niedziela, 29 grudnia 2013

#276

Chwalę się a co!!! Mogę.

     Otóż jakiś czas temu Autorka Magdalena Kordel ogłosiła na swoim blogu konkurs. Konkurs dotyczył napisania niepublikowanego do tej pory opowiadania o tematyce świątecznej. 
      Przyznaję się bez bicia, że miałam obawy co do wzięcia udziału. Przeraziła mnie długość, znaczy się ilość znaków i stron. Jednak po zastanowieniu postanowiłam podjąć wyzwanie. Termin nadsyłania prac kończył się o północy 01.12.2013 roku. 
      Pewnej nocy, gdy w mieszkaniu panowała cisza zaczęłam pisać. Ale jak wiadomo Wena bywa kapryśna i skończyła się w pewnym momencie. Zamknęłam laptopa i opowiadanie poszło w chwilowe zapomnienie. Z tyłu głowy jednak cały czas mi się kołatało, że trzeba je skończyć, bo przecież zgłosiłam się do napisania opowiadania. 
    Niestety zawirowania życiowe sprawiły, że opowiadanie leżało, leżało, leżało a ja w mojej głowie układałam plan. W końcu nadszedł dzień kiedy uruchomiłam ponownie laptopa, otworzyłam program do pisania i… palce same zaczęły uderzać w klawisze. Po kilku godzinach postawiłam ostatnią kropkę. Kamień spadł mi z serca aż usłyszałam wielki huk. Odetchnęłam z ulgą. Wysłałam tekst do przeczytania zaufanej osobie i w sumie do korekty i wyłapania błędów. Czas mijał. Tekst po korekcie dostałam piętnaście minut przed – jak to mówią – deadline. Rzuciłam okiem, naniosłam kosmetyczne poprawki i tekst poleciał do Magdy. 
      Z braku czasu nie zaglądałam na bloga Magdy i nie wiedziałam jak tam postępy w konkursie. Wreszcie ogłoszono wyniki. Niestety nie udało się wygrać. Mówi się trudno i się nie poddaje. Jakiś czas później Magda umieściła na blogu alert do osób, którzy nie podali swoich danych. Powstała lista tytułów opowiadań które miały się znaleźć w tomiku. Przejrzałam listę, znalazłam kilka opowiadań bez autorów, oczywiście siebie tam nie znalazłam. Już miałam zamykać okno, kiedy coś mnie tknęło i zajrzałam do zakładki gdzie znajdowały się opowiadania. Gdy dotarłam do drugiego (na liście właśnie przy tym opowiadaniu brakowało nazwiska) zaczęłam je czytać i przy piątym zdaniu dotarło do mnie, że… to moje opowiadanie. Dostałam hiperwentylacji i nie mogłam w to uwierzyć. Zadzwoniłam do mojej Siostry i spytałam czy dobrze widzę i czy się nie przewidziałam? Okazało się, że nie. Tak więc, opowiadanie które napisałam znalazło się w tomiku opowiadań wydanym przez Magdę Kordel. 
     Teraz już wiem co czują Autorzy którzy wydają swoje książki. Już wiem jak to jest trzymać „swoje dziecko literackie” w rękach i wąchać jego zapach. Magda dziękuję za możliwość wzięcia udziału w tym konkursie. Dziękuję także za tomiki dotarły do mnie w piątek. Pięknie wygląda, prawda?




