niedziela, 31 grudnia 2017

#463


Większość osób, na zakończenie roku robi podsumowanie. Przyznam się Wam szczerze, że też taki miałam plan. Ale ponieważ ostatnio mam problem z pisaniem, postanowiłam wrzucić post „Czytelnicze fakty”. Już jakiś czas temu Ela zaprosiła mnie do zabawy, ale u mnie musiało upłynąć wiele wody zanim tekst pojawił się w moim internetowym domku. Tak więc jeśli ktoś jest ciekawy, oto 10 czytelniczych faktów o mnie 


1. Książka, która sprawiła, że polubiłam czytanie.

To było tak dawno temu, że nie pamiętam, czytam od małego. Pewnie to była jakaś lektura szkolna, chociaż znając moją niechęć do lektur, zapewne była to książka nadprogramowa. 


2. Z którym ze swoich ulubionych autorów chciałabyś spotkać się w kawiarni?

Jest ich za dużo, więc to pewnie musiałaby być wielka sala. Ale na pierwszym miejscu pewnie Guillaume Musso, by zapytać skąd czerpie pomysły na swoje książki. 


3. Książka tradycyjna, ebook czy audiobook – które wybierasz i dlaczego?

Nie ma znaczenia, Ważna historia. 


4. Czy przywiązujesz się do książek i lubisz je mieć, czy raczej po przeczytaniu chętnie wymieniasz, oddajesz, by i inni mogli przeczytać?

Wszystko zależy od książki. Jeśli historia w niej zawarta mnie nie powali oddaję na wymianie. Ale ogólnie uwielbiam otaczać się książkami. 


5. Czy masz jakiś system układania książek na regałach?

Chwilowo nie, gdyż książki są wszędzie. Dosłownie. Ale kiedy dorobię się porządnej biblioteczki to będzie to system układania według autorów. 


6. Do którego działu w bibliotece lub księgarni kierujesz najpierw swoje kroki?

Nowości. Zawsze jestem ciekawa tego co się dopiero pojawiło.


7. Czy tworzysz listę przeczytanych książek?

Tak, na portalu lubimyczytac.pl i goodreads. Chciałam w tym roku mieć notes z tytułami i szczegółami książek ale przy piątej się poddałam. To nie dla mnie. 


8. Czy książki kupujesz spontanicznie, czy to raczej przemyślany i zaplanowany zakup?

Patrząc na ilość moich książek to raczej spontanicznie, czasem kupuje książkę bo spodobała mi się okładka. Ale czasem długo się zastanawiam czy na pewno chcę tę książkę mieć. Jeśli nie chcę, to idę po nią do biblioteki oczywiście jeśli już się w niej znajduje. 


9. Co sądzisz o czytelniczych wyzwaniach (np. przeczytam x książek w danym roku)?

Czytanie ma sprawiać przyjemność a nie być wyścigiem kto, ile przeczyta. Ale biorę w nich udział, gdyż jestem ciekawa, ile tych książek przeczytam. A ponieważ jestem od nich uzależniona to pewnie będzie ich dużo.


10.Jak ważne miejsce zajmuje czytanie w Twoim życiu?

Nie wyobrażam sobie by w moim życiu nie było książek. Nie ma dnia bym nie przeczytała chociaż kilku stron. 

No to wiecie już coś więcej o mnie. Życzę Wam zaczytanego Nowego Roku 2018



niedziela, 24 grudnia 2017

#462


Na świąteczny czas najlepiej nadają się powieści świąteczne. A muszę przyznać, że w tym roku wiele takich znalazło się na półkach księgarskich. Myślę, że to dobre rozwiązanie dla tych, którzy nie przepadają za świętami by mogli się do nich nastroić. Jak na razie za mną dwie książki, a przede mną? Kto wie ile, bo planuję przeczytać te które mam na półkach. Pewnie skończę je czytać przed następną gwiazdką. O jednej świątecznej pisałam Wam już tutaj, a dzisiaj opowiem o „Światło w Cichą Noc” niezawodnej Krysi Mirek. 

