poniedziałek, 27 października 2014

#320



Targi Książki to raj dla moli książkowych. Teraz wszędzie będą się pojawiać posty dotyczące tego co działo się podczas 18 Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Prawdę mówiąc nie chciałam o nich pisać. Jednak przeglądając strony różnych wydawnictw, autorów i blogi znajomych postanowiłam zmienić zdanie. Może akurat wzrosną mi statystyki. Ale o statystykach to opowiem za chwilę. Chociaż ten kto był na spotkaniu blogerów w sobotę będzie wiedział o co chodzi.

Targi Książki odbywały się w nowym miejscu, w większej hali wystawowej. Nie no, patrząc na rok wcześniejszy miejsca więcej, więc takiego upału i duchoty nie było. Jednak nowe miejsce i większa przestrzeń sprawiła, że pojawiło się więcej wystawców. Więcej miejsca do spacerowania albo raczej przepychania się. Bo w sobotę jest zawsze więcej ludzi i pojawia się więcej znanych nazwisk literatury. Tak też było i tym razem. Kolejki do stoisk wydawców były gigantyczne. Trzeba było swoje odstać. Ewentualnie dorwać swojego Autora pomiędzy spotkaniami. Jeśli chodzi o niedzielę to już było spokojniej i można było bez problemów zajrzeć wszędzie gdzie się chciało i bez problemu porozmawiać ze swoim ulubionym autorem.

W sobotę odbyło się także wyczekiwane przez wszystkich spotkanie blogerów książkowych. Kiedy zjawiłam się pod salą zaskoczył mnie wiek uczestników. Od młodych dziewczyn po osoby troszkę starze. Jak widać blogować można w każdym wieku. I błagam nie wmawiajcie mi, że ludzie nie czytają. Bo patrząc na ilość osób na Targach trzeba to zweryfikować. Ale, ale, odbiegam od tematu. Jakie było spotkanie? No cóż, atmosfera w pewnym momencie zrobiła się nawet wręcz gorąca. A to za sprawą pewnej blogerki i statystyk o których wspominałam na samym początku. Już spieszę z wyjaśnieniami. Spotkanie miał poprowadzić Grzegorz Raczek wraz ze Sławkiem Krempą. Niestety ten pierwszy nie dotarł a ten drugi starał się improwizować. Szło mu raczej średnio, ale za urok osobisty otrzymał gromkie brawa. Sławek zaproponował by każdy się przedstawił i powiedział coś o sobie i swoim blogu. Ok ,taka sprawa może się sprawdzić, kiedy grupa na spotkaniu liczy góra dwadzieścia osób a nie prawie sto czterdzieści. I tutaj przechodzimy do gorącej atmosfery. Otóż kilka blogerek postanowiło przejąć inicjatywę prowadzenia spotkania. Zaczęła się rozmowa na temat blogowania i tego jaki jest blog z recenzjami. Jedna z dziewczyn wspomniała, że pisanie recenzji książek i o sprawach okołoksiążkowych już jej nie wystarcza, a od momentu kiedy zaczęła pisać o sprawach popkulturowych wzrosły jej statystyki. Siedziałam na widowni i słyszałam jak przez salę przeszedł szum wzburzenia. Niektórzy szeptali między sobą ale jakoś nikt nie kwapił się do zabrania głosu, więc ja, jedyna „odważna” poprosiłam o mikrofon.

W imieniu wzburzonych osób zapytałam: czy pisze dla siebie, dla ludzi czy dla statystyk? Sorki, nie spodziewałam się, że otrzymam gromkie brawa i wywołam taką burzę, ale jestem pewna, że wiele osób się ze mną zgodzi. Dla wyjaśnienia napiszę teraz czym jest blog recenzencki dla mnie, możecie się nie zgodzić i mieć odmienne zdanie.

Piszę o książkach i o sprawach około książkowych w co zaliczyć można: premiery i zapowiedzi książek, wydarzenia literackie w regionie, wywiady z autorami. Nudne? Dla niektórych a i owszem. Ale jeśli na przykład masz świetne pióro i potrafisz zainteresować tematem to wtedy to już nie jest nudne, jest zachwycające. Czy ja mam dobre pióro ? Nie wiem, może, ale jest jednak kilka osób które śledzi moje wpisy i za to jestem niezmiernie wdzięczna.

Czy blogerów interesują statystyki? Mnie osobiście nie, ale możecie się ze mną nie zgodzić, i macie do tego prawo. Nigdy nie pisałam dla statystyk. I to może dziwić a niektórych nawet oburzyć: ” to po co piszesz ?!” – zapytają. Wyjaśniam. Bo lubię pisać, lubię dzielić opiniami o książkach i sprawach okołoksiążkowych. Jeśli coś mnie zachwyci to chcę podzielić się emocjami z ludźmi, nie lubię tego dusić w sobie. Jeśli jest komentarz pod tekstem, to świetnie wywiązuje się konwersacja (chociaż nie zawsze, a szkoda) jeśli go brakuje, wierzcie mi, nie mam zamiaru sobie wtedy strzelać w łeb. A poza tym znam blogerki, które nie muszą pisać o czymś innym niż o książkach by ich statystyki były bardzo wysokie.

