowadzały mnie do wściekłości. Rachel za to, że nie potrafi się pozbierać po rozstaniu z mężem i wziąć się w garść, Megan, że nie potrafiła porozmawiać ze swoim mężem o sytuacji która wydarzyła się w przeszłości i w jakiś sposób ją ukształtowała, no i Anne za to, że tak łatwo przyszło jej oceniać innych i była ślepo zapatrzona w swojego męża.

Całą historię poznajemy z trzech różnych punktów widzenia. Jest to całkiem niezłe zagranie, gdyż mamy możliwość skonfrontowania wydarzeń oraz porównania ich. Wszystkie poboczne wątki, które składają się na główną fabułę sprawiają, że bardzo łatwo możemy uwierzyć w ludzkie dramaty które czają się za drzwiami mieszkań.

Mnie się kryminał bardzo podobał. Nie znalazłam w nim żadnych błędów. Czyta się sprawnie i szybko mimo iż cała akcja nie jest rozpędzona jak pociąg którym Rachel codziennie podróżuje do Londynu. Podczas czytania zastanawiałam się nad rozwiązaniem zagadki i dopiero niedaleko końca poskładałam wszystkie rozsypane puzzle w całość. Czy jest przereklamowany? Może troszkę, ale nie możemy wystawiać laurki zanim sami nie dowiemy się prawdy czy warto. Jak dla mnie warto.

Po przeczytaniu książki już wiem, co King miał na myśli mówiąc: „Nie mogłem się oderwać przez całą noc.” Kiedy czytamy „Dziewczynę…” sami mamy ochotę dowiedzieć się co będzie dalej? Jak potoczą się losy bohaterów? Czy Rachel przypomni sobie wydarzenia z feralnej nocy i ze swojego dawnego życia? Czy w końcu przejrzy na oczy i czy wszystkie elementy wtoczą się jak pociąg na właściwe tory.

Pozdrawiam Archer

czwartek, 24 grudnia 2015

#361



Kochani życzę Wam Spokojnych, pełnych Miłości Świąt Bożego Narodzenia. Zdrowia przede wszystkim. No i by te Święta były najbardziej zaczytanymi czasem :) 

niedziela, 20 grudnia 2015

#360



Droga Tachykardio!

Raz na jakiś czas potrzebuję książki, która bawi, której historia jest lekka. Książka która ma poprawić humor. Wydawnictwo Czwarta Strona wydaje właśnie takie książki w „Seria z babeczką”. Jakiś czas temu opowiadałam Ci o „Nie zmienił się tylko blond”, dzisiaj posłuchaj o książce pt.: „Przypadki pewnej desperatki” Magdaleny Wala.

Julia jest studentką ostatniego roku historii. Dodatkowo pracuje jako nauczycielka w gimnazjum. Zastanawia się nad przyszłością swego związku z Pawłem. Otóż Paweł jest idealnym kandydatem na męża: troskliwy, opiekuńczy i przede wszystkim zakochany do szaleństwa, chce spędzić z dziewczyną resztę życia. Jednak Julia nie jest do końca o tym przekonana. W starym pałacyku, który staje się własnością rodziny Pawła, Julia znajduje pamiętnik z XIX w. w którym znajduje zapiski dziewczyny służącej na dworze jednej z księżnych. A to dopiero początek przygód.

„Przypadki pewnej desperatki” to debiut pisarski Magdaleny Wala. I muszę przyznać, że całkiem udany. To optymistyczna opowieść, napisana językiem łatwym i przyjemnym. A książka nadaje się do czytania niezależnie od wieku.

Muszę Ci się jednak przyznać, że główna bohaterka doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Miałam ochotę nią wstrząsnąć i krzyknąć: OGARNIJ SIĘ KOBIETO!!! Po pewnym czasie mi do przechodziło. Doszłam bowiem do wniosku, że chyba jeszcze nie jest czas.

Jeśli poszukujesz zabawnej historii, przy której czasem wybuchniesz śmiechem, to powieść „Przypadki pewnej desperatki” jest dobrym wyborem. Polecam!

Pozdrawiam 
Archer

wtorek, 15 grudnia 2015

#359



Droga Tachykardio!

Okres przedświąteczny powinno się spędzać w ulubionym fotelu, z kubkiem kakao (lub gorącej czekolady; w ostateczności herbaty) i dobrą książką w świątecznym klimacie. Najlepiej jeszcze gdy wokoło pachnie czekoladą. Dokładnie tak jak najnowsza powieść Carol Matthews „Święta miłośniczek czekolady”.

Od kiedy Clive i Tristan wyjeżdżają na południe Francji, „Czekoladowe niebo” bierze pod swe skrzydła Lucy Lombard, która jest zachwycona możliwością pracy w miejscu które uwielbia. Niestety jest tak bardzo pochłonięta swoją pracą, że zaniedbuje swojego faceta. Oprócz tego na horyzoncie pojawia się jej były narzeczony, co zawsze zwiastuje kłopoty. U pozostałych dziewczyn z Klubu Miłośniczek Czekolady także nie jest kolorowo. Chantal po narodzinach córki stara się odbudować swoje małżeństwo, ale nie wychodzi jej to tak jakby chciała. Nadia po śmierci męża nie ma sił na nowy związek ‒ do czasu. Natomiast Autumn po śmierci ukochanego brata rozstaje się z narzeczonym, któremu bardziej zależy na kasie jej rodziców niż na samej dziewczynie.

Mimo iż jest to trzecia część przygód Lucy, Nadii, Autumn i Chantall, nie czułam się w żadnym wypadku pogubiona w wątkach czy też akcji. Wszystko po drodze zostało idealnie wyjaśnione i mogłam bez przeszkód rozkoszować się historią opisaną w książce.

To nie tylko opowieść o świętach, o pysznej czekoladzie. To opowieść przede wszystkim o przyjaźni, która dla wielu jest najważniejsza. Bo przecież gdy kochana kiedyś osoba odchodzi to wtedy potrzebny jest nam przyjaciel i… duża ilość czekolady. Bo czekolada jest dobra na wszelkie smutki i problemy.

Książka „Święta miłośniczek czekolady” jest idealna na świąteczny czas. Wprowadza do otoczenia magiczny klimat, który pachnie czekoladą. Jest napisana prostym językiem, przygody dziewczyn są czasem tak absurdalne, że można złapać się za głowę. Ale przecież najdziwniejsze historie są z życia wzięte.


Polecam.
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins



czwartek, 10 grudnia 2015

#358




Droga Tachykardio!