Antek Milewski po wielu latach przyjeżdża do domu Babci Kaliny. Powrót sprawia, że wszystkie dawne wspomnienia wracają do niego jak bumerang. Musi rozwiązać tajemnicę z przeszłości: dlaczego kochający ojciec porzucił jego oraz jego matkę? W sąsiedztwie domu babci Kaliny, mieszka rodzeństwo, które nie obchodzi Świąt Bożego Narodzenia. Co roku wyjeżdżają razem do ciepłych krajów, by nie świętować. Magdzie, Michałowi oraz Bartkowi, wigilia kojarzy się z tragicznym wypadkiem sprzed wielu lat, w którym zginęli ich rodzice. Jednak w tym roku będą musieli zmienić plany, a to wszystko za sprawą Konstantego. Staną przed wyzwaniem zorganizowania prawdziwej rodzinnej wieczerzy. Ale jak wiadomo nie od dziś, nic nie ułoży się tak jako powinno. 

Zagłębiając się w historię wczuwamy się w świąteczną atmosferę, czujemy szczypiący w policzki mróz, padający śnieg i zapach wypiekanych świątecznych potraw. 

Tym razem także, Autorka w swojej powieści porusza kilka ważnych tematów. Bo przecież książki nie tylko mają dawać radość, ale także mają przemycać wartości i przesłania. Tutaj tak właśnie jest. Mamy historię Antka, którego ojciec porzucił, gdy ten był małym chłopcem. Antek nie potrafi zrozumieć, dlaczego kochający ojciec do tego dopuścił. Wini nową rodzinę za to, że ta go mu zabrała. Dopiero opowieść babci oraz spotkanie z przyrodnią siostrą wiele mu wyjaśnia. Oprócz tego mamy siłę rodzeństwa jaka łączy Magdę, Bartka i Michała. Na ich przykładzie widzimy, że święta to nie zawsze czas radości, ale także czas smutku i bólu po utracie najbliższych. Wszystko się zmienia za sprawą Kostka, chłopaka, w którym zakochuje się Magda. To dla niego chce pokonać traumę z dzieciństwa i zorganizować prawdziwe święta. Jest jeszcze postać mamy Konstantego, która w pewnym momencie bardzo mi się spodobała. Otóż w jego rodzinie wszystko z zewnątrz wyglądało perfekcyjnie, a jak wiadomo, jeśli z zewnątrz wszystko super to w środku musi być coś nie tak. I tak właśnie było. Autorka na przykładzie tej rodziny pokazała, że można być małżeństwem, ale żyć obok siebie a nie ze sobą. Dość często pod powłoką idealności, brakuje miłości. Małżeństwo dla głowy rodziny była umową, układem, co wcale nie było oczywistym faktem dla drugiej strony. Spodobało mi się, że Matka Konstantego wreszcie się zbuntowała, bo nie mogła dłużej żyć w ułudzie, bez miłości. Trzymam za nią kciuki, by uwolniła się od niekochającego męża i zaczęła żyć tak jak na to zasługuje. Nie jak sprzątaczka, opiekunka do dzieci czy kucharka. 

„Światło w Cichą Noc” to opowieść o magii świąt, miłości i przyjaźni. O nadziei na lepsze jutro. O tym co w życiu najważniejsze. I cieszę się, że powstanie kontynuacja, gdyż jestem bardzo ciekawa jak potoczą się dalej losy bohaterów. Polecam



czwartek, 21 grudnia 2017

#461



Zdecydowanie coraz częściej sięgam po tytuły z gatunku literatury młodzieżowej. Mimo iż do młodzieży już się nie zaliczam, lubię wiedzieć co w trawie piszczy. Po książkę Anny Bellon ściągnęłam z czystej ciekawości. Chciałam dowiedzieć się, dlaczego książka została okrzyknięta Polską sensacją Wattpada. 

Maia Hamilton trzy lata temu w wypadku straciła ukochanego brata. Od tamtej pory nie odzywa się do nikogo, a przez ludzi ze szkoły nazywana jest dziwolągiem. Wybudowała wokół siebie mur, którym skutecznie odgrodziła się od rówieśników. Pewnego dnia, podczas przerwy na lunch do klasy, w której grała na gitarze Maia, wchodzi Kyler. Dołącza do niej i grają razem. Od tego spotkania rozpoczyna się ich przyjaźń oraz muzyczna przygoda. Razem z trójką przyjaciół zakładają zespół. A Maia dzięki wsparciu Kylera i najbliższych postanawia zwalczyć demony i w końcu zacząć normalnie żyć.

W sumie, gdy teraz patrzę na książkę to dochodzę do wniosku, że historia niej zawarta jest powielona: dziewczyna ma problemy, spotyka chłopaka, broni się przed miłością a w końcu wszystko kończy się to jak powinno. Jednak jest w tej książce coś, co przyciąga. Nie potrafię tego nazwać. Jestem pewna, że dla każdego może to być coś zupełnie innego. Może chodzi o wstawki muzyczne, może o romans głównych bohaterów. Nie wiem trudno mi powiedzieć. 

