środa, 28 czerwca 2017

#431




Miłość i przyjaźń nadają sens naszemu życiu. Gdy miłość się kończy, ważne jest by mieć przyjaciela, który będzie dla nas wsparciem w trudnych chwilach. Prawdziwa przyjaźń jest potrzebna w naszym życiu jak powietrze, którym oddychamy. „W plątaninie uczuć” Gabrieli Gargaś, jest właśnie o prawdziwej przyjaźni. Takiej, której nawet śmierć nie jest w stanie przerwać. 

Dorota, Kalina i Hania, to przyjaciółki, ale takie do grobowej deski. Dorota – żona, matka dwójki dzieci. Całe jej życie kręci się wokół spraw związanych z domem. Chce być we wszystkim najlepsza. W tym całym pędzie za perfekcjonizmem, Dorota całkowicie przestaje myśleć o sobie. Wynikiem czego jest małżeński kryzys. Kalina żyje na kocią łapę z Piotrem. Mężczyzna boi się zobowiązań. Kobieta chciałaby założyć rodzinę, mieć dzieci. Pewnego dnia na jej drodze staje Krzysztof, dawna miłość z młodzieńczych lat. Kalina staje przed wyborem. Hania jest singielką, pracuje w korporacji, ale praca szczęścia nie daje. Co rusz przeżywa przelotne romanse. Jednak gdzieś podskórnie wciąż marzy o wielkiej miłości. Wtedy pojawia się Piotr, ale los bywa przewrotny. 

Zastanawiam się, dlaczego nie sięgnęłam po tę książkę wcześniej? Nie wiem. Może dopiero teraz, po pięciu latach przyszedł na nią czas. Wiem, że warto było na nią tyle czekać. Dawno żadna książka nie była tak oklejona i pozaznaczana cytatami jak ta. 

„W plątaninie uczuć” to niesamowita powieść o wielkiej przyjaźni. Gabrysia stworzyła historię, która wzrusza i bawi. Jest ta bardzo życiowa, nic nie jest w niej podkoloryzowane. Trzy przyjaciółki, trzy kobiety na różnym etapie życia, trzy historie, które się nawzajem przeplatają. 

Autorka w powieści porusza kilka ważnych tematów, min.: zdrady małżeńskiej. Dorota zajęta wychowywaniem dzieci, dbaniem o dom dąży do perfekcyjności, przez co zaniedbuje siebie. Odsunęła swoje marzenia, na dalszy plan, na bliżej nieokreśloną przyszłość. A przecież my sami też jesteśmy ważni. Poza tym, jeśli matka jest szczęśliwa, dziecko także. Tutaj matka nie czuła się dobrze w małżeństwie. Dorota nie miała żadnego wsparcia w mężu. Przecież małżeństwo to partnerstwo, wspólne obowiązki. Dlaczego niektórym mężczyznom wydaje się, że kiedy kobieta siedzi w domu z dzieckiem to wszystko powinno być na błysk i czekać na powrót męża z gorącym obiadem na stole? No i dlaczego jest zmęczona i zaniedbana, skoro siedzi w domu? BO PANOWIE, wychowywanie dzieci, sprzątanie, gotowanie itd., to praca na pełny etat. I dobrze by było mieć w Was wsparcie. Gabrysia porusza także temat zwykłej, ludzkiej zazdrości. Zazdrościmy czasem innym błahych rzeczy: rodziny, dobrej pracy, urody itd. Hania zazdrościła Dorocie szczęścia rodzinnego, dzieci, męża. Jednak nie zawsze jest czego zazdrościć, bo szczęście czasem bywa pozorne. 

„W plątaninie uczuć” to książka o której nie da się tak łatwo zapomnieć. To książka pełna życiowych mądrości, które należy chłonąć z każdą przewracaną stroną. A po zamknięciu zastanowić się nad całą historią. Być może w bohaterkach odnajdziemy siebie. Wtedy pomyślmy czy też tak chcemy żyć, czy może czas zmienić swoje życie. Polecam bez dwóch zdań.

sobota, 24 czerwca 2017

#430




Wszystko co piękne szybko się kończy. Moja podróż z Julianą także dobiegła końca. Podróż przez całe jej życie, wzloty, upadki, zmiany miejsca zamieszkania, podróże, walkę o przetrwanie oraz tworzenie swojej firmy od podstaw. 