Tutaj link do bloga Magdy a konkretniej do zakładki gdzie można znaleźć także moje opowiadanie. Zapraszam!


niedziela, 22 grudnia 2013

#275


8 najdziwniejszych książek - no dobra, zmieniam tytuł na książki nietypowe jak na mnie

Kolejny post tematyczny Śląskich Blogerów Książkowych

Przyznaję się bez bicia, że miałam niezłą zagwozdkę. Niby spora biblioteczka, ale… czy znajdę w niej książki które mają dziwne tytuły? Hm… Przeglądałam, przeglądałam i nic dziwnego nie wpadło mi w oko. Oprócz kilku książek o serialu „Dr House“, który uwielbiam nic nadającego się nie znalazłam. Nie chciałam grzebać w biblioteczce rodziców, bo mogłabym tam znaleźć książki z dziedziny matematyki. Jednak nie udało mi się znaleźć w swojej biblioteczce książek posiadających dziwne tytuły. Może i coś by się znalazło, ale przez ostatni sezon świąteczny w pracy, wracam do domu i padam na pyszczek i nie mam sił nawet na grzebanie książkach. (chyba mam przesyt z pracy). Dlatego wybrałam kilka które są nietypowymi książkami jak dla mnie. No dobra kilka z nich ma też dziwne tytuły. Zapraszam



ŻYJ JAK CHCESZ – no dobra przyznaję się, dawno temu uwielbiałam serial „Teraz my!” jednak książki nie kupiłam tylko dostałam w prezencie, poza tym taki poradnik każdy może mieć, szczegóły tu


KLUB DOBREJ WIADOMOŚCI – to prezent urodzinowy od mojej znajomej. Przyznaję, że jeszcze jej nie przeczytałam (jak większości książek) W sumie mogą być dwie wiadomości dobre i złe. A tutaj jest nawet ich klub. Cóż… pewnie kiedyś przeczytam jak na razie sami możecie dowiedzieć się tutaj o czym jest książka


KOBIETY PRAGNĄ BARDZIEJ – no ok., wydaje mi się że tak właśnie jest. A książka znalazła się u mnie na półce bo spodobał mi się film. Więcej o książce tu


OSKARŻONY PLUSZOWY M. – jak dla mnie tytuł dziwny, bo jak można oskarżać pluszowego misia? O co? Jak można go skuć w kajdanki i wepchnąć do więzienia? Chyba dlatego że nie jest zbytnio pluszowy. Zaczęłam czytać, jednak szybko się poddałam, to chyba jednak nie moje klimaty



W STRONĘ SŁOŃCA – kupiłam bo oglądałam serial „Majka” a tam jeden z bohaterów pisał książkę, wiem, że to głupie ale cóż na to poradzę, kiedyś było się pięknym i głupim, teraz została kropka nad „i” 



MISTRZ I MAŁGORZATA – wiem, że niektórych może trochę zdziwić obecność tej powieści tutaj. Jednak Ci którzy mnie znają wiedzą, że nie przepadam za „klasyką”, że jej nie czytuję. Dlatego to jest prezent. I z tego miejsca oświadczam (Darczyńca też zagląda na bloga) że owszem kiedyś przeczytam papierową wersję (w ostateczności audiobook)

No i na koniec zostawiłam książkę, która wpadła mi w łapki ostatnio w pracy. Tytuł intrygujący tak samo jak treść. Szkoda, że nie było takiej książki kiedy chodziłam do szkoły.




 A czy ty, masz książki w swojej biblioteczce, które mają dziwne tytuły? Podziel się nimi

środa, 11 grudnia 2013

#274



Droga Tachykardio!

Przeczytałam i jestem rozwalona emocjonalnie. I tak naprawdę to nie wiem co mogłabym Ci napisać. Mam wielki mętlik w głowie i w sercu. Jak dobrze wiesz lubię polską literaturę i lubię polskich autorów. Czasem błądząc wzrokiem po tytułach ustawionych na regałach z polską literaturą wyszukuję książek, które chciałabym przeczytać. Niekiedy jednak przeglądając blogi znajomych blogerek podczytuję ich recenzję i mniej więcej wiem co mogłoby mi się spodobać. Ostatnio gdzie się nie obejrzałam (w świecie blogowym oczywiście) wszyscy mówili o książce Magdaleny Witkiewicz „Zamek z piasku”. Będąc na Targach Książki w Krakowie udało mi się zakupić książkę oraz zamienić kilka słów z Autorką. Po powrocie do domu książka stanęła dumnie na półce. Jednak dłuższa podróż autobusem w odwiedziny sprawiła, że spakowałam „Zamek…” do torebki. I dobrze, że umówiłam się z przyjaciółką na ostatnim przystanku, gdyż przegapiłam ten na którym miałabym wysiąść.