Wiem na pewno, że sięgnę po kolejne części by dowiedzieć się co u pozostałych bohaterów. Polecam



środa, 20 grudnia 2017

#460


Ach cóż to była za fantastyczna podróż literacka. Mogę wręcz stwierdzić, że trochę świata zwiedziłam razem z główną bohaterką książki Małgorzaty Kalicińskiej „Trzymaj się, Mańka!”

Marianna po śmierci swojej przyrodniej siostry Lilki, popada w stupor. Zamyka się na cały świat w swoim bezpiecznym kokonie i nie ma wcale ochoty z niego wychodzić. Dobrze jest jak jest. I tak wegetuje do czasu, kiedy sąsiedzi z góry nie zalali jej mieszkania. Ponieważ jest sama (rozwiodła się wiele lat temu) musi wziąć sprawy w swoje ręce - wynajmuje ekipę panów wykonujących remonty, a sama przenosi się na ten czas do taty. W życiu samotnego ojca Mańki, pojawia się kobieta, o którą Marianna jest ewidentnie zazdrosna. Odnawia kontakt z dawnym znajomym Antonim, pracującym i mieszkającym w Korei Południowej. Postanawia też znaleźć pracę, jednak w jej wieku jest to bardzo trudne. Nawiązuje kontakt z pewną dziennikarką, która namawia ją na cykl reportaży o kobietach na emigracji. A Tosiek zaprasza ją do siebie. Czy z tej podróży wyniknie coś więcej? Czy Marianna mimo swojego wieku odważy się na zmiany?

Po pierwszej setce stron dowiedziałam się, że „Trzymaj się, Mańka!” to kontynuacja innej książki Autorki „Lilka”. Ponieważ jej nie czytałam, bałam się, że pogubię się w historii. Jednak będąc na Targach Książki w Krakowie, Autorka rozwiała moje wątpliwości informując, że można czytać bez znajomości pierwszej. Uff…

Powieść niektórych może odstraszyć grubością i małą czcionką. Ale nie zrażajcie się - historię czyta się doskonale. Ona dosłownie porywa od pierwszej strony. Poza tym książka zachwyca opisami miejsc, które odwiedza główna bohaterka. Można dosłownie poczuć się jakbyśmy podróżowali razem z nią. Przechadzamy się ulicami miasta, w którym mieszka Antoni, biegli w deszczu podczas pobytu na Bali, czy też zajadali się smakołykami na Fuertaventurze. 

„Trzymaj się, Mańka!” to ciepła opowieść o tym, że przyjaźń i miłość można znaleźć na drugim końcu świata. To także opowieść o tym, że osobom po pięćdziesiątce ciężko znaleźć pracę. W tej chwili na rynku pracy stawia się na młodych, na ich świeże spojrzenie. A co zrobić z tymi którzy mają wiele lat doświadczeń i wcale nie chcą zostać odstawieni na boczny tor? Dla nich nie zawsze jest miejsce i to jest niestety okrutna, szara rzeczywistość. A to przecież właśnie od tych doświadczonych, młodzi ludzie rozpoczynający pracę, mogą wiele się nauczyć. 

Całkiem niezłym zabiegiem jest też wplecenie w całą historię e-maili jakie Mańka wymieniała, z Antkiem. Nadają one całej opowieści smaczku. Musimy jeszcze zwrócić na inspirujące historie kobiet, które znalazły się daleko poza Polską. One uzupełniają całość. Oprócz bohaterek o których pisze Marianna, nie możemy zapomnieć o niej samej. Przecież ona także wyprowadziła się z kraju i zamieszkała w … tego, gdzie i z kim nie zdradzę – sami musicie się dowiedzieć. 

Polecam powieść nie tylko miłośniczkom książek Pani Małgorzaty Kalicińskiej (trzeba przyznać, że dość długo czekaliśmy na Jej nową książkę) ale także wszystkim, którzy lubią optymistyczne historie.


poniedziałek, 18 grudnia 2017

#459



Lubię odkrywać nowych autorów i nowe historie. Zatapiać się w świat bohaterów i z nimi przeżywać przygody. Tym razem udałam się do Anglii i razem z rodziną Birchów poddałam się kwarantannie. Posłuchajcie. 