Kiedy Juliana opuściła dom w Bieszczadach koniecznie chciała odnaleźć rodzinę matki. Niestety nigdy to się jej nie udało. Gdy dotarła do Babci Oleny, tam ukończyła szkołę, a u szeptuchy zdobyła wiedzę zielarską. Jednak nie mieszkała tam długo. Podróż, którą rozpoczęła, a która miała ją zaprowadzić do Warszawy, zaprowadziła ją w zupełnie inne miejsce. Trafiła do Olsztyna. Tam została wolnym słuchaczem na uczelni. Dzięki swojej zielarskiej wiedzy, pomagała ludziom. Rozpoczęła pracę w miejscowej bibliotece i tak poznała Abrahama, swojego przyszłego męża. Tak naprawdę było to małżeństwo z rozsądku. Ale dzięki niemu osiągnęła spokój i stabilizację życiową. Przez cały okres trwania małżeństwa, Abraham wspierał Julianę w rozwijaniu własnego biznesu. Ale czy to przełożyło się na szczęście w miłości?

Rozpoczętą w drugim tomie historię, Juliana opowiada dalej. I tutaj, podobnie jak w poprzednich częściach, pewną rolę odgrywa tło historyczne. Tym razem mamy czasy PRL-u. Kiedy za drobne przewinienia szło się do więzienia i „dzięki współpracy” z milicją można było pozbyć się „kłopotów”. A także czasy, kiedy w sklepach półki świeciły pustkami. 

Zakończenie trylogii i pozostałych historii, uświadamia nam, że to już jest koniec, że już nic więcej nie będzie. Że musimy się rozstać z bohaterami. W tym przypadku jest identycznie. Chociaż… zakończenie jest zaskakujące i jak dla mnie mogłaby powstać kontynuacja. Dlaczego? Gdyż jestem ciekawa jak potoczyły się dalsze losy Joanny i Adama. I jak ostatecznie zakończyła się historia Toffi. 

Muszę przyznać, że Autorka bardzo umiejętnie snuła całą historię. Wszystko jest na swoim miejscu, a czytelnik z każdą przewracaną kartką zaprzyjaźnia się z bohaterami, podróżuje po Polsce, uczy się zielarstwa, czy chociażby przeżywa wzloty i upadki firmy Juliany. Przez cały czas kibicowałam tej kobiecie, trzymałam kciuki za rozwój jej firmy. Smuciłam się przy wszelkich niepowodzeniach i wręcz rzucałam książką przy awanturach. 

„Córka cieni” to saga, obok której nie można przejść obojętnie. Wciąga od pierwszej strony i czytelnik nie odłoży jej, dopóki nie dotrze do ostatniej kropki. A tło historyczne idealnie dodaje smaczku wszystkim wątkom.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Axis Mundi





wtorek, 20 czerwca 2017

#429





Czy zauważyliście, że ostatnio sięgam głównie po polską literaturę? Nie wiem czemu tak się dzieje. Może dlatego, że chcę poznawać więcej i więcej książek rodzimych Autorów, by dzielić się nimi wszędzie, gdzie tylko się da. Bo jak powtarzam, cudze chwalicie swego nie znacie. Jakiś czas temu zachwycałam się twórczością Ewy Cielesz. Dzisiaj opowiem Wam o najnowszej powieści Autorki „Słońce umiera i tańczy”.

Jagoda jest młodą malarką. Mieszka w Krakowie wraz z rodzicami, którzy nie potrafią nigdzie zagrzać miejsca. Pewnego dnia informują ją, że znów wyjeżdżają. A ona zostaje sama i musi utrzymać się z malowania. Gdy na jej drodze staje Dymitr, uliczny muzyk z Mongolii, dotychczasowe życie zostanie wywrócone do góry nogami. No i pojawia się pan Wiesław, przez którego zostanie wplątana w sprawę kryminalną. 

