czwartek, 25 września 2014

#315



Droga Tachykardio!

Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo się cieszę, że wpadłam w ciąg czytelniczy. Czytam jedną książkę, kończę i zabieram się za następną. Łaknę słowa pisanego. A ostatnio najbardziej lubię czytać książki o książkach. Tak, wiem, to takie małe zboczenie. Można chyba nawet powiedzieć, zawodowe.

Jack i Wendy to bohaterowie książki którą dopiero co skończyłam czytać „Księgarenka w Big Stone Gap”. Pewnego dnia porzucają Oni swoje dotychczasowe życie oraz pracę – Wendy w korporacji, Jack posadę na jednym z uniwersytetów i kupują dom w małej miejscowości z zamiarem otwarcia w nim księgarni. Mieszkańcy Big Stone Gap maleńkiej miejscowości w Appallachach zareagowali zdziwieniem, kiedy dowiedzieli się co mają zamiar zrobić nasi bohaterowie, i zgodnie twierdzili, że obydwoje zwariowali. Jednak Jack i Wendy nie zrazili się, mimo iż wiedzieli, że własna księgarnia w takim mieście jak Big Stone Gap to nie przelewki. Podjęli ryzyko.Czy im się udało musisz przeczytać sama.

To nie jest typowa powieść obyczajowa. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Jack i Wendy osiedlili się małej miejscowości w Wirginii, i oprócz tego, że chcieli otworzyć swoją księgarnię, to pragnęli także prawdziwie zżyć się z tamtejszą społecznością. Pragnęli by księgarnia stała się miejscem spotkań mieszkańców. Miejscem gdzie nie tylko można kupić książki, ale także miejscem gdzie można porozmawiać, wyżalić się i znaleźć odrobinę pocieszenia i spokoju.

Podczas czytania można odnieść wrażenie, że księgarz to nie tylko sprzedawca książek ale także psychoterapeuta. Nie raz zdarzało się, że mieszkańcy przynoszący do Jack’a i Wendy książki po swoich bliskich zmarłych, zostawali w księgarni na dłużej i zwierzali się ze swoich problemów. Bo wiesz... jeśli zwierzać się komuś to najlepiej osobie całkowicie obcej, takiej która nie będzie oceniać i wydawać sądów, a jednocześnie jest świetnym słuchaczem.

Mimo iż książka nie ma wielu dialogów, opisy nie nużą. Wręcz przeciwnie. To właśnie opisy sprawiają, że historia wciąga. Poznajemy dzięki nim z jakimi problemami borykali się nasi bohaterowie na początku swojej działalności. Istotne jest to, że się nie poddali i konsekwentnie dążyli do celu. Bo ważne jest by ustalić sobie jakiś cel i kroczyć do niego małymi kroczkami. Nie poddawać się przeciwnościom losu, z problemami chwytać się za bary i walczyć. Bo sukces tak pysznie smakuje.

Książkę i zawartą w niej historię polecam nie tylko molom książkowym, którzy chcieliby otworzyć własną księgarnię, ale wszystkim marzycielom. Bo historia Jack’a i Wendy udowadnia, że należy spełniać swoje marzenia. Książka idealnie łączy się z dobrą kawą. Polecam!

Pozdrawiam

Archer



piątek, 19 września 2014

#314



Droga Tachykardio!

Czy myślisz, że czytanie przez księgarzy książek o książkach i o księgarzach to już jakieś zboczenie? A może w tym natłoku różnorakiej literatury książka o książkach to fenomen? Ja myślę, że „Lawendowy pokój” Niny George to właśnie taki fenomen literacki. To książka obok której nie można za żadne skarby świata przejść obojętnie. Bo to nie jest jedynie piękna historia o utraconej miłości, ale to także powieść o literaturze. Oraz o tym jaki leczniczy wpływ na nasze dusze mają książki.

