środa, 23 maja 2018

#483



Droga Tachykardio!

Czasem zastanawiam się czym kieruję się przy wyborze książek? Na pewno sympatią do Autora (bo dobrze wiedzieć, co nowego napisał), opisem książki, czasem okładką, a czasem tym, że wcześniejsza ksiażka powaliła mnie na kolana, bądź podobała mi się tak bardzo, że miałam ochotę na inną pozycję tego Autora. Tak właśnie było z książką Anny Snoekstra „Laleczki”. Jej debiut literacki „Córeczka” był świetny. A jak było z tą?

Colmstock to małe miasteczko, gdzie każdy zna każdego. Młodzi ludzie albo uciekają w lepszy świat albo parają się handlem narkotykami. Podczas pożaru, który strawił budynek sądu zginął nastolatek, który był ulubieńcem mieszkańców. Jednak mieszkańcami zawrzało gdy pewnego dnia na progach kilku domów znaleziono porcelanowe laleczki, łudząco podobne do dziewczynek mieszkających w tym miejscu. Ambitna Rose, która chce zostać dziennikarką postanawia sama rozwiązać zagadkę lalek. Chce napisać artykuł, który sprawi, że wyrwie się z tego miasta i zacznie lepsze życie. Czy to się jej uda?

Muszę przyznać, że po zachwycającym debiucie, kolejna powieść Autorki, nie sprostała chyba zadaniu bycia świetną. Owszem historia miała potencjał, jednak coś tu nie zagrało. Było czasem mrocznie, groźnie. Autorka dobrze pokazała ciemną stronę miasteczka, w którym szerzy się bezrobocie, każdy mieszkaniec zna tajemnice innych mieszkańców. Dobrze była wykreowana postać Rose, która ambitnie i prawie po trupach dążyła do wyrwania się z tego miasta. Miasta które swoimi szponami trzymało ją w miejscu. Ale czegoś zabrakło.

Autorka prowadziła kilka wątków jednocześnie, co mogło przyprawić czytelnika o lekki zawrót głowy. Pojawiały się postacie, które w ostatecznym rozrachunku niewiele wniosły do akcji. I zakończenie jest tak jakby zupełnie oderwane od całości. 

Książka napisana jest przystępnym językiem, a akcja trzyma momentami w napięciu – co jest jak najbardziej na plus. Można było jednak rozwinąć kilka wątków, wyjaśnić nieścisłości, by czytelnik czuł się w pełni usatysfakcjonowany. 

Czy książkę polecam? Tak polecam, bo jestem przekonana, że niektórym może się spodobać. Pewnie powiecie, że wyolbrzymiam. Ale… nie każdy lubi to samo. 

Pozdrawiam serdecznie
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins Polska

środa, 16 maja 2018

#482



Droga Tachykardio!

Pewnie masz takich Autorów na których książki czekasz z utęsknieniem. Wypatrujesz ich premier i odliczasz dni, kiedy będziesz mogła zatopić się w świat bohaterów przez nich wykreowanych. Jak dobrze wiesz, mam kilku takich Autorów. Zalicza się do nich między innymi Magdalena Kordel i cały jej dorobek literacki. Chociaż powiem Ci, że chyba tylko jednej książki nie przeczytałam. Ale zapewne kiedyś nadrobię. Ach, to magiczne kiedyś... Kiedy w moje ręce wpadło „Serce w skowronkach” wiedziałam, że świat przestanie istnieć, a ja znów na jakiś czas przeprowadzę się do urokliwego Miasteczka. 

Ponieważ książki jeszcze nie ma na księgarskich półkach, nie chcę ci zbyt wiele zdradzać. Bo co to za przyjemność czytania, gdy już wiadomo co się będzie działo. A działo się sporo jak to zwykle u Magdy bywa. Mogę ci tylko powiedzieć, że Klementyna wraz z Dobrochną oraz Pogubioną Agatą zostają w Miasteczku. I nadal otaczają się masą życzliwych im ludzi. Klementyna boi się zamieszkać w kamienicy na stałe. Ale jak wiadomo życie nas zaskakuje i czasem los sam wybiera nam drogę, którą mamy podążyć mimo strachu. Chyba nie zdradziłam zbyt wiele. Jeśli tak, to przepraszam, ale ta historia wciąż we mnie żyje. 