Zdjęcia z targów pojawią się w momencie jak dopadnę swojego laptopa i zrzucę zdjęcia. Będą na pewno fan pejdżu Pestki i na moim profilu.

wtorek, 14 października 2014

#319



Znów wpadłam w ciąg. Przyznaję, że lubię czytać po kolei książki jednego Autora. Tylko razem padło (po
raz kolejny z resztą) na Musso. Ten Autor ma w sobie coś – znaczy się jego książki – co sprawia, że nie mogę oderwać się od kolejnych stron. I gdy docieram do końca książki w zakamarkach mojego umysłu pojawia się myśl: ale jak to? Już? To koniec? Dlaczego? I tak samo było i tym razem, a dokładniej podczas lektury „Kim byłbym dla Ciebie”.

Martina i Gabrielle poznajemy gdy są młodzi. Martin jest francuzem, który przyjechał do San Francisco by podszkolić język angielski i zarobić trochę grosza. W kawiarni w której dorabia poznaje Gabrielle. Zakochują się w sobie. Spędzają cudowne chwile. Niestety Martin musi wracać do Paryża. Wtedy kontakt się urywa. Mija trzynaście lat. Martin został policjantem i prowadzi sprawę Archibalda McLean’a, najlepszego złodzieja dzieł sztuki jakiego widział świat. Trop sprowadza go z powrotem do San Francisco. I tak przeżywa szok. Okazuje się bowiem, że „król złodziei” to mężczyzna bardzo bliski Gabrielle – jego miłości sprzed lat. Obydwaj wkraczają ponownie w jej życie po długim okresie nieobecności. Jak zakończy się cała historia? Tego nie zdradzę.

Musso jest mistrzem pióra! Tak w skrócie mogłabym podsumować tę historię i wierzę ,że wiele bym się nie pomyliła. Autor potrafi w swoich powieściach lawirować pomiędzy rzeczywistością a światem transcendentalnym. Tym razem nie ma duchów, nie ma hipnozy, jest za to stan zawieszenia pomiędzy życiem a śmiercią.

Nie wiem jak On to robi, ale za każdym razem wciąga mnie w swoje książki od początku do samego końca. Jego książek nie potrafię czytać na raty. Bo za każdym razem gdy odłożę książkę to natychmiast chcę do niej wrócić. Dlaczego? Ponieważ ciekawość tego co będzie dalej bierze górę.

Myślę, że wiele osób w ogóle nie sięga po jego książki, bo pewnie wydaje im się, że są to najzwyklejsze romansidła. Wcale się nie dziwię, że niektórzy tak myślą. Wszystko przez okładki, sugerujące przede wszystkim historie miłosne. Owszem, w książkach Musso odnajdziemy miłość, ale nie dominuje ona całej powieści. Jest subtelna. W tej powieści jest miłość, ale są także niedopowiedzenia między zakochanymi i tajemnice z przeszłości. Jest też wątek kryminalny. A to trzeba przyznać mieszkanka co najmniej wybuchowa.

Książki Musso polecam bez mrugnięcia okiem. Spodobają się każdemu. Nawet tym, którzy widząc „romansowe okładki” uciekają z krzykiem. Przełamcie się, nie pożałujecie.

czwartek, 9 października 2014

#318

Nie wiem czy jeszcze ktoś to pamięta, ale rok temu miałam problem z pisaniem. Wiem, że mam go nadal, ale nie o to chodzi. Wtedy mój kolega wpadł na pomysł, że będziemy pisać opowiadania. Każde z nas rzucało wtedy hasło klucz i pisaliśmy opowiadanie w którym to słowo zostało użyte. Moje opowiadania prezentowałam tutaj na blogu. Jednak Jego opowiadania wciąż leżały na moim dysku. Aż do dzisiaj. Nie mogę pozwolić by te opowiadania nie ujrzały światła dziennego. Dlaczego? Bo są świetne i celne. Wzruszają. To znaczy mnie. Pewnie dlatego, że znam osobiście Autora. Po części nie są optymistyczne. Wtedy nie były. Jestem ciekawa jak brzmiały by dzisiaj, kiedy w Jego życiu nastąpiła tak wielka rewolucja.

No dobra, nie zanudzam i przedstawiam pierwsze opowiadanie ze słowem klucz WALIZKA. Enjoy!