Jean Perdu mieszka w Paryżu. Na barce zacumowanej na Sekwanie prowadzi księgarnię „Apteka literacka”, i nie jest to zwykła księgarnia a On nie jest zwykłym księgarzem. Otóż Jean jest… (przynajmniej jak dla mnie) lekarzem dusz, a książki sprzedaje jako lekarstwa na różnego rodzaju rozterki , które trapią odwiedzających jego barkę ludzi. Potrafi uleczyć każde cierpienie. Podczas rozmowy z klientem swojej księgarni jest w stanie dostrzec to jaka książka uleczy drzemiący w nim ból, tęsknotę, czy też inną dolegliwość. Niestety sam sobie nie potrafi pomóc. Od dwudziestu jeden lat nie potrafi zapomnieć o kobiecie z którą mieszkał w swoim małym paryskim mieszkaniu, a tytułowy „Lawendowy pokój” był ich całym światem. Pokój zamknięty jest na głucho od momentu kiedy Ona zniknęła z jego życia, ale za sprawą przypadku wszystko się zmienia. Do mieszkania naprzeciwko wprowadza się nowa lokatorka. Kobieta po przejściach, która po tym jak opuścił ją mąż zaczyna wszystko od nowa. Jak to zazwyczaj bywa na początku drogi Catherine ma ze sobą tylko walizkę, a mieszkanie jest słabo umeblowane. Catherine potrzebuje stołu, przy którym mogła by jeść lub pisać listy. Jean postanawia podarować nowej sąsiadce stary mebel, który stoi nieużywany w zapomnianym lawendowym pokoju, i którego on już nie potrzebuje. I tak w ręce Jean’a trafia list, który od dwudziestu jeden lat leżał zapieczętowany w szufladzie stołu podarowanego sąsiadce. List napisany przez kobietę, która przed laty go opuściła. Wiedziony impulsem odcumowuje swoją barkę z księgarnią i wraz z Maxem młodym pisarzem wyrusza wzdłuż Sekwany do Bonnieux, gdzie mieszkała ukochana.

Nie jest to książka jakich wiele na półkach księgarń. Może dlatego, że to książka o książkach i o ich wpływie na ludzkie życie. Może też dlatego, że księgarnia na statku jest magiczna. I każdy kto o niej przeczyta zapragnie się w niej znaleźć. Posłuchać szeptu książek, zaszyć się w jednym z foteli i chłonąć klimat tego miejsca. Bo pomysł stworzenia księgarni na barce jest zacny.

Poza tym Nina George stworzyła wyjątkowego i niesamowitego bohatera Jean’a Perdu. Po pierwsze stworzył takie miejsce jak „Apteka literacka” – księgarnia na barce. Po drugie potrafił czytać w ludzkich duszach i „czytając między wierszami” wiedział jaka książka przyniesie ukojenie. Jean to nie jest typowy księgarz, to farmaceuta sprzedający książki jako najlepsze lekarstwa na wszelkie bolączki. Bo przecież książki takie właśnie powinny być.

„Lawendowy pokój” wyróżnia wśród innych powieści jeszcze to, że akcja całej historii nie toczy się w jednym miejscu. Kiedy główny bohater odbija od brzegu, wyrusza w podróż Sekwaną po malowniczej części Francji. Autorka swoimi opisami idealnie oddała klimat tamtych miejsc. Czasami miałam wrażenie, że podróżuję razem z bohaterami do Tulonu przez Awinion, Bonnieux, Aix-Provence i Marsylię.

Książki tej zdecydowanie nie należy czytać jednym tchem. Tą historią należy się delektować jak najlepszym winem. Najlepiej prosto z Francji. Ja tak właśnie zrobiłam. Dlaczego? Bo nie chciałam tak szybko rozstawać się z bohaterami. Polecam!!!

Pozdrawiam
Archer

 
PS:
W języku francuskim „perdu” znaczy ni mniej nie więcej : zgubiony lub zagubiony.
Czy Jean Perdu odnajdzie siebie lub czy odnajdzie to czego szuka musisz Tachykardio przekonać się sama. Ja na kartach tej książki znalazłam wszystko czego szukałam, ale przecież każdy szuka czegoś innego.