To było cudowne uczucie znów znaleźć się w kuchni Klementyny, pić kawę, zajadać się smakołykami, które wyszły spod jej ręki i głaskać Marcepana leżącego u stóp. 

Historia, która się toczy w „Sercu w skowronkach” to kontynuacja tej, którą poznaliśmy czytając „Serce z piernika”. Pojawiają się te same postaci z którymi zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić. Ale także na scenę wkraczają zupełnie nowi, którzy swoją obecnością wprowadzą spore zamieszanie w życiu mieszkańców Miasteczka. 

Pewnie się powtórzę mówiąc, że uwielbiam świat, historie i bohaterów tworzonych przez Magdę Kordel. Kiedy czytam jej książki, czuję się tak jakbym sama mieszkała w miejscu w którym toczy się akcja i przyjaźniła się z mieszkańcami. To miejsce i ludzie są tak bardzo podobni do tych, którzy są gdzieś niedaleko nas. Mają te same problemy, spełniają te same marzenia, boją się zmian i kochają jak nikt inny. 

Kiedy dotrzesz do ostatniej kropki, wypowiesz zdanie tak dobrze znane, po przeczytaniu innych książek Magdy: „ale jak to koniec?”. Otrzesz łzę, uśmiechniesz się, delikatnie pogłaszczesz okładkę, bo dobrze wiesz, że to zdecydowanie nie może być jeszcze koniec. 

Polecam fanom Magdy, a także zachęcam tych, którzy jeszcze nigdy nic Jej nie czytali. Czytajcie, radujcie się i wzruszajcie. Warto!!!

Pozdrawiam serdecznie
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa ZNAK


wtorek, 8 maja 2018

#481



Dwa lata temu wpadła w moje ręce książka Marty Obuch „Łopatą do serca”. Przyznam, że ubawiłam się przy niej przednio. Postanowiłam poznać dalsze losy bohaterów, więc sięgnęłam po książkę Marty „Francuski piesek”. A czy było zabawnie? Oj było!!!

Misia i Zuzia cieszą się chwilowym spokojem. Mąż tej pierwszej, szef grupy przestępczej siedzi w więzieniu. Dziewczyny są szczęśliwe u boku swoich katowickich policjantów. Misia remontuje dom, który kupiła, ale jej chłopak nie jest chętny do tego, by się do niej przeprowadzić. Zuzia natomiast narzeka na zbytnie zaangażowanie swojego faceta. Pojawia się także Ryszarda, której komornik zajął mieszkanie. A żeby dziewczyny nie zanudziły się na śmierć… Zuza znajduje trupa. I wtedy się zaczyna… A co? O tym poczytajcie sami. Nie będę przecież psuć wam apetytu. A powiem, że jest smacznie. 

Ubawiłam się setnie czytając tę książkę. Dawno nie czytałam tak świetnego kryminału okraszonego dowcipem. Uwierzcie mi, kiedy czytałam tę książkę w pociągu bardzo broniłam się przed wybuchami śmiechu, żeby pasażerowie nie zaczęli dzwonić po karetkę. Bo muszę przyznać, że Autorka zaserwowała nietuzinkowe pomysły swoim bohaterkom, które to skwapliwie wprowadzały w czyn. Jak dla mnie na prowadzenie wysuwają się zwłaszcza dwa: konserwacja trupa w cynamonie oraz użycie „broni biologicznej” w ZUS-ie. Uwierzcie mi, była to strasznie „gówniana” sprawa. 