Weronika i Marek są parą od szkolnych lat. To taka miłość „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Zawsze razem. Weronika nie istnieje bez Marka i na odwrót. Są nierozłączni. Pobierają się z miłości. Bo czyż małżeństwo nie jest właśnie dopełnieniem miłości? Zamieszkują razem. Weronika pracuje jako asystentka dyrektora, Marek jest prawnikiem. Do pełni szczęścia brakuje im tylko dziecka. Zaczynają się starania o powiększenie rodziny. Jednak za każdym razem kiedy nadzieja na dziecko rośnie, życie pokazuje, że to jeszcze nie teraz, nie ten czas. Co miesiąc jest to samo. Wszelkie próby spłodzenia dziecka spełzają na niczym. W pewnym momencie chęć posiadania potomka staje się obsesją w życiu Weroniki. Nie potrafi patrzeć na swoją przyjaciółkę, która ma już dwójkę. Pragnienie Weroniki jest tak wielkie, że Marek się od niej oddala. Owszem chce mieć dziecko ale nie za wszelką cenę. Dochodzi nawet do tego, że seks nie jest już dla nich przyjemnością. Odsuwają się od siebie. Ich małżeństwo zaczyna sypać się jak zamek z piasku, zalewany przez wodę. W tym właśnie momencie na drodze Weroniki staje Jakub. Mężczyzna który potrafi słuchać, potrafi pocieszyć. Jest przyjacielem. A to przecież w życiu jest ważne. Czy Weronika zatraci się w przyjaźni z Jakubem? Czy może miłość do męża będzie tak silna, że pokona wszelkie przeszkody?

Myślę, że inaczej odebrałabym tę książkę gdybym była w innym momencie swojego życia. Inaczej spojrzałabym na to co działo się w życiu Weroniki. Bo, po części ją rozumiałam. Myślę, że na świecie jest wiele takich kobiet jak Weronika. Wiem także, że jeśli coś się obsesyjnie pragnie to sprawia, że inny świat przestaje istnieć. Ważne jest wtedy spojrzenie na swoje życie z perspektywy obserwatora. Wiesz, kobiety lubią słowa. Przede wszystkim te piękne. Te które poruszają w nas struny o których nie miałyśmy pojęcia. Przyjaźń, związki nie zawsze zaczynają się od czynów. Dość często zdarza się tak, że pierwsze są słowa. Słowa które potrafią wryć się w nasze serce i zakotwiczyć w nim na długo. Słów napisanych i wysłanych nie można cofnąć, nie można wymazać. One zostały powiedziane. Czyny mówią więcej niż słowa. Owszem, jednak to słowo pisane ma większą moc.

Magdalena Witkiewicz poruszyła w swojej powieści kilka ważnych tematów: obsesyjna chęć posiadania dziecka potrafi skłócić najbardziej szczęśliwe małżeństwo, przyjaźń mężczyzny i kobiety nie zawsze jest czysto platoniczna. Książka skłania do myślenia i spojrzenia na swoje życie. Skłania do zweryfikowania go i sprawdzenia co w nim jest najważniejsze. Wiele razy zamyślałam się nad tym co przeczytałam i zastanawiałam się jak zachowałabym się ja na miejscu Weroniki? I dochodzę do wniosku, że mam z nią wiele wspólnego. I dzięki temu bardzo ją polubiłam. 