Olivia, wraca z Liberii, gdzie jako lekarka, leczyła pacjentów zarażonych wirusem haag. Razem z rodzicami i młodszą siostrą jedzie się do rodzinnego domu by tam odbyć siedmiodniową kwarantannę. Przez ten czas nikt nie może wejść ani opuścić posiadłości. Wspólnie spędzony czas obnaży ich tajemnice, które próbowali przed sobą ukryć. 

A zapewniam was, że bohaterowie mają trochę za uszami. Skok w bok, nieślubne dziecko - o którym nikt nie wie, a które wpada z niezapowiedzianą wizytą, na deser śmiertelna choroba - i nie chodzi tu o strasznego wirusa haag. A jeśli dodacie do tego przygotowania do ślubu i rozterki miłosne, a wszystko to przed wspaniałymi i rodzinnymi świętami Bożego Narodzenia, to otrzymacie ciekawe studium rodziny. I nie tylko. 

Na okładce widnieje informacja opisująca książkę jako „dowcipną”. No cóż, przyznam się wam szczerze, że dowcipu jako takiego nie dostrzegłam, nie płakałam podczas czytania ze śmiechu. Natomiast zgodzę się z informacją, że jest pełna celnych obserwacji. Autorka pokazuje co się dzieje z ludźmi, którzy są ze sobą zamknięci dwadzieścia cztery godziny na dobę, mają tajemnice i niewyjaśnione sytuacje z przeszłości. W powieści „Siedem dni razem” Francesca Hornak uświadamia nam, że powinniśmy stawiać na szczerość. Porozmawiać, niczego nie ukrywać, bo przecież tajemnice kiedyś i tak wyjdą na jaw. A lepiej, żeby to stało się wcześniej aniżeli później. 

Wielkim plusem tej powieści jest to, że całą historię poznajemy z punktu widzenia każdego z bohaterów. Dzięki temu możemy ich lepiej poznać, poznać motywy działania. Widzimy, jak zmieniają się podczas tego tygodnia. I w głębi ducha wiemy, że te zmiany nie są wcale chwilowe. 

Nie jest to słodka powieść w klimacie świątecznym, ale idealnie nadaje się na ten czas. By pokazać nam co w życiu jest najważniejsze. Polecam. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins Polska.



piątek, 24 listopada 2017

#458



Nadal nie zaprzeczam, że sięgam po książki, gdyż spodobała mi się okładka tudzież opis. Bo czyż, nie sięgnęlibyście po książkę z morzem na okładce? Przecież od razu kojarzy się to z wakacjami i urlopem. Idealnym czasem na czytanie. I tak właśnie było z książką o której chcę Wam opowiedzieć. Pensjonat pod Meduzą” Hanny Kowalczuk wynalazłam na jakiejś stronie księgarni internetowej. Zachwyciłam się okładką i wiedziałam, że ją kupię i przeczytam.

Gabrysia jednego dnia traci pracę oraz męża, który odchodzi do młodszej. Przechodzi krótkie załamanie. Na dłuższe nie pozwala rodzinka, która bierze szczęście Gabrysi w swoje ręce. Jej matka postanawia zabrać ją nad morze do ciotki Hortensji. Gabriela nie wie, że ciotka ma na jej nowe życie plan, który natychmiast wprowadza w życie. I nie będzie to leżenie brzuchem do góry, tylko ciężka praca przy rozkręcaniu pensjonatu, który otwiera Olek dawny kolega Gabrieli.

Kiedy czytelnik rozpoczyna przygodę z książką, może dojść do wniosku, że pomysł na porzuconą kobietę jest oklepany. I książkę porzuci po kilku stronach. Jednak gdy się zagłębimy w świat Gabrysi, ciotki Hortensji, zorientujemy się, że warto jednak było dać książce szansę. Bo książka wzbudza emocje: te pozytywne i negatywne. Czytelnik poniekąd wczuwa się w postać Gabrysi, wścieka się na niewiernego męża, na jego zachowanie i usilną chęć odzyskania głównej bohaterki. Na szczęście Gabrysia nie daje się zmanipulować słodkim słówkom niewiernego.

Autorka stworzyła fantastycznych bohaterów. Gabrysia na początku jest cicha, spokojna i stoi tam, gdzie się ją postawi. Jednak z czasem pokazuje pazurki i staje się bardziej stanowcza. Olek kolega z dzieciństwa to dość ciekawa postać, profesor UG, który pasjonuje się łowieniem ryb i ma dryg do interesów. Nie można zapomnieć od ciotce Hortensji. To dość barwna postać, stanowcza, surowa i potrafiąca wtrącać się życie innych.