Pewnie już zauważyłaś, że sięgam głównie po książki polskich Autorów. I dostaję potwierdzenie, że stare porzekadło „cudze chwalicie, swego nie znacie” jest w pełni prawdziwe. Przecież jest tyle fantastycznych książek rodzimego pióra, a jednak tak mało mamy na nie czasu. Dlatego czytam ile się da i gdzie się da. Nadal wpadam także do mojej kawiarni na solidną dawkę kofeiny i dobrą książkę. Tak też było w przypadku debiutu literackiego Natalii Sońskiej „Garść pierników, szczypta miłości”.

Hania na co dzień pracuje w redakcji jednego z dużych miesięczników. Nie pisuje jednak artykułów, mimo iż marzy o tym od bardzo dawna. Od czasu do czasu przeprowadza wywiady, ale głównie zajmuje się korektą tekstów pisanych przez swoich kolegów. Przed świętami namawia swoją przyjaciółkę Karolinę, która także pracuje w redakcji, do pewnej zmiany. Otóż, Hania napisze za Karolinę artykuł o świątecznych trendach, natomiast przyjaciółka przeprowadzi wywiady. Podczas researchu poznaje właściciela agencji reklamowej. Wiktor, nie robi na dziewczynie dobrego wrażenia. Dodatkowo Marek, były facet Hani a obecnie mąż jej szefowej, wyraźnie ma ochotę na skok w bok. Czy Hania otworzy się na miłość, o tym musisz Tachykardio przeczytać sama. Nie odbiorę Ci tej przyjemności.

„Pierniki” zaczęłam czytać pewnego jesiennego wieczoru. Początek troszkę mi nie podszedł, ale znasz mnie. Nie poddałam się i nie żałuję, bo z każdą stroną było coraz lepiej. Kiedy dotarłam do ostatniej kropki, zrobiło mi się smutno, że to koniec. Że nie spotkam się już z bohaterami, że nie będę wkurzać się na Hankę, że nie będę wspierać Wiktora i trzymać za niego kciuków.

Książkę Natalii Sońskiej najlepiej czytać tuż przed świętami, by wczuć się w nadchodzącą atmosferę. By poczuć unoszący się aromat pierników oraz miłość. Bo to książka przede wszystkim o miłości. O miłości, która trafia nas jak piorun podczas letniej burzy w drzewa. Zjawia się niespodziewanie i wywraca nasze życie do góry nogami. Zmienia nasze priorytety oraz spojrzenie na związki i miłość.

Ta książka pachnie świętami. Jest idealna do czytania, gdy za oknem pada śnieg, a ty zatapiasz się w świat bohaterów. I od samego początku trzymasz za nich kciuki i dopingujesz im.

Dawno nie czytałam tak ciepłej i świątecznej książki. Wydawnictwo Czwarta Strona znów udowodniło, że książki które wydają są najlepsze. Przeczytaj. Nie pożałujesz. Ale pamiętaj: koc, gorące kakao i ulubiony fotel, to tylko dodatki do tej książki. Polecam bez dwóch zdań.

Pozdrawiam
Archer


piątek, 4 grudnia 2015

#357



Droga Tachykardio!

Raz na jakiś czas warto sięgnąć po książkę lekką. Po książkę podczas czytania której uśmiech będzie gościł na naszej twarzy, a chichot będzie wyrywać się co rusz. Takie książki są nam potrzebne i to bardzo. Taka właśnie jest powieść którą właśnie skończyłam czytać i nie, nie wyszła spod pióra Magdy Witkiewicz. „Nie zmienił się tylko blond” napisała Agata Przybyłek i muszę Ci się przyznać, że wyszło jej to świetnie. Posłuchaj i sama oceń.

Iwonka ma 37 lat. Pewnego dnia dowiaduje się, że mąż po osiemnastu latach postanawia wymienić ją na inny, młodszy model. Jak każda zdradzona żona, załamuje się tym faktem. Bo nie oszukujmy się; która z nas by się nie załamała? W sumie rozpacza tylko przez chwilę. Bierze się w ostateczności w garść, pakuje cały swój majdan: czwórkę dzieci – nastoletnich Łukasza z ciężarną dziewczyną (jak widać na dodatek dowiaduje się, że zostanie babcią) oraz córkę Agatę, czteroletnie bliźniaki Antoninę i Antosia, dwa psy, kotkę i wyjeżdżą do Sosenek. Jest to mała wioska, gdzie mieszkają jej rodzice. Bo przecież wiadomo, że najlepiej wrócić pod rodzinne skrzydła. No i tutaj w życiu głównej bohaterki rozpoczyna się dla odmiany totalna komedia pomyłek i wesoła jazda bez trzymanki. Ale szczegóły, to wiesz, musisz poznać sama. Myślę, że będziesz zadowolona.

Na książkę miałam chrapkę od momentu kiedy wjechała na stół nowości w księgarni. Jednak trochę zwlekałam z jej przeczytaniem. Wiesz jak to jest, prawda? Zawsze znajdzie się coś innego do przeczytania. W końcu doszłam do wniosku, że czas poprawić sobie humor.

Narracja pierwszej osoby w książce sprawia, że wszystkie wrażenia i całą historię poznajemy z pierwszej ręki. A wrażenia są świetne. Podoba mi się dowcip Iwonki i czasem ironiczne podejście do życia.

Wydaje mi się, że dla wielu czytelników książka Przybyłek może być łudząco podobna do książki Grocholi. Ale moi drodzy ten zabieg: porzucona i zdradzona kobieta ucieka na prowincję, już wiele razy był powielany przez różne Autorki. I co? I te książki się kupuje i czytuje. Dlaczego? Bo bohaterki udowadniają, że mimo zawirowań życiowych są w stanie wygrać nowe życie. A że do tego mają wyśmienite poczucie humoru, z którym codziennie wędrują przez życie to już inna para kaloszy.

Książkę polecam na poprawę humoru.

Pozdrawiam
Archer

niedziela, 29 listopada 2015

#356


Czasem sięgam po książki po które normalnie bym nie sięgnęła. Nie, nie sugeruję się recenzjami innych. Raczej wystarczą mi rekomendacje zaufanych osób, które krótko mówią: „Książka jest świetna! Musisz ją koniecznie przeczytać! To Twój MUST READ!” To wystarczy. Tak samo było przy powieści „Kochając Pana Danielsa” Brittainy C.Cherry.

Ashlyn w wyniku choroby traci swoją ukochaną siostrę bliźniaczkę Gabrielle. Siostra pozostawiła po sobie s rzeczy, które siostra musi wykonać. Do każdego punktu z tego spisu pozostawiła list. Każdy list to taka rozmowa… Matka dziewczyn nie potrafi poradzić sobie z bólem po utracie ukochanej córki, wpada w nałóg alkoholowy i odtrąca Ashlyn. Dziewczyna czuje się samotna i opuszczona. Wtedy pojawia ojciec dziewczynek, który porzucił je dawno temu. Postanawia zabrać córkę do siebie. Dziewczynie ten pomysł całkowicie się nie podoba. Nie chce rozpoczynać życia gdzieś indziej, z nową rodziną ojca. Nie przypuszcza jednak, że ten wyjazd całkowicie odmieni jej życie.

