wtorek, 31 października 2017

#453




Coś mi się zdaje, że po przeczytaniu, „Zdobyć Rosie. Początek gry” Kirsty Moseley porzucę na jakiś czas gatunek New Adult. Dlaczego? Zaraz Wam opowiem. 

Nate jest najlepszym przyjacielem Ashtona. Agentem SWAT. Przystojny, pewny siebie chłopak, który źle znosi brak zainteresowania przez płeć przeciwną. Można śmiało stwierdzić, że dziewczyny same mu wskakują do łóżka. Do czasu, gdy poznaje Rosie, najlepszą przyjaciółkę Anny. Urok i czar Nate’a zupełnie nie robią na niej wrażenia. Mimo iż chłopak usilnie stara się ją poderwać, dziewczyna daje mu kosza. Nate się nie poddaje. Wyraźnie da się odczuć, że ciągnie ich do siebie. Rosie szuka kogoś kto będzie przy niej i będzie dla niej wsparciem, a Nate chyba bardziej chce ją zwyczajnie „zaliczyć”. Czy tych dwoje ma przed sobą jakąś przyszłość? Czy rozrywkowy Nate będzie potrafił się ustatkować? Czy Rosie będzie w stanie mu zaufać i wyznać swoje tajemnice? 

Czytając dwie wcześniejsze książki Autorki, podobał mi się sposób w jaki przedstawiła bohaterów. Ich życie oraz problemy. Pamiętam, że bardzo zapadła mi w pamięć Anna, dziewczyna, która walczyła z demonami przeszłości i która w końcu je pokonała przy boku ukochanego Ashtona. 

Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o głównym bohaterze tej powieści. Nie należy do postaci, które zapadają głęboko w pamięć i tam zostają. Raczej jest kimś o kim szybko się zapomina. Nate został przedstawiony jako facet, który lubi zaliczać panienki. Wiecie, co noc to inna. Wyraźnie tych kobiet nie szanuje. Bo przecież żadna nie oprze się przystojnemu agentowi ze świetną wysportowaną sylwetką. Kiedy odkrył sekret Rosie zachował się dziecinnie. Dało się odczuć, że się poddaje i wycofuje. Ale skoro próbował zbudować jakieś poważniejsze relacje z Rosie, to dlaczego uciekł? Dlaczego jej nie zaufał i nie domagał się wyjaśnień, tylko wpakował się pierwszej lepszej dziewczynie, poznanej w barze do łóżka? Swoim zachowaniem strasznie mnie irytował, ale chyba tak miało być. Jeśli tak, to sorry ale ja tego nie kupuję. 

Co do postaci Rosie, to na plus na pewno podobało mi się to, że nie wskoczyła do łóżka Nate’owi. Na minus, że nie odkryła przed nim swoich sekretów od razu. Czasem lepiej na początku wyłożyć kawę na ławę, niż zataić tajemnice i cierpieć gdy prawda wyjdzie na jaw. 

Niestety bohaterowie nie przekonali mnie na tyle by poznać ich dalsze losy. Podziękuję. Chyba mi wystarczy.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins 



niedziela, 29 października 2017

#452



Bajkowe historie, nadają się idealnie do czytania, zaraz po horrorach i sensacji. Rozluźniają i pozwalają całkowicie się wyłączyć na otoczenie. Dać się porwać opisywanej historii i nie myśleć zbytnio. Czy taka jest właśnie „Myśl do przytulania” Anny Szczęsnej? Posłuchajcie sami.

Hania na co dzień pracuje w bibliotece, mieszka w kawalerce i ledwo wiąże koniec z końcem. Uświadamia sobie, że nie jest to życie, którym chciałaby żyć. Jest sfrustrowana i rozczarowana. Chciałaby coś w nim zmienić. W szczególności, że jej najlepsza przyjaciółka wychodzi za mąż i jest w ciąży, a przyjaciel wyprowadza się do Irlandii, aby zacząć nowe i lepsze życie. Owszem dziewczyna może wrócić do swojej rodzinnej miejscowości, do wspierającej ją rodziny. Jednak to nie jest rozwiązanie. Hania bez entuzjazmu wysyła swoje CV w odpowiedzi na jedną z ofert pracy. I... niespodziewanie okazuje się, że ją otrzymuje.
Jej zadanie to urządzenie biblioteki w małej miejscowości o nazwie: Różane Doły. Jest troszkę sceptycznie do tego nastawiona. Jednak podejmuje męską decyzję i postanawia podążać za swoimi marzeniami. Nie wie nawet, że tam, gdzie diabeł mówi dobranoc znajdzie wielką miłość.