Dodatkowym atutem powieści jest miejsce gdzie rozgrywa się akcja. Oczywiście atutem dla mnie (chociaż myślę, że dla niektórych czytelników także). Otóż Weronika i Marek mieszkają w Gdańsku Oliwie. A jak dobrze wiesz, od ponad roku kocham to miasto i lubię czytać o miejscach w których bywałam.
„Zamek z piasku” jest o relacjach międzyludzkich, o miłości, o przyjaźni oraz o tym, że chęć posiadania dziecka nie zawsze scala związek. To książka o której nie da się zapomnieć. I myślę, że należy ją dawkować, ponieważ przeczytanie jej na „jednym posiedzeniu” może doprowadzić do rozważań nad swoim życiem. Ja dawkowałam.

I całkowicie zgadzam się z tym co napisała Magda „Dzisiaj wiem jedno. Tworzenie wzajemnych relacji, to jak budowanie zamku z piasku. Nieustannie trzeba o niego dbać, by nie runął… I by nikt nie wszedł w niego butami… Nie można na chwilę go spuścić z oczu. Związek pomiędzy dwojgiem ludzi bywa również kruchy. Dokładnie tak jak zamek z piasku. Gdy odwrócisz głowę, zaleje go morska fala. Pozostanie tylko słona morska woda, albo słone łzy.” POLECAM!!!

Pozdrawiam 
Archer

P.S.
Dorzucę Ci jeszcze kilka zdjęć z Gdańska i Gdańska – Oliwy byś się przekonała, że jest tam pięknie. 







piątek, 6 grudnia 2013

#273


Pamiętacie jak jakiś czas temu wspominałam, że wraz z kolegą piszemy opowiadania. Rzucamy sobie hasło, które potem umiejętnie „używamy” w napisanym tekście. Była już WALIZKA oraz CZERWONY NOS KLAUNA. Jednak ta cała zabawa czy też przygoda zaczęła się od JABŁKA. Forma dowolna. Ponieważ ja uwielbiam listy i tym razem nie mogło być inaczej. Zapraszam: JABŁKO


Mój Drogi!


Czy gotowanie i pieczenie ciast to dla Ciebie mordęga? Lubisz stać przy kuchni, mieszać w garnkach, doprawiać do smaku? A potem cieszyć się widząc gdy ukochana osoba zajada się ze smakiem to co przyrządziłeś? Wiem, że to uczucie, którego nie da się opisać. Wiem, że to radość, że coś zrobiliśmy sami, własnoręcznie i zostało to docenione, przez ukochaną osobę. Widzę uśmiech na Twojej twarzy. Wiem, że to lubisz gdy cię doceniają. Ale ta cała zabawa przy kuchni, czy to lubisz? Bo ja nie cierpię gotować, stać przy garach i czekać aż jedzenie się zrobi. Nie mam do tego cierpliwości. Mieszać wszystko, czekać aż się ugotuje, potem doprawiać i smakować czy jest dobre. Nie, sorry, to nie dla mnie. Dlatego od samego początku uważam, że najlepszymi kucharzami są faceci. Tak, właśnie. Macie więcej cierpliwości, chce wam się czekać. A poza tym, uważaj, lubicie zdobywać. No a co, nie? Jak to mówi jedno mądre przysłowie: przez żołądek do serca. I wam facetom zdecydowanie się to udaje. Nie wiem jak, ale tak jest. Jeśli chcesz zdobyć kobietę ugotuj jej coś pysznego. Coś co sprawi, że przeżyje kulinarny orgazm. Tak, coś takiego istnieje. Wiem, że to dziwne, ale tak jest. Każda cząstka ciała wtedy krzyczy: mmm jakie to jest pyszne!!! No dobra, zaraz mi powiesz, że kobiety też świetnie gotują. A i owszem, nie przeczę. Jednak mnie się wydaje, że to więcej jest mężczyzn szefów kuchni aniżeli kobiet. No a chociażby najlepszy kucharz świata Gordon Ramsay, czy może bardziej znany w Polsce Pascal Brodnicki, potem Karol Okrasa (nie mylić z Pawłem, aktorem), nie zapominajmy o Makłowiczu i innych. Zaraz mi pewnie wytkniesz: Nigellę, Annę Starmach, i tę którą całkowicie nie trawię od „Kuchennych rewolucji”. Nawet powstał serial, gdzie większa część akcji dzieje się w kuchni, w różnych restauracjach i gdzie się dużo je. 