Utrata ukochanej osoby sprawia, że czujemy się jakby wyrwano nam fragment serca. Ból rozrywa nam duszę i jest nie do zniesienia. Dokładnie tak samo czuje się Ashlyn. Trudno jej pogodzić się ze śmiercią ukochanej Gaby, ale także odtrąceniem przez matkę. W podróży do ojca spotyka pewnego mężczyznę, który ją intryguje. Nie przypuszcza, że to całkowicie przypadkowe spotkanie odmieni jej życie.

Przyznaję, książka długo czekała aby znaleźć się na mojej czytelniczej liście MUST READ. Wszyscy wokoło ją czytali i byli nią zachwyceni. Ja nie byłam przekonana. Dlatego z oporem, ale niewielkim, wrzuciłam ją na czytnik. Jadąc pociągiem postanowiłam ją zacząć czytać, bo przecież w podróży czyta się najlepiej. I powiem Wam, że przepadłam. Nawet żałowałam, że moja podróż jest taka krótka i nie mogę czytać dalej.

Kiedy zaczęłam się zagłębiać w opowiadaną historię byłam przekonana, że to powieść jakich pełno na półkach bibliotek czy w księgarniach. Fakt, jest to literatura określana Young Adult. Jednak wydaje mi się, że historia miłości w niej zawarta jest ponadczasowa. Tak może kochać każdy i każdemu takiej miłości jaka jest między Ashley i Danielem życzę.

Czy to romans? Owszem. Jednak droga głównych bohaterów do happy endu nie była usłana różami. To nie tylko odrobinę przesłodzona historia miłości. Ale nie oszukujmy się, miłość taka czasem bywa. Taka słodka jak miód. Jednak ta historia ma w sobie nutkę goryczy. Ale to wciąż miłość, czyli coś co nadaje sens naszemu życiu.


*zdjęcie pochodzi z tej strony

czwartek, 26 listopada 2015

#355


Zaproszenie na spotkanie z Wajrakiem 


Katowice są pierwszym miastem tournee Adama Wajraka po Polsce promującego jego najnowszą książkę "Wilki" - 1 grudnia odbędą się dwa spotkania z autorem.

Adam Wajrak, ulubiony dziennikarz przyrodnik Polaków, mieszkaniec Puszczy Białowieskiej, w swojej najnowszej książce zatytułowanej "Wilki" opowiada o latach tropienia wilków i przyjaźni z tymi najbardziej fascynującymi drapieżnikami Europy.

Zapraszamy na spotkania z Adamem Wajrakiem w KATOWICACH inaugurujące trasę promocyjną "Wilków":
1 grudnia (wtorek) godz. 10:00 w Filii nr 3 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Katowicach, ul. Gliwicka 93 - spotkanie z młodzieżą
1 grudnia (wtorek) godz. 17:00 w Filii nr 12 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Katowicach, ul. Witosa 18 b - spotkanie z dorosłymi

Fragment książki:
Nagle coś wielkiego i szarego wystrzeliło, zawróciło, rozpędziło się i ani się obejrzałem, jak wilczysko skoczyło i ogromnymi łapami trzepnęło mnie w klatkę piersiową. Cios był potężny. Zachwiałem się na nogach i tylko cudem nie runąłem na ziemię. Nie był to koniec wystawiania mnie na próbę. Nie zdążyłem jeszcze wyjść z szoku po uderzeniu, gdy wilk stanął przy moim boku i poczułem na dłoni jego wielkie ostre zębiska. Trzymał ją spokojnie, ale bardzo stanowczo. Trzymał i patrzył mi w oczy swoimi brązowymi ślepiami, jakby chciał zapytać: „I co teraz, koleżko?”.

Adam Wajrak:
Wiem, że wśród moich czytelników jest wielu ludzi młodych, przez co niezwykle wrażliwych. Muszę was ostrzec. Gdyby ta książka była tylko o wilkach, nie zawracałbym wam głowy, bo przecież wiecie, że przyroda potrafi być brutalna. Ta książka jest jednak również o tym, jak okropne rzeczy ludzie robili i robią wilkom, jednym z najbardziej prześladowanych dużych ssaków. Dlatego poproście rodziców, żeby tę książkę przejrzeli, zanim weźmiecie ją do ręki, albo przeczytali ją razem z wami.



Adam Wajrak o książce [VIDEO]: http://wyborcza.pl/duzyformat/1,148345,19058721,strach-ma-wilcze-oczy-nowa-ksiazka-wajraka.html

Wydarzenie na Facebooku: https://www.facebook.com/events/1717964055099198/

Po spotkaniu będzie można kupić "Wilki" w promocyjnej cenie oraz otrzymać autograf autora z dedykacją i rysunkiem wilka.

Adam Wajrak w grudniu odwiedzi również: WROCŁAW, TRÓJMIASTO, ŁÓDŹ, POZNAŃ, MIŃSK MAZOWIECKI, WARSZAWĘ.


Zdjęcie pochodzi z tej strony: http://wyborcza.pl/51,140303,19062490.html?i=3

środa, 25 listopada 2015

#354

"Konkurs z Wajrakiem"

Dzisiaj na kilkunastu blogach ŚBK ukaże się podobny post z zapowiedzią konkursu. Zapamiętajcie dobrze te blogi, bo to na tych stronach JUTRO musicie szukać wskazówek do odgadnięcia konkursowego hasła.

Ale po kolei:
Konkurs Śląskich Blogerów Książkowych rozpocznie się 26.11.2015, ale dzisiaj zaprezentuję jego przebieg i zasady, na jakich będzie się opierał.

"Konkurs z Wajrakiem" będzie polegał na tym, aby odnaleźć w ZAMIESZCZONYCH JUTRO wpisach, na blogach ŚBK słowa - klucze, które ułożą się w hasło konkursowe. Hasło to trzeba będzie wysłać na adres mailowy ŚBK: silesiabook@onet.pl Nie powiemy Wam, jakich słów trzeba szukać, nie martwcie się jednak, słowo - klucz będzie bardzo wyraźnie zaznaczone i łatwe do znalezienia. Idąc po śladach, klikając na odpowiednie słowa, będziecie przechodzić od bloga do bloga, aż w końcu traficie na fanpage Śląskich Blogerów Książkowych na FB. To będzie dla Was sygnał, że ułożyliście całe hasło. Następnym krokiem będzie wysłanie hasła na adres mailowy podany wyżej. Dla ułatwienia konkursu, proponujemy zacząć poszukiwania na blogu Agnes - http://mcagnes.blogspot.com/.

Potem powinno pójść Wam jak z płatka.