Jak widzicie ta książka idealne nadaje się na letni czas, na czytanie pod chmurką. „Pensjonat pod Meduzą” to powieść dająca nadzieję na to, że w każdym wieku można zacząć swoje życie od nowa. Pokazuje, że jeśli weźmiemy sprawy swoje ręce uda nam się dotrzeć do celu. Fakt, że może być ciężko. Ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Polecam i z miłą chęcią przeczytam inne książki autorki. Pani Halino zyskała pani kolejną czytelniczkę.

środa, 22 listopada 2017

#457



No to teraz jestem w domu. Dziwny początek prawda? Ale w pełni oddaje to, że już wiadomo z kim, albo raczej czym, walczyli Micki Dare i Zach Harris w poprzedniej książce Spindler, oraz tej najnowszej „Szóstka”, o której chcę Wam opowiedzieć. 

Po trzech miesiącach od feralnej nocy, kiedy Micki prawie nie straciła życia, kobieta powoli wraca do służby. Przez cały czas zastanawia się jak to się stało, że przeżyła. Dokładnie pamięta kokon światła, który ją otoczył. Prosi Zacha o wyjaśnienia, ale ten wcale nie chce zagłębiać się w szczegóły. Nowym Orleanem wstrząsa fala naruszeń miru domowego. Duet Dare i Harris muszą zapewnić bezpieczeństwo osobom, które są dla nich bliskie. Dodatkowo muszą uwolnić Angel, która przez swoją naiwność i chęć zmiany, wpakowała się w nie lada kłopoty. Sprawa napadów okazuje się mieć drugie dno. Bez Zacha, który wprowadza Micki w swój świat, nie udałoby się rozwiązać sprawy. Obydwoje wiedzą jednak, że to jeszcze nie koniec. Strażnicy Światła muszą dalej walczyć ze Złem. 

Tym razem jednak książka, albo raczej historia, dużo bardziej mnie zachwyciła niż jej poprzedniczka. Może dlatego, że w tej części dokładnie wyjaśniono kim są Strażnicy Światła i dlaczego Zach nazywany jest Pół Blaskiem. Miałam też wrażenie, że motyw walki Ciemności z Jasnością jest ważniejszy aniżeli walka z grupą przestępczą, która dokonywała naruszeń miru domowego. A może dlatego, że jedno z drugim było bardziej połączone. 

Tym razem książkę czytało mi się znacznie szybciej. Pewnie dlatego, że w większości składała się z dialogów. Nim się obejrzałam był już koniec. 

Przyznam się szczerze, że jestem ciekawa co będzie dalej? Czy rzeczywiście Ciemność pochłonie Strażników Światła czy wykorzysta Pół Blaski do tego by przeciwstawiły się Światłu? 

Jeśli lubicie wątki kryminalne to książka dla Was, ale nastawcie się jeszcze na delikatną fantastykę.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Edipresse


poniedziałek, 20 listopada 2017

#456



Dzisiaj wszyscy chcą być fit, zdrowo się odżywiać i uprawiać sporty. Szał na fit trwa. Tylko, że tak się dzieje u dorosłych, u dzieci to raczej ciężko. Bo one wolą gry komputerowe, siedzenie w domu z tabletem niż bieganie na podwórku za piłką. Takie niestety nastały czasy. A jeśli chodzi o jedzenie to najlepsze są fast foody, bo można je kupić za rogiem i są szybko dostępne, podobnie jak słodycze czy napoje słodzone. A rodzicom nie zawsze udaje się trzymać pieczę nad tym co konsumuje ich dziecko. Dlatego chcę Wam opowiedzieć o książce „Zwierzenia Rudzika Fastfudzika” Ireny Mikołajek, którą powinni przeczytać rodzice jak i dzieci. 

Kuba ma dziewięć lat i przez kolegów w szkole przezywany jest Rudzikiem Fastfudzikiem. Nazywają go tak, gdyż Kuba jest otyły. Uwielbia fast foody, słodycze, napoje gazowane, a wolny czas woli spędzać przed komputerem niż na podwórku z kolegami. Przyjaźni się z Mają. Dziewczyną, której cała rodzina kocha sport. Chodzą na siatkówkę, tańczą, pływają a weekendy wybierają się na wycieczki piesze lub rowerowe za miasto. Na swoje dziewiąte urodziny Kuba dostaje od Mai… wagę. To jest bodziec do tego by coś zmienić. Gdy idzie z mamą do lekarza, okazuje się, że ma nadwagę. Razem z mamą postanawia wprowadzić w swoje życie zmiany. Początki są bardzo trudne, bo ciężko zmienić swoje nawyki żywieniowe. Rodzice bardzo go wspierają, podobnie jak Maja. Czy uda mu się zgubić zbędne kilogramy? O tym musicie przeczytać sami. 