Tym razem Autorka zabiera nas w podróż po artystycznym świecie. Mamy Jagodę, która żyje z malowania obrazów. Widzimy dokładnie jak wygląda jej życie, codzienność i jej malarski świat. Muszę przyznać, że z miłą chęcią zobaczyłabym namalowane przez nią obrazy: portret Dymitra, dzięki któremu wygrywa dodatkową nagrodę w konkursie czy też obraz lotnika namalowany na podstawie zdjęcia z medalionu. No i mamy jeszcze Dymitra albo raczej Ochira, ulicznego grajka, który przez zupełny przypadek zostaje jednym z wokalistów w zespole muzycznym. Możemy przyglądać się życiu muzyka, jak tworzy teksty i komponuję do nich muzykę – jak zaklina emocje we własnych piosenkach. A także świat wielkiej sceny, który potrafi wciągnąć, przemielić i wypluć. A skoro już przemielił to człowiek zostaje zazwyczaj wypluty złamany i poraniony. I nigdy nie jest już taki jak na początku muzycznej przygody. 

Autorka nie ogranicza się w swojej opowieści tylko do głównego wątku. Wzbogaca powieść licznymi historiami, które nie pozostają bez wpływu na głównych bohaterów, ale nie kończy ich. Urywają się gdzieś w trakcie powieści bez zakończenia, a szkoda, bo wydaję mi się, że można by opowiedzieć do końca.

Miłość głównych bohaterów to nie jest przesłodzona romantyczna miłość. Ewa Cielesz pokazuje jak trudne bywa życie dwojga artystów walczących o swoje miejsce. A także różnorodność kulturową. Bo temperamentny charakter Dymitra, wiązał się przecież z jego pochodzeniem. 

„Słońce umiera i tańczy” to część pierwsza historii Jagody i Dymitra. Teraz przyjdzie mi uzbroić się w cierpliwość w oczekiwaniu na nowy tom.


Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu Axis Mundi






niedziela, 18 czerwca 2017

#428



Jak już wspominałam wiele razy, po młodzieżówki sięgam rzadko. Jednak raz na jakiś czas wybieram coś lekkiego. Po przeczytaniu książki „Nic do stracenia. Początek” czułam niedosyt. Dlaczego? Byłam ciekawa co będzie dalej z Anabelle i Ashtonem. Więc gdy tylko w moje ręce wpadła jej kontynuacja „Nic do stracenia. Wreszcie wolni” zabrałam się od razu za jej czytanie.

Ojciec Anny zostaje wybrany na prezydenta. Z anonimowej osoby Anna staje się córką głowy państwa. Związek z Ashtonem kwitnie, a dziewczyna uświadamia sobie, że jest w nim zakochana. Wszystko układa się tak jak powinno. Do czasu, kiedy Carter wychodzi na wolność. Mężczyzna postanawia odzyskać Annę za wszelką cenę. Czy mu to się uda? Czy Anna straci kolejną miłość przez Cartera? Czy będzie happy end?

Moja ciekawość dalszych przygód Anny i Ashtona została zaspokojona. Cały czas zastanawiałam się czy Anna wreszcie odetnie się od przeszłości i zapomni o uczuciu do Jack’a, po to aby być szczęśliwą. Rozumiałam ją - pierwsza miłość, o niej się tak łatwo nie zapomina. Jednak czasem musimy odgrodzić się od przeszłości grubą linią by znowu zacząć żyć. Bo nie można żyć tym co było- pomimo, że to nas ukształtowało. Było i nie wróci - należy zamknąć przeszłość w skrzyni i zakopać głęboko. Musimy żyć tym co teraz i tym co może przynieść przyszłość. 
Anna w końcu to odkryła i podjęła właściwą decyzję. Mimo iż na samym początku się bała. Ale zawsze się boimy. Ważne by oswoić strach i zacząć żyć pełną piersią.

Przyznaję, że miałam obawy, że powieść będzie bardzo przesłodzona. Że miłość będzie się wylewać z każdej strony. Na szczęście Autorka postawiła na akcję i dreszczyk grozy. Ashton z ochroniarza przemienia się w wyszkolonego agenta SWAT, który nie waha się by walczyć na śmierć i życie. 