Tamtego dnia z nieba lał rzęsisty deszcz. Wszyscy byliśmy już całkowicie przemoczeni, ale nikt się nie rozchodził. Staliśmy bez słowa i przyglądaliśmy się jak grabarz macha łopatą. Dziewczyny, Jenny i Karin płakały cicho i stojąc pod wielkim parasolem tuliły się do siebie, dodając sobie sił i pocieszając się nawzajem.
- Idziemy do Bob’a czy do Lornety? – zapytał Lolo patrząc jak grabarz przymierza się do wbicia w usypany pagórek prostego krzyża na którym przypięto tabliczkę z imieniem i nazwiskiem. Śmierć zawsze nadchodzi niespodziewanie. Nigdy nie wysyła telegramu z wiadomością, że wpadnie z wizytą w przyszłym tygodniu. Dlatego wiadomość, że Kris nie żyje była jak grom z jasnego nieba. Co? Kris? Jak? Dlaczego? Myślę, że nikt z nas nie chciał z początku w to uwierzyć i wszyscy zadawaliśmy sobie w kółko te same pytania, które już na zawsze miały pozostać bez odpowiedzi.
- Do Lornety. Mam ochotę na wódkę. – odpowiedziałem. Nikt nie protestował. Ruszyliśmy wolno cmentarną alejką do wyjścia. Cała nasza paczka. Karin. Jenny, Dorotea, Lolo, Mały Tony i ja. Brakowało tylko Krisa.

Droga do Lornety upłynęła nam we względnym milczeniu. Szliśmy szarymi ulicami miasta tonącego w zimnym deszczu i chyba każde z nas marzyło o tym, aby ten dzień się już skończył. Smutek. Żal. Poczucie straty. To wszystko i wiele więcej towarzyszyło nam w drodze przez miasto. W pewnym momencie, Dorotea wbiła się pod mój parasol, wsunęła dłoń pod moje ramie i przylgnęła do niego ściskając je mocno. Czułem, że szuka wsparcia i pocieszenia.
- Kiedy widziałeś go po raz … - glos się jej załamał, czułem jak drży. Dorotea podkochiwała się w Krisie, i wszyscy o tym wiedzieli.
- Nie wiem, Dot. Nie pamiętam.
Skłamałem. Nie mogłem jej przecież powiedzieć, że Kris był u mnie cztery dni temu. Zadzwonił wieczorem, że jest w mieście i szuka noclegu. Przyjechał do mnie około dwudziestej pierwszej. Wyglądał dobrze, a nawet bardzo dobrze. Był uśmiechnięty i gęba mu się nie zamykała. Opowiadał o planach wyprawy. Podobno znalazł sponsora i miał zamiar spełnić swoje marzenie – wyprawa do lasów Amazonii. Tylko on, natura, i przewodnik. A wszystko to po to, aby robić zdjęcia, i w końcu znaleźć się na okładce National Geographic. Przegadaliśmy pół nocy. Kiedy rano wstałem Krisa już nie było. Zostawił mi na kuchennym stole liścik z przeprosinami, że się nie pożegnał. Musiał podobno zdążyć na pociąg. W liście była też prośba. W pokoju gościnnym, w którym spał czekała na mnie nieduża walizka, którą miałem przechować do jego powrotu. Nie zastanawiałem się długo, tylko wrzuciłem ją na dno szafy.
W Lornecie byliśmy pierwszymi klientami. Atmosfera tego miejsca zawsze mi odpowiadała. Zawsze dobrze się tam czułem, nawet w takim dniu jak ten.
Na początku rozmowy zupełnie się nie kleiły. Dopiero po pierwszym piwie, i toaście za tych, którzy odeszli, dopiero wtedy zaczęliśmy otrząsać się z ciężaru, jakim było samobójstwo Kris’a.
- Pamiętacie jak wybraliśmy się kiedyś nad morze? – zapytał Lolo uśmiechając się znacząco, jak byśmy mieli poznać po tym uśmiechu o który wypad mu chodzi.
- Kris był pewien, że to plaża dla nudystów wiec rozebrał się do rosołu i paradował w stroju Adama. Aż przyjechali strażnicy i zaczęli go ganiać z ręcznikiem. To była wyprawa.
-Tak, tak Lolo, pamiętam ten wyjazd. – powiedziała Karin – Upaliłeś się w tedy jak prawdziwy rastaman i chciałeś dzwonić do Greenpeace, bo wydawało ci się morze wyrzuciło na plaże wieloryby. A to była jakaś grupa Amerykanów na obozie odchudzającym. Do tej pory pamiętam jak chłopcy cię trzymali, żebyś przypadkiem nie pobiegł i nie próbował zaciągnąć któregoś z tych wielorybów do morza.
- Wcale nie! To nie było tak! - zaczął protestować Lolo, ale zagłuszyły go salwy śmiechu.