środa, 17 września 2014

#313

Niebawem nakładem Wydawnictwa Feeria ukaże się książka,którą warto będzie przeczytać. Wydaje mi się, że każdy z Nas chciałby kiedyś wybrać się do Paryża - do miasta zakochanych. Dzięki tej książce myślę, że tak właśnie będzie





Z informacji zawartej na stronie Wydawnictwa czytamy:


Napisany do amerykańskiego pisarza list, w którym Eve zachwyca się wyjątkowo plastycznie oddaną przez niego sceną kulinarną, staje się początkiem znajomości, która powoli przemieni życie ich obojga.

Eve jest po czterdziestce, jej mąż mieszka z drugą żoną, córka wyprowadziła się do Londynu. Z kolei Jackson, który wydał już kilka powieści i ma grono swoich wiernych czytelników, czuje, że w jego własnym życiu wciąż wieje pustką. Oboje mają to samo hobby: gotowanie. Pasja do odkrywania smaków i aromatów ich zbliża, ale życie otwiera przed nimi więcej niespodzianek.
Pełne realizmu i ciepła postacie, narracja wolna od płaskiego sentymentalizmu, życie płynące w rytmie słodko-gorzkich rocznic i rodzinnych wydarzeń – książka, którą smakuje się z przyjemnością, bez fastfoodowego pośpiechu, z uśmiechem, refleksją, nutą optymizmu i palącym zaciekawieniem.




Dzięki tej książce początek jesieni będzie iście francuski.

niedziela, 14 września 2014

#312

 
Nigdy nie było mi po drodze z audiobookami, w drodze też nie byłam. Jednak jakiś czas temu zabierając się za porządki postanowiłam „poczytać” książkę „nausznie”. Starałam się na niej skupić i muszę przyznać, że udawało mi się to od samego początku. Wyłączyłam się na otoczenie i zasłuchałam się w głos Anny Dereszowskiej czytającej „Uratuj mnie” Guillaume Musso.

Nowy York. Juliette jest młodą francuską. Stara się znaleźć pracę jako aktorka. Niestety w ostateczności znajduje pracę jako kelnerka w kawiarni. Dzień przed swoim powrotem do Francji wpada na Sama. Sam jest lekarzem. Kocha swoją pracę, w którą ucieka po samobójczej śmierci swojej żony. To przypadkowe spotkanie powoduje, że chociaż obydwoje nie wierzą w miłość od pierwszego wejrzenia, to przeżywają niesamowite chwile namiętności. Niestety powrót Juliette do domu jest nieunikniony. Żegnają się na lotnisku. Dziewczyna wsiada do samolotu, który niedługo po starcie eksploduje…

Akcja książki nie zwalnia ani na minutę. W sumie jest tak bardzo zakręcona, że łatwo się w niej pogubić. Co chwila Autor serwuje nam kolejny wątek. Fakt, że cała fabuła skupia się na miłości głównych bohaterów, jednak dostajemy do tego poboczne historie. Ma się wrażenie jakby w ogóle nie pasowały do historii. Jednak po jakimś czasie wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsce. I nagle okazuje się, że wszystko tworzy spójną całość.

Gdybym czytała książkę, jestem pewna, że skończyłabym ją w jeden dzień. Historia w niej zawarta wciąga od pierwszej linijki. Mamy tutaj nie tylko historię miłosną, jest tu także mowa o przeznaczeniu i o tym jak wiele w naszym życiu zależy od nas samych.

„Uratuj mnie” to mój pierwszy audiobook przesłuchany do końca. Jestem z siebie dumna. Już teraz wiem, że moja przygoda z „książką słuchaną” właśnie się rozpoczęła.

P.S.
Zdjęcie okładki pochodzi z tej strony Naukowa.pl