wtorek, 10 czerwca 2014

#305



Droga Tachykardio! 

Kiedy odchodzi od nas ukochana osoba, nasz idealny świat rozpada się w pył. Nie potrafimy znaleźć sobie miejsca. Dobrze jest mieć wtedy wokół siebie przyjaciół, którzy będą wypełniać nasze wolne dni. Ale czasem zdarza się, że kończymy u psychoanalityka. I tak właśnie dzieje się z bohaterką (a zarazem autorką) książki o której chcę Ci dzisiaj opowiedzieć. 

Chiara, młoda i energiczna kobieta, pracująca w poczytnym rzymskim tygodniku , gdzie prowadzi małą rubrykę poświęconą „Niedzielnym obiadom” pewnego dnia za namową męża przeprowadza się do Rzymu. Zamienia małe rodzinne miasteczko, w którym mieszkała do tej pory przez całe życie, i gdzie otoczona była ze wszystkich stron opieką rodziców i przyjaciół, na wielkomiejskie lokum w stolicy Italii. I wszystko może potoczyło się dobrze, ale … pewnego dnia odbiera od swojego męża telefon ,w którym ten informuje ją, że zostaje na dłużej w Dublinie. Na jak długo ? Na bardzo długo - nie ma zamiaru wracać, bo ma dość dotychczasowego życia. Od początku nie podobała jej się ta przeprowadzka. Wolała zostać w swoim domu pod Rzymem. Tam miała blisko swoją rodzinę. Kobieta załamuje się. Na całe szczęście mogła liczyć na swoich niezawodnych przyjaciół, którzy jak tylko mogli organizowali jej wolny czas. Ale niestety kiedy tylko zamykały się za nimi drzwi, Chiara pozostawała sama ze swoją samotnością. Dodatkowo redaktor naczelny tygodnika w którym pracowała, zastąpił jej rubrykę „Niedziele obiady” poradami sercowymi. Więc nie tylko straciła męża ale także pracę. Pewnego dnia podczas kolejnego spotkania z psychoanalityczką, lekarka zaproponowała Chiarze pewną zabawę. Miała ona polegać na tym, że przez najbliższy miesiąc, przez dziesięć minut każdego dnia będzie robić coś czego nigdy nie robiła. Na początku Chiara sceptycznie do tego podchodzi, jednak godzi się na to bo przecież nie ma nic do stracenia. 

W pierwszej chwili sądziłam, że będzie to ckliwa historia jakich wiele. Jednak w pewnym momencie doszłam do wniosku, że jestem w błędzie. I to wielkim. „Przez 10 minut” to zapis wydarzeń miesiąca z życia Autorki, kiedy prowadziła grę zaproponowaną przez swoją psychoanalityk . 

Może się wydawać, że dziesięć minut to mało. Bo przecież to tylko sześćset sekund. I nawet jeśli skumulowane są przez trzydzieści dni to i tak nie ma prawa nic dobrego się przez ten czas wydarzyć. Przecież to nic nie zmieni. Nie możemy być szczęśliwi. A jednak. Autorka codziennie uczy się czegoś nowego. Jednego dnia po raz pierwszy w życiu przygotowuje pancake’i (to takie amerykańskie naleśniki, znacznie grubsze niż nasze). A innego uczy się haftu krzyżykowego i wypuszcza w świat chińskie lampiony. Po raz pierwszy rozmawia ze swoją matką, a nie tylko streszcza jej swoje życie.W końcu przekonuje się także do świętowania Bożego Narodzenia, chociaż wcześniej wraz ze swoim mężem unikali tego święta. 

„Przez 10 minut” pokazuje, że każdego dnia możemy być szczęśliwi. Pokazuje, że pomimo iż opuściła nas ukochana osoba my możemy być szczęśliwi. Tylko musimy otworzyć się na nowe doznania. Nauczyć się czegoś nowego, wcześniej dla nas niedostępnego. Bo w pewien sposób zmieni to nasze życie. A wystarczy do tego tylko zwykłe dziesięć minut wykorzystane każdego dnia do maksimum. Bo tak naprawdę wystarczy dziesięć minut by być szczęśliwym. A przecież każde z nas tego właśnie pragnie. Wystarczy wytrwałość w działaniu i konsekwencja. 