Regulamin
1. Konkurs z Wajrakiem organizowany jest przez grupę ŚBK
2. Sponsorem nagród jest Wydawnictwo Agora
3. Nagrodą w konkursie jest książka "Wilki" Adama Wajraka
4. Konkurs trwa od 26.11.2015 do 01.12.2015.
5. Wyniki zostaną ogłoszone dnia następnego, czyli 02.12.2015.
6. Odpowiedzi na zadania konkursowe proszę wysyłać na adres:silesiabook@onet.pll
7. O wygranej w konkursie decyduje kolejność zgłoszeń. Wygrywa DWUNASTA od KOŃCA osoba.
8. Pod uwagę brane będą tylko prawidłowe odpowiedzi wysłane drogą mailową, sygnowane własnym imieniem i nazwiskiem
9. Nagroda zostanie przesłana na adres podany przez zwycięzcę. W przypadku nieodebrania nagrody organizatorzy konkursu mogą wyłonić innego zwycięzcę lub przeznaczyć nagrodę na inne cele.
10. Biorąc udział w konkursie, zgadzają się Państwo na przetwarzanie podanych przez siebie danych osobowych przez organizatora Grupę ŚBK oraz Wydawnictwo Agora, zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 r (Dz. U. nr 133 poz. 883) - które zostaną wykorzystane jednorazowo.
11. Wysyłka tylko na terenie Polski

Zadanie konkursowe:
Ze słów - kluczy podanych na blogach ŚBK ułóż hasło konkursowe.


 

czwartek, 12 listopada 2015

#353

Ostatnio jak już zauważyliście (oczywiście, wszyscy ci którzy jeszcze tutaj zaglądają), że zamilkłam i to na dobre. Nie wiem dlaczego i co się dzieje, ale jakoś łapię się na tym, że pisanie listów do Tachykardii idzie mi kiepsko. Stąd brak wpisów. Dużo myślałam, nad tym moim wirtualnym domkiem i na tym co powinnam z nim zrobić. Pierwszą myślą było zlikwidowanie go. I uwierzcie mi miałam taki zamiar. Jednak gdy tak w końcu się zastanowiłam to doszłam do wniosku, że szkoda byłoby przekreślić tyle lat pisania. I gdy spojrzałam na "archiwum bloga" zorientowałam się, że to już ponad pięć lat kiedy istnieję tutaj jako Archer i piszę listy. Na początku miały być zdjęcia... ale tę historię już znacie. 

Do czego dążę... Hm... chyba czas wrócić do pisania. Bo przecież ja bez pisania nie istnieję, nie potrafię oddychać tak samo jak bez czytania. Nie wiem jak często będą pojawiać się listy, wszystko będzie zależało od tego jaką dyscyplinę sobie nałożę. Wiem, że mogę liczyć na Tachykardię (tak ONA naprawdę istnieje, nie jest wymysłem mojej wyobraźni) i na Jej kopy w cztery litery. Mimo iż mieszka w Centralnej Polsce to wiem, że czasem kopnie mnie i zmobilizuje. Nie wiem jak zrobiła to teraz, ale... podziałało. Czego dowodem jest ten wpis. 

Znów zasiadam z piórem i notesem w ręce. Nie zawsze w ukochanej kawiarni Cafe & Collation, do której mogę wpadać w przysłowiowych kapciach, ale częściej na Krótkiej Sofie. Z muzyką która mnie napędza do pisania w głośnikach. Nadrabiam zaległości, które niebawem pojawią się w moim internetowym domku. 

Dziękuję tym wytrwałym, którzy czasem tutaj zerkają i sprawdzają jak mój domek zarastał pajęczyną i kurzem. Właśnie wpadłam tutaj z odkurzaczem i wodą z pachnącym płynem do podłogi. Czas posprzątać i zaprowadzić małe zmiany. Jakie będą? Sama nie wiem. Ale na pewno coś wymyślę ;)





piątek, 6 listopada 2015

#352


Droga Tachykardio!

Łapię się na tym, że łaknę książek lekkich, pełnych miłości i ze szczęśliwym zakończeniem. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. To chyba nadchodząca zima tak mnie nastraja. Kiedy sięgam po książkę to nie wybieram kryminału, lecz obyczaj lub jak kto woli powieść kobiecą. Tak też było w przypadku książki „To przez Ciebie” Mhairi McFarlane.

Delia od dziesięciu lat żyje w szczęśliwym wolnym związku. W głębi duszy jednak chciałaby pchnąć ten związek na wyższy poziom. Z okazji dziesiątej rocznicy postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i oświadcza się swojemu chłopakowi. Czym w sumie wprawia go w osłupienie. I to dość duże, gdyż w pewnym momencie, podczas tego samego wieczoru dostaje sms którego ewidentnie nie powinna dostać. Sms był skierowany do tej drugiej - jak się okazało: kochanki. Delia nie zastanawia się długo, porzuca swoją pracę, pakuje swoje rzeczy i wyjeżdża do swojej przyjaciółki, która mieszka w Londynie. Tam postanawia rozpocząć nowe życie. 

Czy to się jej uda? Czy porzucony chłopak pozwoli o sobie i o wspólnych dziesięciu latach tak łatwo zapomnieć? I kim jest tajemniczy Adam, który pojawia się na horyzoncie? Na te pytania musisz odpowiedzieć sobie sama, czytając tę książkę.

To moje pierwsze spotkanie z tą Autorką. Wcześniej nie miałam okazji zapoznać się z jej twórczością, mimo iż książka „Nie mów nic, kocham cię” stoi u mnie na półce. Czy spotkanie z książką był udane?

Cóż, na początku dość sceptycznie podeszłam do książki oraz do historii w niej zawartej. Trochę ciężko mi się ją czytało, jednak z czasem wciągnęłam się w historię Delii oraz Paula. Na początku może się wydawać, że to typowa historia: kobieta zostaje zdradzona, pakuje swoje manatki i wyprowadza się i rozpoczyna nowe życie. Ale nie wiem czy zauważyłaś, że prawie wszystkie porzucone bohaterki wyprowadzają się na prowincję, z dala od zgiełku wielkiego miasta. Tutaj jest zupełnie inaczej. Delia, porzuca swoje małe miasteczko na rzecz wielkiego Londynu.

Powiem Ci, że główna bohaterka wkurzała mnie niemiłosiernie. Dlaczego? Jak zareagowałabyś, gdybyś dowiedziała się, że Twój facet od pół roku Cię zdradza? Że okłamuje Cię prawie na każdym kroku i nie jest z Tobą szczery. U mnie byłaby szybka piłka: spadaj facet, tam są drzwi. Nie ma kolejnej szansy. Nadszarpnąłeś raz moje zaufanie - możesz zrobić to po raz kolejny. I co z tego, że twierdzisz, że mnie kochasz. Zdradziłeś raz, może to się powtórzyć. Proste, nie? Jednak nie dla Delii. Ona postanawia mu na nowo zaufać. Wraca do niego i stara się odbudować związek. Nie potrafiłam tego zrozumieć.