„Myśl do przytulania” to pozytywna powieść, która wręcz przytula czytelnika sielskością i magią Różanych Dołów. Bo to nowe miejsce, do którego przeprowadza się główna bohaterka jest niesamowite. Mieszkańcy mają pracę, są szczęśliwi, przyjaźni i znają każdego sąsiada. Nikt nie narzeka, a każdy troszczy się o siebie nawzajem. 

Powieść Anny Szczęsnej dla jednych wyda się zapewne banalna i przesłodzona. Owszem tak jest. Ale przecież czasem trafiają nam się takie historie w życiu. Hania pokazuje nam, że nie możemy się poddawać przy spełnianiu marzeń czy też w dążeniu do lepszego życia. Powinniśmy szukać swojego miejsca na ziemi, chociażby na końcu świata czy w małej miejscowości. Może się przecież okazać, że to właśnie tam będziemy najszczęśliwsi. 

Jeśli poszukujecie lektury lekkiej i optymistycznej, takiej bajkowej to „Myśl do przytulania” nadaje się do tego idealnie.

poniedziałek, 23 października 2017

#451



Nie tylko sięgam po obyczaje, romanse czy też dramaty. Raz na jakiś czas lubię sięgnąć po dobry kryminał. A jeśli oprócz zagadki do rozwiązania, Autor serwuje nam dowcip, to lepiej być nie może. Tak właśnie było w przypadku najnowszej książki Marty Matyszczak „Zbrodnia nad urwiskiem”, drugiego tomu „Kryminału pod psem” z fenomenalnym Guciem, jego panem Szymonem oraz Różą przyjaciółką. 

Róża po zatrzaśnięciu drzwi przed nosem Szymona, rozpoczyna nowe życie w Irlandii. Na jednej z wysp Inishmore robi hamburgery. Miłość do Solańskiego z niej wyparowała. Natomiast detektyw otrzymał nowe zlecenie. Zaginęła Katarzyna Walasek, wnuczka Czesława Koszyckiego, który wynajmuje Szymona, aby ją odnalazł. Trop prowadzi do Irlandii. Do małego Bed and breakfast, w którym jako sprzątaczka pracowała Kasia. I tam spotyka, jakże by nie było Różyczkę, która - chcąc nie chcąc, pomaga mu w śledztwie. Czy uda im się rozwiązać zagadkę? O tym musicie przeczytać sami. 

Tym razem podróż do Irlandii sprawiła, że brakowało mi śląskiej gwary, która była ciekawym urozmaiceniem pierwszej części. Ale to zrozumiałe przecież w Irlandii ciężko dogadać się po Śląsku. Brakowało mi też ciętego dowcipu Gucia, który mnie zachwycił, w poprzedniej części.

Urozmaiceniem drugiego tomu przygód Szymona i Gucia niewątpliwie są listy braci Koszyckich. Czytelnik na początku zastanawia się czy te listy mają jakiś związek z opowiadaną historią. Owszem mają. Dzięki nim poznajemy przeszłość dziadka bohaterki oraz jego brata. Poznajemy motywy, dlaczego pozostał w Polsce i nie próbował wyprowadzić się za granice. 

Rozwiązywanie zagadki kryminalnej tym razem nie jest takie proste. Mieszkańcy Bed and Breakfast uniemożliwiają śledztwo. Dodatkowo niesprzyjająca pogoda nie pomaga. Szymon nie może wezwać posiłków policyjnych, gdyż nie działają telefony. A sztorm nie pozwala na dotarcie do lądu. Muszę przyznać, że bardzo byłam ciekawa co tak naprawdę stało się z Kasią. Takiego zakończenia się nie spodziewałam. Ale to chyba o to chodzi w kryminałach, by rozwiązanie zagadki zaskakiwało. 