I jedno wiem na pewno: Pani Marto, kocham Panią, za dowcip i barwne postacie, za inteligencję, którą wplata Pani w swoje powieści, za lekki styl oraz przede wszystkim za Śląsk. I zdecydowanie po przeczytaniu książki, do głowy przychodzi jedna myśl: gdzie diabeł nie może tam babę pośle. 

Kryminały Marty Obuch, powinny być przepisywane na receptę zamiast leków antydepresyjnych. Idealnie poprawiają humor. Pewnie niebawem doczytam pozostałe książki Autorki. Tylko niech ktoś rozciągnie dobę. 

niedziela, 6 maja 2018

#480



Kiedy byłam dużo młodsza, nie czytywałam kryminałów Agathy Christie. Powód był zupełnie prosty: bałam się, że w nocy będą śniły mi się koszmary. Jednak w pewnym momencie, doszłam do wniosku, że czas dorosnąć. I tak zaczęła się moja przygoda z książkami Królowej Kryminału. Lubię ten gatunek i raz na jakiś czas po niego sięgam. Nie zawsze mam ochotę na coś obyczajowego czy też przesłodzonego. Dlatego sięgnęłam po „Nie całkiem białe Boże Narodzenie” Magdaleny Knedler, które idealnie wpasowało się w klimat kryminałów pisanych przez Agathę Christie. 

W małym pensjonacie Mścigniew mieszkają goście, którzy uciekli od zgiełku by świętować w spokoju Boże Narodzenie. Niestety nie dane im długo cieszyć się względnym spokojem, gdyż pewnego ranka, Olga mieszkanka pensjonatu, wybierając się na poranny trening znajduje w łazience utopionego Niemca. Wszystko wskazuje na to, że nie umarł on w sposób naturalny. Ktoś pomógł mu opuścić ten ziemski padół i ten ktoś wciąż mieszka w pensjonacie. Oficjalne śledztwo nie wchodzi w grę, gdyż może odstraszyć mordercę. Podinspektor Grzegorz Romanowski, wraz ze swoim przyjacielem detektywem Wojtkiem, postanawiają pod przykrywką rozwiązać sprawę morderstwa. Niestety kolejnego dnia Olga znów znajduje zwłoki. 

Tytuł może sugerować świąteczną opowieść, ciepłą i rodzinną. Jednak to zmyłka, a o kryminalnym „duchu” książki podpowiadają trupie czaszki na okładce. Owszem mamy w tle kolędy, zapach świąt, względny spokój miejsca, jednak motywem przewodnim jest trup i masa podejrzanych. Możemy się poczuć jakbyśmy trafili na karty dobrych i sprawdzonych kryminałów Agathy Christie. Magdalena Knedler oprócz wątku kryminalnego wplotła tu wątki obyczajowe i dodała sporo dowcipu. Przez całą powieść czytelnik zastanawia się kto zabił a kto jest podejrzany. A trzeba przyznać, że mieszkańcy pensjonatu to istna mieszanka: mamy tutaj nauczyciela, który jest miłośnikiem kryminałów Christie, też jest wspomniana na początku Olga - była uczestniczka talent show, która pomaga podinspektorowi w śledztwie; młode małżeństwo, w którym mąż żyje pod psychicznym terrorem żony. Jest również była znana aktorka, ojciec lekarz i syn informatyk, którzy uciekli od zgiełku miasta, i były alkoholik. 

Jeśli poszukujecie kryminału w którym akcja i tajemnica rozwiązywane są w „sennym stylu” królowej Kryminału, to najnowsza książka Magdaleny Knedler nadaje się do tego idealnie. Zastanawiam dlaczego tak późno sięgnęłam po książki tej autorki, skoro kilka stoi na mojej półce. No nic, lepiej późno niż wcale. Polecam

P.S.
Pewnie niebawem sięgnę po inne tytuły i chętnie o nich wam opowiem
P.S.2.
Nie miałabym nic przeciwko gdyby powstały kolejne części przygód tria Olgi, Grzegorza i Wojtka.