Na całe szczęście Delia w końcu poszła po rozum do głowy. I w tym momencie przyklasnęłam jej postanowieniom. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie da się odbudować domu, który raz już runął. Zawsze będzie chwiejny, mało stabilny a co za tym idzie, znów może runąć.

Jeśli masz ochotę na przyjemną lekturę, która obowiązkowo kończy się happy endem, to musisz koniecznie przeczytać „To przez ciebie”. Wiem, że Ci się spodoba. Polecam!!!

Pozdrawiam 
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins





piątek, 11 września 2015

#351



Droga Tachykardio!

Raz na jakiś czas potrzebujemy lektury która sprawi, że oderwiemy się od rzeczywistości. Zatopimy się w świecie bohaterów i nie odłożymy książki, dopóki nie dotrzemy do ostatniej kropki. A jeśli podczas czytania lektury będziemy mieć niekontrolowane napady śmiechu - to jeszcze lepiej dla nas. Znam taką Autorkę, która zapewnia wyżej wymienione „atrakcje”. Owszem, ty także ją znasz. To Magdalena Witkiewicz. Jestem świeżo po lekturze jej najnowszej powieści „Moralność Pani Piontek”. Zapewnia napady śmiechu, nie pozwala się od siebie oderwać i dodatkowo, jak to w książkach Magdy bywa, jest to opowieść z przesłaniem. 

Gertruda Piontek od samego początku chciała być kimś. Pragnęła dla siebie lepszego życia. Gdy na studiach medycznych przez przypadek dostała indeks Poniatowskiego wiedziała, że on będzie jej mężem. Dla takiego nazwiska potrafiła zrobić wszystko. Oczywiście, dopięła swego. Gdy urodził się im syn, otrzymał imię Augustyn. Przecież do takiego nazwiska musi być dobrane odpowiednie imię. Od najmłodszych lat Gertruda chuchała i dmuchała na jedynaka. I odpowiednio kierowała jego edukacją. Jednak jak to czasem bywa, w pewnym momencie ukochany Syn miał dosyć apodyktycznej mamusi. Spakował swoje manatki i uciekł do wynajmowanego mieszkania. Jak dalej potoczyły się losy upiornej Mamusi i syna jedynaka - musisz doczytać sama. 

Za każdym razem kiedy sięgam po książkę Magdy wiem, że czeka mnie świetna zabawa. Nie mam pojęcia jak Ona to robi, ale od historii, które tworzy Magda nie sposób się oderwać; zapadają one w pamięć. Czasem każą spojrzeć inaczej na swoje życie, zatrzymać się i je przewartościować. Tak przecież było w „Pierwszej na liście”, „Zamku z piasku” czy chociażby „Opowieści niewiernej”. Ale także, Magda ma talent do tworzenia książek “z jajem”. Siadasz, czytasz i zalewasz się łzami ze śmiechu. A najlepsze jest to, że te historie (nie tylko te do śmiania się) są z życia wzięte. 

Dla niektórych, książki Witkiewicz mogą wydać się przewidywalne, przeciętne i nic nie warte. Świetnie, więc niech ich nie czytają. Bo po co mają “marnować swój czas”. Niech sobie darują. 

„Moralność Pani Piontek” to książka, która wciąga od pierwszych liter i nie puszcza aż do ostatniej kropki. Nie da się jej odłożyć nawet na chwilę, bo przebieramy nogami by dowiedzieć się, co dalej. Co tym razem Magda wymyśliła. 

Cóż ja ci mogę jeszcze powiedzieć? Znasz Magdę oraz jej książki więc wiesz, co cię czeka. Całą książkę można podsumować, parafrazując jedno ze zdań które wypowiada bohaterka: „Słuchaj Krystyna, nie zaczynaj czytać książki Magdaleny wieczorem do poduszki. Bo nie będziesz mogła się oderwać i odechce ci się spać. A rano będziesz mieć problem ze wstawaniem i nawet litr kawy nie pomoże.”

Bo Magda właśnie takie książki pisze. I teraz tuptam z niecierpliwością na jej kolejną powieść, która pojawi się na rynku wydawniczym w październiku. 

Polecam!!!

P.S.
Zdjęcie autorstwa Mojej Przyjaciółki, która wpadła kiedyś do mnie do księgarni, zamówiła latte i zanurzyła się w świat Państwa Piontek. I co chwila słyszałam wybuchy śmiechu. Taaaaak... ludzie przy stolikach obok dziwnie na Nią patrzyli. 

poniedziałek, 7 września 2015

#350



Kiedy za oknem szaleje upał, powinno się wtedy czytać książki w których panuje zimna. Najlepiej szwedzkie kryminały. Ale jeśli za oknem pada, wtedy dobrze sięgnąć po słoneczną powieść. A jeśli takowej nie mamy to wystarczy powieść z latem w tytule. Dlatego ja sięgnęłam właśnie po „Lato w Nowym Jorku” Wendy Markham.

Tracey uciekła ze swojego rodzinnego miasta prosto do Nowego Jorku. Przyjechała tutaj wraz ze swoim chłopakiem Willem. Tracey na co dzień pracuje w agencji reklamy, wynajmuje małą kawalerkę, przyjaźni się z Raphaelem i Kate. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie spokojnej dziewczyny. Ma kompleksy na punkcie swojego wyglądu i wagi. Jednak nie tylko tym się przejmuje. Otóż Wil,l jej facet, jest początkującym aktorem, który na okres letni wyjeżdża by szkolić swój warsztat wiele kilometrów od NY. Tracey na początku chce oddać się szaleńczej tęsknocie za ukochanym,jednak po pewnym czasie dochodzi do wniosku, że nie tego chce. Nie na tym ma polegać „czas bez Willa”. Postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i dokonać swoistej metamorfozy. 

Gdy zaczynałam czytać tę powieść bardzo sceptycznie do niej podchodziłam. Główna bohaterka doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Strasznie mnie irytowała swoim zachowaniem. Wkurzało mnie to, że nachalnie wręcz starała się przekonać swojego faceta, że jej przyjazd do niego to fantastyczny pomysł. Nie docierały do niej żadne argumenty, ze strony Will’a. Chociaż on też mnie drażnił swoim zachowaniem. Cały czas miałam wrażenie, że z ich dwojga to ona bardziej zaangażowana jest w ten związek. Will traktował ją bardziej jak koleżankę niż dziewczynę. Tak nie traktuje się kobiety z którą się jest!

Dopiero w momencie kiedy Tracey zaczęła wprowadzać w plan swoją metamorfozę zaczęłam jej z całego serca kibicować i trzymać kciuki by jej się udało. Ona naprawdę zasługiwała na kogoś lepszego. 