Przyznam się bez bicia, że bałam się, że Autorka nie odnajdzie się w irlandzkich klimatach, ale było wręcz przeciwnie. Czas spędzony na wyspie przez Autorkę sprawił, że sami czujemy się tak jakbyśmy po tej wyspie spacerowali, czuli też padający obficie deszcz, zapach smażonych frytek w burgerowni, gdzie pracowała Róża czy smak whisky sączonej przez bohaterów. 

Czekam na kolejne przygody Gucia i Szymona. Bo normalnie nie wieżę, że między Solańskim a Różą w końcu nie zaiskrzyło.

piątek, 20 października 2017

#450



Nie wiem, ile w literaturze kryminalnej i nie tylko, jest psów, które są narratorami powieści. Miłośnicy czworonogów pewnie mnie zakrzyczą, mówiąc, że jest ich sporo. Mnie osobiście żadne książki nie wpadły w ręce. Aż do teraz. I powiem wam, że Gucia pokochałam od razu za spostrzegawczość i cięty język. Gucio to obok Szymona Solańskiego to główny bohater debiutanckiej powieści Marty Matyszczak „Tajemnicza śmierć Marianny Biel”.

Szymon Solański po odejściu ze służby w policji, przygarnia ze schroniska psa, przeprowadza się do chorzowskiego familoka, zakłada agencją detektywistyczną i liczy na względny spokój. Niestety to marzenie ściętej głowy. Otóż, w piwnicy wspomnianego familoka zostają odnalezione zwłoki Marianny Biel, starszej pani, która była gwiazdą Teatru „Uciecha”. Policja szybko umarza śledztwo twierdząc, że był to nieszczęśliwy wypadek. Jednak Szymonowi nie daje to spokoju i wraz z Guciem, Różą dziennikarką postanawia sam odnaleźć mordercę. A ma w czym wybierać. Lokatorzy familoka przy ulicy 11 Listopada mają wiele za uszami. Czy Szymonowi uda się rozwiązać zagadkę?

Dobrze wiecie jakie mam podejść do debiutów. Przyznam się, że tutaj nie miałam żadnych wątpliwości. Wiedziałam od samego początku, że zakocham się w powieści i bohaterach. Bo tej powieści nie można nie lubić. 

Autorka stworzyła lekki kryminał, z tłem społecznym, które idealnie go uzupełnia. Na przykładzie mieszkańców ulicy 11 listopada i śmierci starszej pani widzimy jaka panuje znieczulica i jak mieszkańcy nie są ze sobą zżyci. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że nie ma Marianny, że nie wychodzi na zakupy czy też ze śmieciami.

Bohaterowie to cały wachlarz różnych charakterów: mamy małżeństwo Polaczków, Ona pracuje we własnej księgarni mieszczącej się na parterze kamienicy, On nauczyciel w gimnazjum uzależniony od hazardu i do tego nastoletnia córka. Na wysokim parterze mieszka Buchta, którą można śmiało zakwalifikować do „osiedlowego monitoringu” czyli wysiaduje oknie i wie wszystko co dzieje się w okolicy. Idąc wyżej bracia bliźniacy: Hubert, który wrócił do Polski po śmierci rodziców, po tym jak w Niemczech nie wypalił jego biznes, oraz Adam, aktor teatru Uciecha, który grywa raczej mało znaczące rolę. Sami widzicie mamy tutaj przekór różnych typów ludzi, którzy bardziej myślą o sobie niż o bliźnich. Jest jeszcze Róża dziennikarka i przyjaciółka Szymona pomaga mu w śledztwie. 

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że jednym z narratorów jest pies, Gucio. A Gucio jest świetnym obserwatorem, ma inteligentne poczucie humoru i jak pisałam na początku cięty język. Do tego jego przemyślenia dotyczące śledztwa, uwagi do zachowania Szymona są barwnym dodatkiem w tym kryminale.