Powiadają, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jesteś pewnie ciekawy do czego zmierzam. Otóż jeśli np.: ktoś z Twoich bliskich dobrze gotuje, jest duże prawdopodobieństwo, że ty też ten talent odziedziczysz. Hm… no to teraz powinnam się zastanawiać, gdzie ja jako jabłko wylądowałam od mojej jabłoni. Bo mnie się wydaje, że chyba poleciałam pod krzak agrestu, bo nijak nie potrafię gotować. Moje jabłko z robaczkiem w środku potoczyło się daleko od jabłoni. Ponieważ moja mama potrafi gotować i przyprawiać a ja zdecydowanie mam do tego dwie lewe ręce. Kiedyś będąc młodszą dziewczynką (tudzież nastolatką, bo ten motyw przewijał się przez większą część mojego życia) moja mama chciała mnie nauczyć robić pierogi. Najpierw przygotować farsz, potem wyrobić ciasto, rozwałkować i kleić. Stawałam z nią ramię w ramie, wykrawałam kółko szklanką, robiłam kulkę farszu i sklejałam. Jednak w połowie lepienia jednego pieroga moja mama zawsze miała jakieś „ale”. Bo to nie tak, bo dokładniej, bo krzywo, bo za mało farszu. Krew mi się w żyłach gotowała ale robiłam dalej. Niestety przy trzecim pierogu moja cierpliwość znikała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, rzucałam pierogiem na stół i ostentacyjnie wychodziłam z kuchni. Jak widać jabłko nie padło blisko jabłoni. 

Zamiast gotować wolę piec ciasta. Bo tutaj nie musisz stać, sprawdzać i doprawiać do smaku. Po prostu mieszasz wszystkie składniki i już, zrobione. Tak to jest zdecydowanie bardziej dla mnie. Wiem, że zaraz możesz mi powiedzieć, że gotowce mogę kupić w sklepie dodać tylko dwa składniki i gotowe. Owszem, mogę. Jednak zdecydowanie nie lubię tutaj chodzić na łatwiznę. Bo jak to, ciasto z torebki? I co z tego, że jest masa cukierni i ciast do spożycia od razu. Ta frajda pieczenia i mieszania składników. Dokładnie tak samo jak przy gotowaniu, pewnie zaraz mi powiesz. No prawie. Bo ciasto starczy na troszkę dłużej aniżeli jeden obiad. Tak wiem, nie pogadasz. Poczekaj do czasu aż skosztujesz moich ciast, ciastek, babeczek i innych słodkości kulinarnych. Wtedy pogadamy. 



Chociaż, no dobra, przyznam Ci się do czegoś. Ostatnio zaczynają mnie fascynować książki kucharskie. Tak, dobrze widzisz. Stoję sobie w pracy i przeglądam te leżące na stole. I sprawdzam co jest proste do zrobienia. I w ten oto sposób na mojej półce przybyły trzy książki kucharskie. Ale wierz mi, jeszcze do nich nie zajrzałam i jeszcze nic z nich nie zrobiłam. Ale spokojnie mam na to czas. Bo przepisy w nich zawarte muszą być proste, a potrawy szybkie do wykonania. Bo przecież ja nie mam cierpliwości do gotowania!!!