Opis na okładce może sugerować typowy romans. Jednak nie dajmy się na to nabrać. Ta książka zawiera całkiem mądre przesłanie: czasem rozłąka pozwala z dystansu spojrzeć na nasz związek. Poza tym zmiany są w naszym życiu bardzo potrzebne, tylko musimy mieć odwagę by je dokonać. Polecam!!!

P.S.
Wyczytałam w sieci, że to pierwsza z kilku powieści z Tracey w roli głównej. Liczę na to, że niebawem przeczytamy dalsze losy naszej bohaterki.

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa HarperCollins

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

#349



Po raz kolejny sięgnęłam po książkę, którą polecała Agnieszka Tatera. Nie wiem w sumie jak Ona to robi, ale ma chyba w sobie jakiś dar, który sprawia, że za Jej namową (lub raczej postem) sięgam po pozycję, której bym normalnie nie przeczytała. I tak, pewnego dnia zasiadłam z czytnikiem na swojej Krótkiej Kanapie i oddałam się lekturze książki „Tam gdzie nie sięga już cień” Hanny Kowalewskiej. 

Inka dziesięć lat temu wyjechała z Jantarni. Jednak niespodziewany telegram sprawia, że dziewczyna szybko pakuje torbę i wraca na stare śmieci. Nie ma pojęcia co zastanie po swoim powrocie. Wie jedno, że musi się spotkać z Ciotką, która ją wychowywała. Musi odkryć wiele tajemnic. Jej powrót wzbudza w małej miejscowości masę plotek oraz niechęć mieszkańców. To wywołanie burzy w szklance wody. Nie mogę Ci zdradzić więcej szczegółów, bo wyszłoby na to, że streszczam ci książkę. A nie o to chodzi. 

Nie jest to piękna historia o miłości, magicznych powrotach na stare śmieci. „Tam gdzie nie sięga już cień” to powieść pełna goryczy, smutku i złych wspomnień, które czasem towarzyszą nam w późniejszym życiu, odbijając się piętnem na codzienności. 

Historię mieszkańców Jantarni poznajemy nie tylko z punktu widzenia Inki, ale także okiem pozostałych bohaterów. Ich losy przeplatają się ściśle ze sobą. Każdy, nawet Inka, ma swoje tajemnice, które stopniowo są odkrywane na kartach powieści. Na początku takie niedopowiedzenia strasznie męczą, ciekawość czytelnika nie jest zaspokajana w trybie natychmiastowym. Powoli i sennie, jak Jantarnia po sezonie, odkrywamy karty każdego z bohaterów. 

Jak się okazuje, to nie moje pierwsze spotkanie z twórczością Autorki. Już jako nastolatka czytałam jej powieść dla młodzieży „Letnia akademia uczuć”, którą byłam zachwycona. Wiem też, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z książkami Hanny Kowalewskiej. Autorka nie tworzy lekkich książek. Tych powieści nie da się przeczytać w jeden dzień. Nimi należy się delektować jak najlepszym daniem i przeżywać emocje. Bo bez emocji się nie da. 

Polecam

niedziela, 21 czerwca 2015

#347

Jak pewnie już zdążyliście zauważyć 21 dnia każdego miesiąca znów pojawiają się posty tematyczne Śląskich Blogerów Książkowych, których jestem członkiem. W tym miesiącu temat jest jak najbardziej urlopowy: Wakacyjne czytanie.

Mój wakacyjny wyjazd już za mną. Tegoroczny urlop tak naprawdę był tripem Łódź – Warszawa – Gdańsk, gdzie miejscem docelowym na odpoczynek było właśnie ostatnie miasto. Przyznam się Wam szczerze, że przeczytałam tylko jedną książkę podczas prawie dziesięciu dni wolnych od pracy.


 Mimo iż czytnik pękał w szwach ja nie przeczytałam w Gdańsku ani jednej strony. Może to było spowodowane tym, że poza urlopem nie rozstaję się ani z książką ani z czytnikiem. Może po raz pierwszy chciałam całkowicie odpocząć od czytania. Ale zamiast czytania pisałam, na przykład podczas oczekiwania na obiad w "Manekinie"


Powstało kilka tekstów, które gdzieś kiedyś pewnie pojawią się w sieci. Nie czytałam mimo iż miałam piękne miejsca do czytania. Chociażby tutaj na Molo w Sopocie.

Mój kolejny krótki urlop mam zaplanowany na początek lipca i już wiem, że wtedy zabiorę się za „Obcą” Diany Gabaldon. Dlaczego ta pozycja? Bo oglądam serial i jestem nim zachwycona. Poza tym listę książek „do przeczytania” mam naprawdę długą i nie wiem co będzie następne.

Jeśli chodzi o miejsca do czytania, to nie mam jakiś specjalnych. Kocham moją kawiarnię, do której zaglądam gdy Jorx śpi po nocce. Siadam przy stoliku zamawiam ulubioną kawę i oddalam się w świat bohaterów czytanej powieści. Towarzyszę im w różnych miejscach na świecie. Ostatnio byłam we Włoszech.

W sumie, to nie mam miejsca ani lektur które stricte czytam podczas urlopu. Z reguły biorę to co leci. Niektórzy pewnie podczas wakacji czytają literaturę lekką, łatwą i przyjemną. Ja niekoniecznie. Teraz na przykład czytam wyśmienity kryminał Kasi Puzyńskiej „Motylek”. Wiem, że na jednym tomie nie poprzestanę.

W plenerze też lubię czytać na przykład na ogródku u Szwagierki lub na ogródku u Jorx'a



A czy wy macie swoją własną listę książek do przeczytania tylko w wakacje? Czy może podczas urlopu robicie sobie urlop także od czytania? Jestem ciekawa jak jest u Was.

czwartek, 11 czerwca 2015

czwartek, 21 maja 2015

#345

ŚBK: Gadżety bez których nie wyobrażam sobie życia


Hm… muszę przyznać, że temat idealny dla mnie. Dlaczego? No cóż… jakby to powiedzieć… jestem gadżeciarą. Lubię nowinki techniczne i zawsze się nimi zachwycam. Niestety nie zawsze stać mnie na to co chciałabym mieć. No cóż takie jest życie. Ale żeby nie było, pochwalę się tym bez czego nie potrafiłabym żyć.

1. iPad pierwszą rzeczą po przebudzeniu jest sięgnięcie albo po telefon albo właśnie po iPad. Służy głównie do sprawdzania poczty, kontaktu ze światem i grania. Bo niestety jestem uzależniona od gier na facebooku. Jorx się ze mnie śmieje, że iPad to przedłużenie mojej ręki. I gdy tylko otwieram oczy, sięgam po niego słyszę od Jorxa: znowu te fejsbuki.


2. Telefon. Podobnie jak iPad służy nie tylko do esemesowania czy dzwonienia. Korzystam z poczty, Messengera, aparatu jeśli nie mam przy sobie lustrzanki i innych rzeczy. Kiedyś jak mi wysiadła bateria to myślałam, że runął mi świat. Dlatego kolejny gadżet jaki sobie sprawiłam to power bank, który noszę zawsze naładowany ze sobą. Bo co będzie jak bateria w telefonie padnie?

3. Notatnik. Ostatnio łapię się na tym, że zdecydowanie najlepiej mi się pisze w zeszycie. Mam nawet dwa na te okazje. Jeden duży, który zabieram ze sobą gdy idę na dół do kawiarni i chcę napisać recenzję albo tekst na bloga. Drugi noszę zawsze ze sobą jest mały i mieści się w małej kieszonce. Ten jest taki bardziej awaryjny gdy nie mam tego dużego przy sobie.


4. Pióro. Odkąd sięgam pamięcią uwielbiam pisać piórem. Dlatego na dzień kobiet Jorx sprawił mi takie ładne z Pilota. Uwielbiam nim pisać i powiem Wam w sekrecie, że mogłabym to robić cały czas.

5. Zakładki indeksujące. W sumie mam ich spory zapas. Uwielbiam zaznaczać fragmenty w książkach albo zaznaczać inne informacje w notesach.


6. Czytnik. Tak, to mój chyba ostatni gadżet bez którego nie wyobrażam sobie życia. Jest załadowany po brzegi książkami i zawsze mi towarzyszy w plecaku. Tak na wszelki wypadek, nigdy nie wiadomo kiedy będę miała ochotę na czytanie.


7. Aparat fotograficzny. Hm… w sumie dawno nie robiłam zdjęć. Ale kiedy wyjeżdżam gdzieś na urlop lub za miasto aparat zawsze mam w plecaku. Fotografuję wszystko co nie ucieka z krzykiem na drzewo. Poza tym służy mi jako narzędzie pracy, bo dokumentuję zdjęcia do postów lub artykułów. Nie wiem czy wiecie, ale zanim Pestka stała się książkowa miała być przede wszystkim fotograficzna. Ale skończyły się fajne zdjęcia a ja zaczęłam pisać listy.


To by było chyba na tyle. Chociaż jak już kiedyś wspominałam uwielbiam kubki, magnesy, bransoletki. Tego pierwszego już nie mogę kupować bo nie mamy gdzie tego ustawiać. Gdybyście zapytały Jorx’a bez jakiego gadżetu nie wyobraża sobie życia odpowiedź byłaby krótka: nie mam takiego. Ale gdy zapyta się go o gadżet który sprawia mu najwięcej frajdy (i nie jest tak do końca związany z książkami) to kafetiera, odtwarzacz mp3 i słuchawki, no i na dokładkę kubek termiczny zawsze pełny kawy.

P.S.
Zdjęcia robiłam aparatem, a czym zrobić zdjęcie aparatu jak nie telefonem. Co jest najlepszym dowodem na to, że bez tych gadżetów jest ciężko.

P.S.2
Przepraszam, że nie będzie zdjęć z gadżetów Jorx’a, ale właśnie jesteśmy na urlopie i nie targaliśmy przez całą Polskę kafetiery a słuchawki także zostały w domu.

wtorek, 19 maja 2015

#344

W sumie miała być dzisiaj recenzja książki ewentualnie relacja z targów. Jednak będzie o pewnym spotkaniu, którego się nie spodziewałam.

Jak niektórzy wiedzą jestem od zeszłej środy na urlopie. Najpierw Łódź, potem Warszawa a teraz Gdańsk. Dzisiaj rano zaplanowaliśmy sobie z Jorxem wypad do Sopotu. Pogoda idealna na spacer Monciakiem i zwiedzanie najdłuższego molo. Zanim jednak wybraliśmy się na plażę postanowiliśmy pójść na kawę. Zaintrygowała mnie nazwa „Cafe Zaścianek”. I tam się też udaliśmy. Kawiarnia mała i przytulna. Idealnie nadawała się do odpoczynku z kawą, notesem i piórem. Rozglądałam się po lokalu i chłonęłam atmosferę. Niedaleko nas przy stoliku siedziała dwójka dziewczyn rozmawiających na różne tematy. W pewnym momencie – przyznaję się bez bicia, za co przepraszam – podsłuchałam, że rozmawiają o książkach. No tak, mol mola książkowego wyczuje na kilometr. Co chwila zerkałam w ich stronę i zastanawiałam się o czym rozmawiają. Uwagę moją zwróciła dziewczyna siedząca bokiem do mnie. Zastanawiałam się skąd ja znam tę twarz. Zerkam na profil, włosy i… już wiem. Przecież dzisiaj rano oglądałam filmik z dziewczyną łudzącą podobną do tej co siedziała dwa stoliki ode mnie. Nie, to nie może być prawda. Zaczęłam nerwowo przeglądać facebook bo za żadne skarby świata nie mogłam przypomnieć sobie nazwy profilu ani tym bardziej imienia dziewczyny. Jorx starał się mnie uspokoić, bo ja nerwowo grzebałam w telefonie. W sumie trochę głupio mi było podchodzić do dziewczyn. Ale wiedziałam, że jeśli nie zaryzykuję to będę potem sobie pluć w brodę, że tego w ostateczności nie zrobiłam. Wreszcie udało mi się znaleźć poszukiwany filmik, włączyłam go i podeszłam do dziewczyn.

- Przepraszam najmocniej, że przeszkadzam. Ale… bo widzisz, jesteś bardzo podobna do dziewczyny z tego filmiku – zapodałam taki tekst. I wyobraźcie sobie, że…
- Ale to jestem właśnie ja – padła odpowiedź.

I tak to przypadkowym trafem udało mi się poznać osobiście, jedną z niewielu booktuberek Olgę z Wielkiego Buka. Jakie było jej zaskoczenie, gdy ktoś ją rozpoznał. No, ale nie oszukujmy się, prowadzi vloga więc wiele osób ją rozpoznaje.

Nie spodziewałam się, że wypad na kawę do małej kawiarenki zakończy się wspólnym zdjęciem z Olgą. Na dowód poniżej zdjęcie.


Bardzo Ci dziękuję za chwilę rozmowy i najmocniej przepraszam, że przerwałam spotkanie i na bezczelnego zaczepiłam. Ale nie darowałabym sobie gdybym się nie odważyła i nie podeszła.


niedziela, 17 maja 2015

#343

Lubię czytać. Kocham książki. Nie ważne, czy to papier, ebook czy audiobook. Fakt, że nie czytam wszystkiego. Mam swoje ulubione gatunki literackie po które sięgam najczęściej. Oczywiście jestem otwarta na nowe, ale do tego to ja muszę mieć tzw. wenę. Czyli jednym słowem musi mnie natchnąć na poznanie tego nowego. Czasem, tylko zdarza mi się, że książka mnie nie zachwyci, nie porwie. Wtedy co? Wtedy koniec, kaplica… z bólem serca ją odkładam na bliżej nieokreślone potem.