Podczas czytania gdzieś tam kołatało mi się porównanie do filmu „Córka prezydenta” z Katie Holmes. Zaciekawiłam? To dobrze, o to właśnie chodzi. 

Seria o Annie i Ashtonie nadaje się idealnie na lato. Szybko się ją czyta i zapomina o całym świecie. Polecam. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins Polska



środa, 14 czerwca 2017

#427




Bywają książki, które mnie wołają, przyciągają okładką czy też opisem. Bywa też, że impulsem do ich przeczytania jest film albo serial, który został nakręcony na podstawie danej książki. Kiedy pojawił się serial „Wielkie kłamstewka” stwierdziłam, że go obejrzę. Gdzieś tam w tyle głowy kołatała mi się myśl, że jest także książka. Ale nie chciałam jej czytać. Jednak gdy obejrzałam pierwszy odcinek serialu, zdecydowanie zmieniłam zdanie. Zamówiłam książkę, usiadłam rano i nie mogłam się oderwać. 

Cała opowieść rozpoczyna się mocnym akcentem. Podczas wieczoru integracyjnego dla rodziców dzieci z przedszkola Piriwee Public, w nadmorskiej miejscowości niedaleko Sydney dochodzi do śmiertelnego wypadku. Bohaterów poznajemy podczas retrospekcji, podczas tego co wydarzyło się przez pół roku przed wypadkiem. Zaprzyjaźniamy się z Jane samotną matką wychowująca syna, z Madeline odważną i pewną siebie matką trójki dzieci, Celeste tajemniczą i spokojną żoną przystojnego i bogatego męża, matkę bliźniaków. Wszystkie łączy jedno: ich dzieci chodzą do szkoły Piriwee Public. Co się wydarzyło i kto zginął? Cóż, Nie mogę tego zdradzić, bo stracicie chęć na przeczytanie książki. 

Książka „Wielkie kłamstewka” skupia się przede wszystkim na przyjaźni Jane, Celeste i Madeleine. Na ich życiu rodzinnym, codzienności, sprawach domowych oraz tajemnicom które każda z nich ukrywa. W tej powieści dużą rolę odgrywa także miasto, a konkretnie hermetyczne społeczeństwo, gdzie wszyscy wszystkich znają i nic się nie ukryje.

To nie jest kryminał, ale dobry mocny obyczaj. Ta książka wciąga od samego początku nie odłożymy jej aż nie dowiemy się kto zginął, nie poznamy sekretów mieszkańców. Autorka w swojej powieści poruszyła temat o którym rzadko się mówi: przemoc domowa fizyczna i psychiczna. Na pozór szczęśliwe małżeństwo Celesty za zamkniętymi drzwiami przemieniało się w koszmar, o którym ona sama nikomu nie mówi. Przecież mogłoby się zdarzyć, że nikt by jej nie uwierzył.
Bo jak to jest możliwe, że mąż ją bije, skoro kupuje jej wszystko czego pragnie, a robił to aby zagłuszyć wyrzuty sumienia. 

Podczas czytania nie opuszczała mnie ciekawość kto zginął na początku książki. Cierpliwie przerzucałem strony układam sobie w głowie plan kto to mógł być.
Kiedy tajemnica została odkryta, cóż nie zdziwiłam się zbytnio, bo można było się tego spodziewać, ale czy na pewno ? 

Oprócz przemocy domowej, autorka porusza temat przemocy wśród dzieci w szkołach. I ich częstego niesprawiedliwego traktowania, tylko dlatego, że pochodzą z niepełnej rodziny. Na przykładzie syna Jane widzimy, że przyczepiona mu łatka łobuza pozostaje na długo.