Niesamowite w tej książce jest to, że nie jest to fikcja literacka. To prawdziwe przeżycia głównej bohaterki. Dlatego jak dla mnie ta książka jest tak bardzo autentyczna. Do bólu prawdziwa. Każdy z nas został porzucony, utracił wielką, i jak mu się zdawało jedyną, miłość (swojego życia) i musiał przewartościować swoje życie. Zmienić je, czasem na lepsze. Zamknąć ból i samotność w skrzyni. I na nowo zacząć być szczęśliwym. Dzięki tej książce wiem, że do szczęścia potrzebne jest czasem tylko dziesięć minut by było lepiej. Polecam.
Pozdrawiam 
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Feeria

czwartek, 5 czerwca 2014

#01#304

Od jakiegoś czasu Archer trąbi o zmianach. Miała popracować nad zmianami kolorystycznymi, ale jak to Ona obija się. A dodatkowo Jej Wena śpi, więc ja korzystam z okazji i wrzucam notkę. Zapraszam 



Śmieszni jesteśmy, my, Europejczycy. Ludzie kultury zachodu, cywilizacji, rozwoju i wszechobecnej techniki. Patrzymy na świat z naszego punktu widzenia i jak grabieżcy bierzemy z niego łapami to, co nam akurat potrzebne. Odkrywamy nowe lądy, morza, wodospady. Nazywamy je. Odkrywamy nowe zwierzęta. Badamy dzikie ludy. Opisujemy, katalogujemy i tworzymy kartoteki. Troszkę to śmiechu warte wszystko. 
Gdy nie ma już nic do odkrycia, zaczynamy jeździć gdzieś daleko, żeby naprawiać swoje życie. Bo potrzebujemy odmiany. Wykrzykników, które uświadomią nam, co jest dla nas ważne i pokażą, gdzie mamy iść. A ja się pytam: jakim prawem? Jakim prawem włazimy komuś w życie chcąc naprawić swoje? 
I kolejne pytanie, które ciśnie się na usta: naprawdę nie potrafimy zrobić tego na własnym podwórku?

Byłam ostatnio na spotkaniu z autorem, którego bardzo cenię – Tomkiem Michniewiczem. Tomek opowiadał o swojej nowej książce p.t : „Swoją drogą”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Otwarte. Książkę przeczytałam i bardzo mi się podobała - jak dwie poprzednie z resztą. 


Autor poświęcił spotkanie opowieści o jednym z trzech bohaterów „Swoją drogą”. Nie chcę wdawać się w detale, więc tylko ogólnie: to Marcin, który jest księgowym, ale to nie jest to, czym powinien zajmować się w życiu. Tomek zabiera go więc do dżungli, do Pigmejów Baka – jednego z ostatnich ludów, które żyją poza cywilizacją. I to jest bardzo piękna historia, wiele uczy i daje do myślenia. Ale ma jedno ALE. 
Na spotkaniu Tomek mówił o antropologicznym charakterze wypadu. O uczeniu się od Baka, o poznawaniu ich i o tym, że on i jego przyjaciel, dla większej części tej społeczności byli pierwszymi białymi, których spotkała w życiu. I, no tak, wszystko super. Ale czy w tym jest szacunek do innej kultury? Choćby nie wiadomo jak prostej i pierwotnej , ale jednak kultury. Do sposobu życia innych LUDZI - nie obiektów badawczych, nie eksponatów albo materiału na doktorat, nie antidotum na życiowe kryzysy, ale ludzi. 
Baka w życiu Marcina zmienili wiele, ale co jego pojawienie się zmieniło w życiu Baka? Bo coś zmieniło na pewno. Tylko czy ta zmiana (tak pożądana w życiu Marcina) w życiu Baka wniesie coś dobrego? Mamy w końcu aż nadto przykładów, jak kontakt z naszą cywilizacją niszczy kultury.


Książka jest zachwycająca i daje do myślenia. Tylko wydaje mi się, że ograniczenie się do wniosków, że ‘trzeba mieć odwagę podążać za marzeniami’ jest nieco płytkie. 
Jeździmy sobie po świecie, jako badacze i odkrywcy. Dajemy sobie prawo do twierdzeń typu: „odkryliśmy nowy gatunek motyla, nazwiemy go …”. Ale odkryliśmy go dla nas, bo dla innych ludów on już mógł być znany. I o to mi właśnie chodzi – przyznaliśmy sobie prawo bycia odkrywcami, do nazywania wszystkiego. Ale to, co często jest nowe dla białasa, dla tubylca stanowi oczywistość. Poza tym, prawda jest też taka, że sami powinniśmy się douczyć życia, bo sporo nam umknęło. 
Możliwość podróżowania to wielki przywilej, o czym czasami chyba zapominamy.

Podsumowując:
Spotkanie było ciekawe, choć skierowane raczej do osób, które książki jeszcze nie czytały niż do tych, które są po lekturze. Tomek Michniewicz świetnie prowadził spotkanie, co i rusz wywołując śmiech na sali. Mnie osobiście bardzo zaskoczyła średnia wieku obecnych. Ja wiem? Jakieś 50 lat :)

PS. Książkę i autora szczerze polecam!:)






P.S. 2
Żeby nie było, Archer także była na tym spotkaniu i jak to Ona cykała fotki: