piątek, 10 maja 2019

#517 - Współlokatorzy - przedpremierowo



Raz na jakiś czas czytam książki, po które normalnie bym nie sięgnęła. To znaczy, sięgnęłabym, ale dopiero za jakiś czas, bo nie są to książki, które znajdują na mojej liście „Must have, must read”. Owszem, po wielu przeczytanych i zasłyszanych opiniach na ich temat, zapewne bym je przeczytała, ale nigdy nie byłyby moim priorytetem.
Po książkę „Współlokatorzy” Beth O’Leary sięgnęłam z czystej ciekawości, nie wiedząc nawet o czym jest. Obiło mi się tylko gdzieś o uszy, że jest świetna. Powiem tak,… zostałam wciągnięta w świat głównych bohaterów tak szybko, że nawet nie spostrzegłam się kiedy to się stało.

Tiffy rozstaje się ze swoim facetem. Niestety nie może pomieszkiwać dłużej u niego i musi pilnie znaleźć nowe lokum. Jednak nie ma zbyt wielu pieniędzy, bo jako redaktorka w wydawnictwie nie zarabia kokosów. Odpowiada więc na ogłoszenie, które znalazła w sieci. Leon, pielęgniarz z oddziału paliatywnego, pilnie potrzebuje pieniędzy i postanawia wynająć swoje… łóżko. No i oczywiście kawałek mieszkania także. Układ jest prosty: Tiffy pracuje w ciągu dnia kiedy Leon odsypia nocki po pracy, więc obydwoje będą korzystać z mieszkania o różnych porach. Nie spotkają się, a jedyną komunikacją pomiędzy nimi będą liściki zostawiane w różnych miejscach. Oczywiście, wszystko do czasu aż… 

Koniec, więcej pary z gęby nie puszczę, bo nie będziecie chcieli przeczytać tej książki. A powiem Wam, że bardzo dawno, żadna książka nie pochłonęła mnie do tego stopnia, że nie mogłam się od niej oderwać. Świat wokół zupełnie nie był ważny. Najważniejsi byli Tiffy i Leon oraz ich perypetie. 

Muszę przyznać, że Autorka miała bardzo fajny pomysł na historię dwojga ludzi, którzy się mijają w mieszkaniu i śpią w tym samym łóżku. Poznawali się przez pozostawianie karteczek w różnych miejscach. Ale oprócz nowatorskiego pomysłu, wplotła kilka trudnych tematów toksyczny związek a co za tym idzie prześladowanie drugiej osoby, trudne rozstanie i problem z zapomnieniem. 

Całą historię poznajemy z punktu widzenia głównych bohaterów. Opowieść Tiffy i Leona przeplatają się wzajemnie. Dzięki temu lepiej ich poznajemy. Przyznaję, że od razu polubiłam zwariowaną Tiffy, natomiast co do Leona… hm… nie zapałałam od razu do niego sympatią. Był bardzo cichy, zamknięty w sobie. Dopiero po jakimś czasie, gdy go lepiej poznałam, polubiłam bardziej. Nie możemy jeszcze zapomnieć o przyjaciołach Tiffy, którzy bardzo pomagali jej w trudnych momentach.

„Współlokatorzy” to niebanalna historia o miłości. Która pochłonie czytelników od pierwszej strony. Zapewni wybuchy śmiechu, trochę nostalgii i sprawi, że parę razy zakręci się w oku łza. Gratuluję Autorce świetnego debiutu i czekam na kolejne książki.

niedziela, 5 maja 2019

#516 Trylogia o Matyldzie i Kosmie



Lubię serie. Ale o tym już wiecie, bo wspominam to za każdym razem, kiedy nie czytam jednotomowej historii. Staram się czytać takie serie ciągiem, czyli czekam do momentu ukazania się wszystkich książek na księgarnianych półkach. Niestety, czas oczekiwania często się wydłuża, a czasem chęć przeczytania dobrej historii bierze górę nad oczekiwaniem. Tak właśnie było w przypadku - i tu wcale nie skłamię pisząc – fenomenalnej trylogii jaka wyszła spod pióra duetu Lidii Liszewskiej i Roberta Kornackiego. 

Jak słusznie zauważyliście, po przeczytaniu każdej części nie pojawiła się opinia. Było to celowe, bo chciałabym się odnieść do całości, a nie do każdej części z osobna. 

Po pierwszą część sięgnęłam pod wpływem innych czytelników. Wiecie dobrze jaką moc mają social media i nie będę się w to zagłębiać. Po prostu, instagram został „zalany” zdjęciami książki „Napisz do mnie” i postanowiłam książkę przeczytać. Ze względu na małą przestrzeń życiową, sięgnęłam po ebooka z niezawodnego legimi. Pamiętam to jak dziś, żadna historia tak bardzo mnie nie poruszyła jak początek znajomości Matyldy i Kosmy. Ich przeżycia, przemyślenia, perypetie i listy którymi się wymieniali w kawiarence. Wbito mnie w fotel, przemielono i porzucono. Bo przecież to był dopiero pierwszy tom. Na kolejny niestety trzeba czekać. 

Kiedy pojawiła się druga część, nie zabrałam się za nią od razu. Musiała chwilę odczekać na swoją kolej. I co? Znów mnie wbiło w fotel, emocjonalnie wyżęto jak ścierkę, przeczołgano tak samo jak bohaterów. Zaostrzono apetyt, dano nadzieję i znów porzucono w takim momencie, że miałam ochotę rzucać czym popadnie. A na koniec napisać do Autorów by pospieszyli się z kolejną częścią. 

I tak dotarłam do początku kwietnia, kiedy na stołach nowości w księgarniach pojawił się finał trylogii. Chodziłam wokół tego stołu delikatnie, cichutko, trącałam palcem i… serio, nie chciałam jej czytać. Naprawdę nie chciałam rozstawać się z bohaterami. Nie chciałam opuszczać ulic Łodzi i mazurskiego spokoju. Pragnęłam nadal tworzyć z Matyldą, czy nagrywać kolejne programy z Kosmą. Chciałam z nimi pić wino na werandzie siedliska, bawić się i spacerować z Helmutem. Tak bardzo nie chciałam zakończenia tej historii. 

Ale jak dobrze wiecie, tak się nie da i wszystko co dobre kiedyś się kończy. I ta historia także musiała mieć swój finał. To co bohaterom zgotowali Autorzy… jest nie do przyjęcia. Tak!!! Jak się nie zgadzam, to tak bardzo boli. Jeśli wcześniejsze części wbijały mnie w fotel, to ostatnia część rozwaliła mnie w drobny mak. Roztrzaskała i sponiewierała. Tego się nie spodziewałam. Na początku nic nie wskazywało na to co nastąpiło potem, a tak naprawdę wcześniej. Gdyż akcja finału dzieje się kilka lat po końcu części drugiej. 

Chyba dawno żadna seria książek nie sprawiła, że mam książkowego kaca. Boję się sięgnąć po inne książki bo, będę porównywać je do tych dopiero przeczytanych. Autorzy chapeu bas! Odwaliliście kawał dobrej roboty. Oprócz niebanalnej historii o miłości potrafiliście przemycić w książkach ważne tematy. Mam tu na myśli głównych bohaterów. Poza tym główny bohater przeszedł ogromną metamorfozę. Patrząc na to jaki był w pierwszej części a jaki był w finale, to trzeba przyznać, że bardzo się zmienił. Na szczęście na lepsze. 

Jak sami widzicie, po raz pierwszy nie zdradzam Wam zbyt wielu szczegółów dotyczących kolejnych części. Chcę byście sami poznali Matyldę i Kosmę i towarzyszyli im we wspólnej drodze i zostali tak samo przeczołgani emocjonalnie jak ja. 

Polecam po tysiąckroć!!!