Jeśli jesteś miłośnikiem kryminałów Joanny Chmielewskiej oraz kochasz psy to ten kryminał jest idealny dla ciebie A jeśli nie jesteś to nic straconego, po przeczytaniu tej książki będziesz. To książka dla tych, którzy lubią zagadki kryminalne, lubią je rozwiązywać i lubią być zaskakiwani. Nie zawiedziecie się żadnym wypadku. A teraz was żegnam i razem z Guciem jadę do Irlandii rozwiązać kolejną zagadkę. Do zobaczenia.

wtorek, 17 października 2017

#449



Lubię sięgać po książki w których bohaterka ma tak samo na imię jak ja lub gdy akcja dzieje się w jednym z moich ulubionych miast. Dlatego nie mogłam przejść obojętnie obok książki „Zacisze” Katarzyny Redmerskiej, której akcja po części dzieje się we Wrocławiu. A jak wiecie kocham to miasto.

Julia jest szczęśliwą żoną Piotra. Pracuje jako konserwator sztuki, kocha to zajęcie, tak samo jak męża. Jednak do pełni szczęścia brakuje jej dziecka. Martwi się, że dobiega czterdziestki i może już nie zdążyć. Irytuje ją nad opiekuńczość matki oraz męża. Do czasu, gdy na jej drodze staje Marcin - miłość z lat młodzieńczych. Mężczyzna będzie bardzo chciał namieszać w życiu Julii. Ujawni jej sekret swojego tajemniczego zniknięcia sprzed lat. Jak na te rewelacje zareaguje Julia? Czy uda się jej znów zaufać rodzicom i Piotrowi, którzy maczali w tym wszystkim palce?

Autorce udało się świetnie przedstawić idylliczność mieszkania w malowniczym Idzikowie, gdzie swój dom miała główna bohaterka. 

„Zacisze” to lekka powieść bez skomplikowanej fabuły. Chyba tylko trzy rzeczy mnie w tej książce irytowały. Tak bardzo, że rzucałam nią w kąt. Nie mam na myśli zawirowań w życiu głównych bohaterów. Co mnie wkurzało? Po pierwsze: bohaterowie nagminnie używali słowa „bynajmniej”. Jeśli zrobić statystyki to jestem przekonana, że „bynajmniej” używano co piątą stronę w tej 392 stronicowej książce. Po drugie: najbliżsi mówili do prawie czterdziestoletniej kobiety „Bączku”. Troszkę mnie to drażniło, a w połączeniu z „bynajmniej” tworzyło mieszankę wybuchową. No i po trzecie: wkurzało mnie zachowanie głównej bohaterki. Tak bardzo była podatna na nadopiekuńczość matki i męża. Nie potrafiła się przeciwstawić i pokazać, że ona też chce decydować samo swoim życiu. 

Zacisze to książka idealna na urlop. Do przeczytania w dwa popołudnia. Taka, o której po przeczytaniu szybko się zapomina.

środa, 11 października 2017

#448




Mój pobyt na zamku Cantendorf niestety dobiegł końca. Pakuję kufry, wsiadam do powozu I opuszczam to miejsce. To co miało zostać wyjaśnione, wyjaśnione zostało, sekrety wyszły na jaw, a na zamku pozostał prawowity jego właściciel. Posłuchajcie o książce „Prawdziwa miłość” Krystyny Mirek.

W życiu hrabiego Aleksandra wszystko się zmienia. Dotychczas ukrywana tajemnica o jego pochodzeniu, wreszcie ujrzała światło dzienne. Przygotowania do ślubu z Isabelle trwają w najlepsze. Jednak lady Adler odkrywa, że wrabianie Aleksandra w dziecko oraz ślub, mimo iż jest to spełnienie jej marzeń, nie jest wyjściem z całej sytuacji. Czuje, że go już nie kocha, że tęskni za uczuciem, za miłością, którą odnalazła u boku Roberta, prawdziwego ojca jej dziecka. Kate, przekonana o zdradzie Aleksandra zapada na zdrowiu. Jest bliska śmierci. Kiedy lekarz bezradnie rozkłada ręce, rodzice szukają pomocy u wiedźmy Alice. Czy dziewczyna przeżyje? Czy znów będzie szczęśliwa z ukochanym?