Nie jestem rodzicem, nie mam dzieci, więc do książki podchodziłam jak do jeża. Niepotrzebnie. Tak jak wspominałam na początku książkę powinni przeczytać dorośli ze swoimi dziećmi. 

Całą historię poznajemy z punktu widzenia Kuby. Czujemy na początku jego otyłość, zmęczenie, brak sił i chęci do jakiegokolwiek ruchu. Później dopingujemy go w wytrwałości w dążeniu do celu. Trzymamy kciuki za to by mu się udało, by wziął byka za rogi i zawalczył o siebie. Pierwszoosobowa narracja sprawia, że czytelnik utożsamia się z bohaterem i wraz z nim mierzy się z problemami. 

Książka pokazuje, że śmieciowe jedzenie, chipsy, cola itd. Itp. nie jest dobre dla nikogo. Wielu rodziców daje pieniądze swoim dzieciom by kupiły sobie coś w szkolnym sklepiku, zamiast przygotować dla nich pełnowartościowy posiłek. Jest to zapewne spowodowane brakiem czasu. Dzieci mogą przecież kupić sobie w sklepiku batona, zapiekankę czy coś co sprawi, że nie będą głodne. A to nie o to chodzi. Trzeba do wszystkiego podchodzić z głową, zmniejszyć ilość byle jakiego jedzenia, wprowadzić ruch do życia codziennego. Nikt nie każe chodzić na basen pięć razy w tygodniu czy też na siatkówkę. Ale kilka razy w tygodniu jakiś sport można uprawiać. A weekendy nie spędzać przed telewizorem tylko za miastem. 

„Zwierzenie Rudzika Fasfudzika” to książka, która skłania do refleksji i do tego by dokonać w swoim życiu zmian. Pokazuje wytrwałość chłopca w walce o zdrowie i lepsze samopoczucie. Polecam jako lekturę obowiązkową dla wszystkich. Tych dużych i tych małych.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Edipresse 


sobota, 11 listopada 2017

#455



Erica Spindler to Autorka znana z thrillerów i całkiem niezłych kryminałów. Sama kilka z nich przeczytałam jakiś czas temu. Nie mogłam się oczywiście od nich oderwać. Nie tak dawno na stole nowości pojawił się jej nowy tytuł „Siódemka”. Opis był bardzo obiecujący, więc bez wahania po nią sięgnęłam. 

Micki Dare to doświadczona nowoorleańska policjantka. Zostaje przydzielona do nowo powstałej grupy mającej walczyć z przestępczością. Jej partnerem zostaje Zach Harris, nowy policyjny nabytek, który ukończył specjalny program o nazwie „Szóstki”. Program skupiał się na ludziach, którzy mają dobrze rozwinięty szósty zmysł i potrafiący go wykorzystać, bardziej niż przeciętni ludzie. Mick ma pilnować Zach’a, gdy ten podczas dochodzenia będzie wykorzystywał swój zmysł. Po jakimś czasie okazuje się, że tu wcale nie chodzi o łapanie przestępców. Tu chodzi o większe zło, z którym Micki się jeszcze nie spotkała. Kiedy dochodzi do zniknięcia kolejnej dziewczyny, okazuje się, że z siłą ciemności mogą nie wygrać. Czy Micki przeżyje ostatnie starcie?

Kiedy sięgałam po książkę Spindler oczekiwałam dobrej i mocnej sensacji, dreszczy na plecach i pytania kto zabił? A dostałam sensację z suspensem, który nijak ma się do wcześniejszych kryminałów Autorki. Główny bohater czytający w myślach, reagujący na złą siłę i tu wcale nie mam na myśli złych i niebezpiecznych ludzi, tylko „mroczny cień”. Mroczny cień będący bezkształtną postacią. 

Ogólnie nie czyta się źle. Większą część powieści stanowią dialogi i krótkie rozdziały. Więc książkę połyka się raz dwa. Irytowali mnie tylko bohaterowie. W szczególności Zach, który dość często podczas śledztwa działał na własną rękę. Nie konsultował się przed swoim działaniem z partnerem tylko informował go po wykonanej akcji. A tak chyba nie powinno być prawda?

„Siódemka” to jednak dobry kryminał, a do nadprzyrodzonej siły można się w ostateczności przyzwyczaić.