„Wielkie kłamstewka” to opowieść pełna różnych emocji: tych dobrych jak i tych złych. To też powieść o miłości matki do dziecka i tego jak wiele może ona dla niego poświęcić. Myślę, że nie zawiedziecie się na tej książce. To teraz skoro wiem kto zginął mogę zabrać się za serial i przekonać się jak scenarzyści, reżyser i aktorzy poradzili sobie z tą historią. 

niedziela, 11 czerwca 2017

#426


Praca w księgarni ma te plusy, że jestem w miarę na bieżąco z nowościami oraz bestsellerami. Wiem, mniej więcej, co się najlepiej sprzedaje. Ale to nie wszystko. Pozwala mi ona wynajdować tytuły, które z chęcią bym przeczytała. I tak właśnie było z powieścią Joanny Jodełki „Wariatka".

W ciężkim depresyjnym stanie po śmierci męża, do szpitala psychiatrycznego trafia Joanna. Pisarka kryminałów. Pewnego dnia, otumaniona lekami, dostaje egzemplarz swojej debiutanckiej powieści. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ktoś zmienił fikcyjne imiona i nazwiska na te prawdziwe. W dodatku, tematem powieści jest historia zaginięcia młodej kobiety, Justyny Lenart, której to losem Joanna bardzo się interesowała. Ktoś czyha na życie Joanny. Po nieudanej próbie uduszenia i nafaszerowania jej lekami, Joanna postanawia opuścić szpital na własne żądanie. Musi rozwiązać zagadkę, kto pragnie śmierci I dlaczego podmienił fikcyjne nazwiska na te prawdziwe. Czy to się je uda? Czy na wolności również czyha na nią niebezpieczeństwo? 

To było moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki. Właśnie się zastanawiam czy udane? I dochodzę do wniosku, że i owszem. Podobało mi się i to bardzo. Może dlatego, że dawno nie czytałam tak dobrego kryminału. Trup nie ścielił się gęsto, za to była wyśmienita zagadka psychologiczna do rozwiązania. I od razu mówię takiego zakończenia się nie spodziewałam. 

Autorka stworzyła intrygujący kryminał. Cała historia przeplatana jest fragmentami pisanej powieści oraz tym co dzieje się w czasie rzeczywistym. Na początku miałam problemy by się w tym połapać. Jednak po jakimś czasie już nie zwracałam na to uwagi. 

Książkę czyta się szybko, bo czytelnik razem z bohaterką stara się rozwiązać wszystkie zagadki i tajemnice. Teraz myślę, że bez strachu sięgną po inne tytuły tej autorki. Polecam.

czwartek, 8 czerwca 2017

#425




O czereśniach Magdalena Witkiewicz wspominała od kilku już lat na swoich spotkaniach autorskich. Mówiła, że ma rozpoczętą opowieść, jednak zawsze wypadało jej „coś” innego. Ale w końcu przyszedł czas i Magda ku uciesze swoich wiernych czytelniczek, powieść ukończyła. I tak na początku maja, na rynku, pojawiła się długo wyczekiwana powieść „Czereśnie zawsze muszą być dwie”. 

Zofia Krasnopolska jest jedynaczką wychowywaną przez rodziców lekarzy, którzy nie mają wiele czasu na zajmowanie się dzieckiem. Jednocześnie Zosia jako „kujonka” nie ma zbyt wielu przyjaciół w szkole. Postanawia to zmienić idąc z wszystkimi na wagary. Chce poczuć się częścią grupy, ale niestety - nie tak to działa. W ramach kary pani dyrektor szkoły, wysyła dziewczynę do opieki nad starszą panią Stefanią. Ale nikt nie przypuszcza, że te spotkania zakończą się wieloletnią przyjaźnią. To w Pani Stefanii, Zosia, odnajdzie prawdziwą powierniczkę. A po jej śmierci otrzyma w spadku dom pełen tajemnic z przeszłości. Czy Zofia znajdzie swoje miejsce na ziemi? I czy znajdzie mężczyznę, który będzie jej tam towarzyszył?

To dotychczas najgrubsza książka Magdy. Przyznam szczerze, że dla wielu jej fanów i tak okaże się za cienka. Dlaczego? Bo mimo objętości, książkę czyta się bardzo szybko. 

Tym razem Autorka pokusiła się na wspomnienia sprzed wielu lat, przeplatane z teraźniejszością, a konkretniej z historią Zosi. I właśnie ta przeszłość ma wpływ na to co dzieje się w życiu głównej bohaterki. 