I dotarłam do końca, do ostatniej kropki Sagi Rodu Cantendorf. Muszę przyznać, że rozwiązanie tajemnic, wyznanie prawdy, i jej skutki, sprawiają, że czytelnik oddycha z ulgą. Przecież wszystkie elementy układanki muszą do siebie pasować i pasują. Zastanawiamy się także nad motywami zachowań bohaterów i tym, jak sami byśmy zachowali się w opisanych sytuacjach. Tylko musimy wziąć pod uwagę, że powieść nie jest współczesna i kiedyś panowały inne zasady niż dziś. 

Gdy docieramy do końca, okazuje się, że czarny charakter powieści jakim była niewątpliwie Lady Isabelle Adler, ulega małej metamorfozie i możemy ją polubić. Trzymałam kciuki by zmądrzała i podejmowała tylko i wyłącznie słuszne decyzje. 

Jeśli czytaliście inne książki Krystyny Mirek, to tę sagę pokochacie równie mocno. I nie będzie Wam przeszkadzać XIX wieczna Anglia i wielki zamek. To nadal historia o miłości, która wygrywa. O tym, że kłamstwo prędzej czy później będzie uwierać i że, czasem serce bierze górę na rozumem. 

Polecam całą trylogię. Nie zawiedziecie się.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Edipresse 


wtorek, 10 października 2017

#447



Czy w październiku, kiedy jeszcze świeci jesienne słońce można poczuć klimat świąt? Poczuć zapach wypiekanych pierników, zapach wanilii, cynamonu i padającego intensywnie śniegu? Oczywiście, że tak. Wystarczy wieczorem zasiąść w ulubionym fotelu zapatulić się w koc, w jednej ręce dzierżyć kubek herbaty z cytryną i imbirem, a w drugiej najnowszą książkę Magdaleny Kordel „Serce z piernika”.

Klementyna samotnie wychowuje córeczkę Dobrochnę i opiekuje się babką Agatą. Jest także mistrzynią wypieków piernikowych. Jej mieszkanie pachnie cynamonem, kardamonem i wanilią. Babka Agata nazywana Pogubioną Agatą, wiele razy uciekała pod osłoną nocy, by poszukiwać utraconego wiele lat temu synka. W tych podróżach zawsze towarzyszyła jej mała Klementyna. Jednak nadszedł czas, żeby powstrzymać babkę przed kolejnymi ucieczkami i zapewnić córce w miarę spokojne życie. Po ostatniej, udaremnionej ucieczce babki, Klementyna tworzy kamienicę z piernika. Rozpoznaje w niej starą kamienicę z przeszłości, ustawioną przy rynku. Wie, że to znak. Postanawia wrócić do tego miejsca, gdzie za młodu mieszkała babcia Agata. Ma nadzieje, że ta wyprowadzka sprawi, że w jej domu zapanuje spokój.

Kiedy zamykałam książkę Magdy i odkładałam na półkę, czułam w sercu ciepło, spokój i szczęście. Poczułam się otulona świąteczną atmosferą i zapachem wypiekanych pierników.

Był czas, kiedy nie czytałam żadnych książek w świątecznym klimacie. Może było to spowodowane tym, że pracowałam w centrum handlowym, gdzie męczono wszystkich świątecznymi piosenkami wiele tygodni przed czasem. Przez to właśnie zatracił mi się klimat świąt oraz ich magia. Bo kiedy Cię atakują, to jedyne wyjście to ucieczka. Jednak teraz to się chyba zmieniło, właśnie za sprawą świątecznych lektur. Łapię się na tym, że chcę czytać ich więcej i więcej. No dobra bo chyba zboczyłam trochę z tematu.