P.S.
Kochani dla przypomnienia dodam, że w tekście ukryte jest podlinkowane słowo klucz, dzięki któremu osoby chętne udziału w konkursie mogą przejść po blogach i odnaleźć hasło konkursowe. Jeśli wczoraj uważnie czytaliście notkę to wiecie, że początek hasła znajduje się TUTAJ

czwartek, 5 grudnia 2013

#272




Zapraszam na konkurs. Poniżej znajdziecie szczegóły:

Wielki Konkurs Mikołajkowy Śląskich Blogerów Książkowych i Księgarni "Victoria" Zabrze będzie polegał na tym, aby odnaleźć w JUTRZEJSZYCH wpisach, na blogach ŚBK słowa - klucze, które ułożą się w hasło konkursowe. Hasło to i odpowiedź na pytanie: ile blogów wzięło udział w zabawie, trzeba będzie wysłać na podany adres mailowy Księgarni - victoria@ksiaznica.pl


Nie powiemy Wam, ilu blogerów będzie w zabawę zaangażowanych i jakich słów trzeba szukać, nie martwcie się jednak, słowo - klucz będzie bardzo wyraźnie zaznaczone i łatwe do znalezienia. Idąc po śladach, klikając na odpowiednie słowa, będziecie przechodzić od bloga do bloga, aż w końcu traficie na fp "Victorii" na FB. To będzie dla Was sygnał, że ułożyliście całe hasło.

Następnym krokiem będzie wysłanie hasła i podanie liczby Śląskich Blogerów, którzy wzięli udział w zabawie, na adres mailowy Księgarni "Victoria", podany powyżej.

Dla ułatwienia konkursu, proponujemy zacząć poszukiwania na blogu Isadory. Potem powinno pójść Wam, jak z płatka. 

Regulamin 

1. Wielki Konkurs Mikołajkowy organizowany jest przez grupę ŚBK oraz Księgarnię "Victoria" Zabrze
2. Sponsorem nagród jest Księgarnia "Victoria" 
3. Nagrodami w konkursie są 4 pakiety książek, złożone z 3 egzemplarzy każda (tematyka kobieca, męska i dziecięca)
4. Konkurs trwa od 06.12.13 do 15.12.13 r.
5. Wyniki zostaną ogłoszone dnia następnego, czyli 16.12.13 r.
6. Odpowiedzi na zadania konkursowe proszę wysyłać na adres: victoria@ksiaznica.pl
7. O wygranej w konkursie decyduje kolejność zgłoszeń. Wygrywa SZÓSTA (6), TRZYNASTA (13), SIEDEMNASTA (17) i szósta od KOŃCA osoba.
8. Pod uwagę brane będą tylko prawidłowe odpowiedzi wysłane drogą mailową, sygnowane własnym imieniem i nazwiskiem
9. Nagrodę będzie można odebrać osobiście w Księgarni Victoria (Galeria Zabrze, ul. Wolności 273-275, 41-800 Zabrze) bądź zostanie ona przesłana na adres podany przez zwycięzcę. W przypadku nieodebrania nagrody organizatorzy konkursu mogą wyłonić innego zwycięzcę lub przeznaczyć nagrodę na inne cele.
10. Biorąc udział w konkursie, zgadzają się Państwo na przetwarzanie podanych przez siebie danych osobowych przez organizatora Grupę ŚBK oraz Księgarnię Victoria, zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 r (Dz. U. nr 133 poz. 883) - które zostaną wykorzystane jednorazowo.
11. Wysyłka tylko na terenie Polski

Przypominam na czym polega zadanie konkursowe:

Ze słów - kluczy, podanych na blogach ŚBK ułóż hasło konkursowe oraz podaj liczbę blogów, które wzięły udział w Wielkim Mikołajkowym Konkursie.

ZAPRASZAM ZATEM DO ZABAWY

poniedziałek, 2 grudnia 2013

#271







Droga Tachykardio!