Wiem, że powinnam ją skończyć, dać jej szansę. Tylko mam wtedy przeświadczenie, że czytając coś, co mi się nie podoba marnuję czas. Dlaczego? Bo w tym czasie mogłabym przeczytać coś co odbierze mi dech w piersiach i rozwali mnie całkowicie.

I faktycznie zdarzyło mi się ostatnio nie dokończyć kilku pozycji, bo nie byłam w stanie przez nie przebrnąć. Nie wiem dlaczego. Może to nie mój klimat, może to nie ten czas na ten konkretny tytuł. Długo się zastanawiałam, czy podzielić się z Wami tytułami i małymi przemyśleniami na temat tych książek. Doszłam do wniosku, że pewnie jesteście ciekawi co mną nie zawładnęło i co mnie nie porwało.


1. „Mistrz i Małgorzata” Michaił Bułchakow
Książkę miałam przeczytać w ramach klubu dyskusyjnego o którym Wam wspominałam jakiś czas temu. Niestety ‒ dotrwałam tylko do setnej strony. Próbowałam, starałam się zrozumieć. Świat absurdu mną nie szarpnął, oddechu też nie straciłam i nie pokochałam tej książki. Wiem, że to klasyk nad klasykami, ale chyba jednak nie dla mnie. Na spotkanie oczywiście poszłam, chciałam posłuchać co inni mają na jej temat do powiedzenia. I jak? No cóż, częściowo mnie przekonali. Myślę, że kiedyś ją dokończę. Mówiłam, że to ukochana książka Jorx’a? 


2. „My” David Nichols
Hm… przyznaję, że na początku książka wciągnęła mnie i to bardzo. Historia rzeczywiście wydała mi się warta przeczytania. Poległam w połowie. Więc nie wiem czy na końcu rzeczywiście się rozstali czy nie? Czy ktoś może mi przybliżyć zakończenie? 


3. „Zaklinacz słów” Shirin Kader
Książką zachwycała się moja znajoma. Mówiła, że to jej ukochana książka. Mnie troszkę zmęczyła. Może dlatego, że dialogów w niej jak na lekarstwo. Dużo opisów i opowieści. Jeśli ktoś lubi klimat „Baśni 1001 nocy” to książka dla niego idealna. Orient. Ja wiem, że to nie moje klimaty, sorry. Ale i tak jestem ciekawa skąd Zaklinacz tyle wiedział o głównej bohaterce mimo iż Ona niewiele mu wspominała o sobie. Asia ‒ uchylisz rąbka tajemnicy? Jak skończyła się ta historia? 


4. „Ulica marzycieli” Robert McLiam Wilson
Podobnie jak w przypadku „Mistrza i Małgorzaty” książkę polecił mi Jorx. Bo to kolejna jego ulubiona pozycja. Skoro poleca to trzeba przeczytać. Przysnęłam na 30 stronie. Opowiadania to chyba jednak nie dla mnie. W ogóle cała ta historia do mnie nie przemówiła a bohaterowie doprowadzali mnie do szewskiej pasji.


5. „Ani słowa prawdy” Jacek Piekara
Gdy powiem, że książkę polecił mi Jorx to nikogo nie zdziwi. Podobnie jak fakt, że poddałam się po dwóch rozdziałach. Chyba z tą fantastyką to mi nie po drodze.


Więcej grzechów czytelniczych nie pamiętam. W sumie jestem pewna, że jest tego więcej. Jeśli nadal takowe książki będą się pojawiać z miłą chęcią (lub też bólem) będę się z tym dzielić.

środa, 13 maja 2015

#342



Czas Bożego Narodzenia to bardzo wyjątkowy czas. Wielu z nas planuje wtedy jakieś zmiany, obiecujemy sobie poprawę. Tylko co wtedy, gdy chcemy całkowicie zmienić swoje życie? Wywrócić je do góry nogami? Bo coś nas uwiera, przeszkadza nam, nie pasuje. Chcemy spełnić najskrytsze, zakopane głęboko marzenia. Wtedy najlepiej wysłać swoją prośbę prosto w niebo, tak jak zrobiła to jedna z głównych bohaterek powieści Krystyny Mirek „Podarunek”.

Marta ma dość swojego życia. Chwilę przed wigilią prosi los, by odmienił jej życie. Nie podoba jej się to, że w jej małżeństwo wdał się chłód, dzieci żyją we własnym świecie. Dodatkowo, konflikt z teściową pogłębia się. Bohaterka ma dość samotności. Marzą się jej święta pełne rodzinnego ciepła, przyjaznej atmosfery i wzajemnego zrozumienia. Jakie będzie zdziwienie gdy okaże się, że Los szykuje dla Marty coś zupełnie innego. Coś czego się całkowicie nie spodziewa.

Kaja to druga bohaterka powieści. Wiedzie zupełnie inne życie niż Marta. Nie posiada dzieci, nie ma męża, prowadzi beztroskie życie. Facetów zmienia jak rękawiczki. Ważne by był bogaty, bo przecież Kaja bardzo lubi swoje luksusowe życie. Życie, które zresztą prowadzi na kredyt. Bo kasa jest jej potrzebna na nowe i drogie fatałaszki, które zakłada na randki. Nie może pokazać się ludziom w byle czym. Niestety, ciągłe życie „pod kreską” doprowadza Kaję wręcz na skraj bankructwa. Musi całkowicie przewartościować życie. Ale czy zechce?

Gdy sięgam po książki Krystyny Mirek wiem, że dostanę historię z życia wziętą. Historię, która nie ma w sobie tony lukru ani miodu. Krystyna Mirek tworzy historie które mogły się przydarzyć każdemu z nas. Nic nie jest wyssane z palca. Jej bohaterowie są ludzcy. Oni mieszkają za ścianą. Mają normalne życiowe problemy: kłócą się ze sobą, popadają w konflikty pokoleniowe. Te konflikty są naturalne, zdarzają się także nam, czytelnikom.

„Podarunek” to powieść o miłości, o pragnieniu, marzeniach, zmianach, które Los nam niespodziewanie zsyła. To także historia z przesłaniem i morałem. Czasem wystarczy uśmiech, ugryzienie się w język, wysłuchanie drugiej strony by odmienić swoje życie i nie popadać w konflikt. Powinniśmy rozmawiać o tym co nam przeszkadza i pozwalać drugiej stronie mówić.

POLECAM!!!