Dla niektórych świąteczny klimat książki może sugerować sielskość i anielskość historii. Owszem tak jest, ale też nie do końca. Autorka w swojej najnowszej powieści, poruszyła kilka trudnych tematów. Mamy tutaj ból i tęsknotę po utracie dziecka. Babcia Agata w czasie wojny utraciła swojego kochanego syna, a tułaczka była związana z jego poszukiwaniem. Pociągi, kojarzyły się starszej pani właśnie z wywózką synka. Oprócz tego mamy przemoc domową i alkoholizm. Fela była bita przez swojego męża. Sama sobie z tym radziła. Kiedy Klementyna chciała jej pomóc, Fela się wkurzyła. Nie potrzebowała pomocy od „dziewczyny z miasta, która nie zna się na życiu”. Jednak musiała swój pogląd zweryfikować, gdy pobita córka Feli pobiegła po pomoc właśnie do Klementyny.

„Serce z piernika” aż kipi od emocji. Magda dawkuje je bardzo powoli. Czytelnik, zagłębiając się w opowiadaną historię, nie ma ochoty by dotrzeć do jej końca. Dlaczego? Nie chce rozstać się z bohaterami. Tak dobrze mu w kamienicy pełnej zapachów pierników i wśród mieszkańców, dla których nie jest obojętny los bliźnich. I to jest w książce niesamowite.

Nie można, nie wspomnieć o bohaterach. Jestem przekonana, że wszyscy pokochają Dobrochnę. Córeczka Klementyny rozbraja nawet najbardziej zatwardziałe serca. Jest bardzo wygadana i dociekliwa jak na swój wiek.

Jeśli poszukujecie książki, która rozbawi Was do łez i wzruszy, że sięgniecie po chusteczki, to „Serce z piernika” nadaje się do tego idealnie. Mam nadzieje, że będzie dalszy ciąg, gdyż zakończenie sugeruje, że to jeszcze nie koniec.

niedziela, 8 października 2017

#446



Wróciłam właśnie na zamek Cantendorfów i przechadzam się znajomymi korytarzami. Wpadam czasem na lady Isabelle i staram się schodzić z drogi gospodyni pani Hammond. No i obserwuję rodzącą się miłość między Aleksandrem i Kate. I kibicuje im z całego serca. Bo przecież miłość, ta najszczersza, jest najpiękniejszym co może w życiu się przydarzyć.

Hrabia Aleksander oświadcza się ukochanej Kate. Wszystko wskazuje na to, że na zamku pojawi się nowa żona i zarazem hrabina. Jednak jest ktoś komu ten cały ślub jest w niesmak. I knuje jak nie dopuścić do ceremonii. Lady Adler za wszelką cenę chce zostać Panią na zamku. Nie cofnie się przed niczym by swój cel osiągnąć. Wiedźma Alice, wie, że na zamku ukryta jest tajemnica, która przybliży ją do rozwiązania zagadki o jej pochodzeniu. Czy odkryje tę tajemnicę? Czy sekrety, które dotychczas ukrywała Pani Hammond, ujrzą światło dzienne? Jak bardzo odbije się to wszystko na Kate?

Och, ale się dzieje. Ile intryg i nie rozwiązanych zagadek z przeszłości. Przez całą powieść czytelnik zastanawia się nad tajemnicą ukrytą na zamku, gdzieś w jego murach. I w trakcie poznawania historii sam wkłada puzzle w odpowiednie miejsce.

Tak jak w przypadku części pierwszej, jest tutaj dużo miłości. Jednak nie tyle co w „Tajemnicy zamku”, ponieważ Autorka postanowiła bardzo namieszać w życiu głównych bohaterów. Przyznam się, że to dobre zagranie, gdyż słodkie uczucie łączące Aleksandra i Kate mogłoby w pewnym momencie przyprawić czytelnika o mdłości.

Sekret Cantendorfów zostaje prawie odkryty. Za chwilę Aleksander pozna prawdę, która go zaszokuje. Czy miłość zwycięży? O tym przekonamy się, mam nadzieję, w trzecim tomie, za który właśnie się zabieram. Stay tuned.