Po raz pierwszy zdarzyło mi się poznać wpierw Autora a potem Jego twórczość.Wcześniej było tak, że najpierw czytałam książki a potem w miarę możliwości wybierałam się na spotkania autorskie. Jednak tym razem było zupełnie inaczej. Kiedy wiele miesięcy temu dowiedziałam się, że w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Gliwicach odbędzie się spotkanie autorskie z Katarzyną Enerlich wiedziałam, że muszę na nim być. Chciałam do tego czasu przeczytać chociaż jedną książkę Autorki, niestety dopadł mnie kryzys czytelniczy. Na spotkanie pojechałam całkowicie zielona jeśli chodzi o twórczość Kasi. Jednak zaraz po spotkaniu postanowiłam koniecznie nadrobić zaległości. Zaopatrzyłam się w pierwszy tom serii o Ludmile "Prowincja pełna marzeń", zasiadłam w ukochanym fotelu... i zniknęłam. Oddaliłam się w stronę Mazur na kilka dni.

Ludmiła Gold, jest samotną kobietą po przejściach. Jej związek z Jackiem przegrał z warsztatem samochodowym. Pracuje w lokalnym tygodniku w Mrągowie. Pewnego dnia życie dziennikarzy zostaje wywrócone do góry nogami. Nowym redaktorem naczelnym zostaje Artur. Szef, który potrafi zatruć każdemu krew. Za wszelką cenę chcę zmienić lokalny tygodnik, nie zważając na swoich pracowników. I tak praca, która kiedyś przynosiła satysfakcję, staje się dla wszystkich koszmarem. A nowe pomysły szefa wcale nie są takie świetne jakby się mogło wydawać. Żeby było jeszcze ciekawiej, pod swoją kamienicą spotyka przystojnego Niemca – Martina. Przez dziwny splot wydarzeń, okazuje się, że to właśnie w kamienicy Ludki (kamienicy pełnej szeptów) kiedyś mieszkał i wychowywał się ojciec Martina – Hans Ritkowsky. I tak rozpoczyna się pełna zawirowań historia miłości Martina oraz Ludmiły. 

Czasem bywa tak, że pierwsze wrażenie po przeczytanej książce jest bardzo ważne. Tak było i w tym przypadku. Otóż, kiedy dotarłam do ostatniej kropki czułam niedosyt. Było mi mało Ludmiły, historii z Martinem oraz Mazur. Jeszcze chyba nie trafiła w moje ręce książka której akcja rozgrywała się właśnie w tych malowniczych rejonach Polski. A muszę przyznać, że Kasia ma niesamowity dar opowiadania. Robi to w bardzo obrazowy sposób. Wszystkie opisy automatycznie pojawiały mi się przed oczami. A poza tym nie oszukujmy się Kasia jest świetną gawędziarą, o czym mogłam się przekonać na spotkaniu autorskim. Pamiętam nawet hasło Osobistego, że on się ukryje za wszystkimi i będzie w milczeniu obserwować to co się dzieje. Nie dało się, gdyż Kasia dość często wciągała go do rozmowy, podobnie z resztą jak pozostałych uczestników. Ale czekaj ja nie miałam o tym.

Historia opisana w powieści intryguje od pierwszych stron. Od samego początku kibicujemy Ludmile. Najpierw w walce z „bezwzględnym” szefem a potem w kiełkującym uczuciu do Martina. Bo muszę przyznać, że miłość rodząca się między dwojgiem bohaterów nie jest usłana różami. Na swojej drodze napotyka masę przeszkód, z którymi Ludmiła i Martin muszą sobie poradzić. Książkę czyta się szybko i łatwo obrazuje to co się w niej dzieje. Poza tym historia zawarta w powieści wcale nie zalicza się do tych które zostały całkowicie wymyślone. Przecież zawsze może się trafić taki szef, który stosuje mobbing wobec swoich pracowników. No i taka miłość też może się przytrafić. Wystarczy mieć oczy szeroko otwarte.

Na całe szczęście, nie jest to pierwsze i ostatnie moje spotkanie z Ludmiłą i Martinem. To dopiero początek ich historii. Co wydarzyło się później opowiem Ci w następnym liście. Polecam!

Pozdrawiam
Archer