Fani książek autorki nie zawiodą się. Czereśnie to książka utrzymana w tonie optymizmu, wiary w dobro i drugiego człowieka - historia, która porywa nas falą i nie odpuszcza do samego końca. 

Autorka nie raz udowodniła, że tak samo dobrze odnajduje się w komediowych powieściach, obyczajówkach jak i erotykach. A teraz, bez problemu możemy dorzucić do tej listy powieść z tłem historycznym. 

Myślą i hasłem przewodnim powieści jest to, że człowiek żyjąc w pojedynkę usycha jak drzewo czereśni, gdy rośnie samotnie. Do szczęścia potrzebny drugi człowiek, aby móc dzielić się z nim miłością i troskami.

Magdalena moim zdaniem idealnie przygotowała się do pisania. Zrobiła świetny research, co przełożyło się na niesamowity klimat powieści. Bo ta książka jest zupełnie inna niż te poprzednie, jak dla mnie jest bardziej dojrzała. I tak, Magda zasłużenie otrzymała miano specjalistki od szczęśliwych zakończeń.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo Autorce. 

poniedziałek, 5 czerwca 2017

#424


RECENZJA PRZEDPREMIEROWA


Magdalena Kordel przyzwyczaiła swoich czytelników do powieści, których akcja toczy się w maleńkim Malowniczem, u podnóża Sudetów. Do powieści pełnych ciepła, rodzinności. Dlatego wielkim zaskoczeniem będzie najnowsza książka Autorki „Wilczy Dwór. Córka wiatrów”. Ale uprzedzając wątpliwości: warto, naprawdę warto, pozwolić się porwać tej historii. 

Konstancję, właścicielką Wilczego Dworu poznajemy w pewien słoneczny wiosenny dzień. Od wielu już lat wiedzie spokojne życie, nie zaprzątnięte żadnymi problemami ani troskami. Jednak niespokojna przeszłość zastuka do bram dworu wraz z pojawieniem się Jana. Dawnego przyjaciela, który był nieobecny przez ostatnie dwanaście lat. Jego przyjazd rozpoczyna czas zmian i zawirowań oraz kłopotów, które miały dotrzeć do Wilczego Dworu. 

Znacie mnie już dobrze i wiecie, że powieści „nie współczesne” omijam szerokim łukiem. Ale dla ulubionych Autorek (czy też Autorów) robię wyjątki. I tak właśnie było w tym przypadku. 

Mimo iż nie jest to Malownicze, ani współczesność, Magdalena nie zatraciła w sobie daru opisywania otaczającego świata. Zatapiając się w świat Konstancji wyraźnie widzimy cudowny Wilczy Dwór, słyszymy paplaninę Pelasi, czujemy siłę bijącą z przyrody, słyszymy szelest wytwornych sukni. Wyobraźnia ma niewyobrażalnie wielkie pole do popisu. 

„Wilczy Dwór. Córka wiatrów” to powieść o sile kobiet. O tym, ile potrafimy znieść, o tym, że wcale nie jesteśmy takie kruche jak się niektórym może wydawać. Główna bohaterka udowodniła, że samotna kobieta, może dobrze zarządzać dworem i ziemiami oraz pokazać mężczyznom, że potrafił sobie bez nich radzić. A trzeba przyznać, że w czasach, kiedy toczy się historia powieści, mężczyźni zdecydowanie widzieli kobiety w domu zajmujące się raczej domem aniżeli władające szablą. 

To także opowieść pełna tajemnic, które chcemy jak najszybciej poznać. Ale wiecie, że nic nie może być za szybko w ujawnione, bo wtedy nie ma tego dreszczyku emocji przy ich odkrywaniu.

Gorąco polecam najnowszą powieść Magdaleny Kordel. Jeśli pokochaliście Malownicze to Wilczy Dwór pokochacie tak samo mocno. Teraz nie pozostanie mi nic innego jak z niecierpliwością oczekiwać kontynuacji, by dowiedzieć się co dalej.

Za możliwość przeczytania książki z całego serca dziękuję Wydawnictwu Znak