Kiedy wróciłem do domu wyciągnąłem z szafy walizkę, którą Kris zostawił i położyłem na łóżku. Nie wiedziałem co jest w środku. Ale skoro Kris postanowił ją zostawić u mnie na przechowanie, żeby przypadkiem nie zaginęła w amazońskiej dżungli, to jej zawartość musiała być dla niego ważna.
Przyglądałem się jej przez chwilę i zastanawiałem się co mam z nią zrobić. Jasne było że muszę ją otworzyć, ale co dalej? Mam ją komuś oddać? Kris nie miał nikogo bliskiego. Jego rodzicie zginęli parę lat temu w wypadku samochodowym i od tamtej pory jego rodziną byliśmy my. Nasza paczka postrzeleńców i wykolejeńców życiowych, którzy brnęli przez życie niemrawo i bez nadziei na to że zdarzy się cud, i w końcu spełnią się nasze marzenia. Lolo chciał być muzykiem. Karin marzyła o podróży dookoła świata na katamaranie. Jenny i Dot wymyśliły że będą prowadzić małą kawiarenkę w Paryżu i od kilku lat uczyły się francuskiego. Wycinały z gazet różne kolorowe artykuły o Francji, jakieś przepisy kulinarne na żabie w udka w sosie karmelowym i miały ich już chyba ze dwa pudła. Małemu Tomiemu śniły się po nocach wyścigi samochodowe. Formuła 1, Nascar. Tomy potrafił naprawić wszystko co miało koła i silnik. Ja chciałem zostać rezydentem na egzotycznej wyspie i całymi dniami patrzyć w błękit oceanu. Takie małe marzenia.

Nie wiedziałem co mam zrobić. Najbardziej bałem się tego że znajdę w środku list pożegnalny. Może Kris zostawiając walizkę, chciał żebym ją otworzył już następnego dnia. Może to był jego krzyk, prośba o ratunek. O ocalenie. Bałem się jak cholera i dlatego nikomu o niej nie powiedziałem .
W końcu podniosłem ją z łóżka i położyłem na podłodze. Nic się nie zmieniło. Patrzyłem na nią i myśli kłębiły mi się pod czaszką. Wyszedłem z pokoju i poszedłem do kuchni. W lodówce chłodziła się butelka białego wina – nic specjalnego. Półsłodki hiszpański sikacz. Zabrałem butelkę, kubek i szwajcarski scyzoryk. Wróciłem do pokoju i usiadłem na podłodze. Walizkę położyłem na kolanach i przyglądałem się zamkom. Wydawało się że będę musiał się z nimi pomęczyć , bo wyglądały na solidne i przeszło mi nawet przez myśl, że w razie czego zawsze można użyć młotka, ale okazało się, że kiedy tylko nacisnąłem na guziki, zatrzaski odskoczyły i ani scyzoryk ani młotek nie były do niczego potrzebne. Nalałem wina do kubka i zaglądnąłem ostrożnie do wnętrza puszki Pandory.

W środku było pełno zapisanych luźnych kartek. Odręczne pismo Krisa zaczerniało tysiące stron. Nie wiedziałem co to wszystko ma znaczyć, nigdy nie widziałem go piszącego. Zawsze nosił aparat fotograficzny i pstrykał nim jak szalony na wszystkie strony. Spodziewałem się, że znajdę raczej klisze i zdjęcia. Wziąłem do ręki pierwszą z brzegu kartę i zacząłem czytać.
 
 ”Portret Che Guevary wisi na ścianie. Zadymiona atmosfera i głośna muzyka. Gdzieś pośród tego wszystkiego bełkotliwe głosy spiskowców. W taki sposób rodzi się rewolucja. W chorych głowach i ciemnych miejscach, gdzie na podłodze walają się śmieci, a w kątach na górach odpadków spacerują tłuste szczury o lśniących futerkach. Wszyscy wielcy myśliciele, zgodzili się co do jednego : FERMENT zaczyna się od dołu, od klas najniższych. Oni są tego pewni, ale ja myślę, że to nie prawda. Ci którzy są na dole są tak przygnieceni i spłaszczeni , że do niczego już się nie nadają. Prócz jednego. Świetne z nich mięso armatnie. Według mnie wszystko zaczyna się od szczurów. To one roznoszą zarazę – z górnych warstw przekopują się na dolne i z powrotem. Roznoszą bakcyla anarchii i rewolucji po wszystkich poziomach tego świata nawet o tym nie wiedząc. Chcesz być szczurem ??”

Odłożyłem kartkę i sięgnąłem po kubek z winem. Po co to napisał? I gdzie wisiał ten portret Che? W świecie rzeczywistym czy może był tylko projekcją jego wyobraźni. Zastanawiałem się czy pośród tych wszystkich stron znajdę odpowiedź na pytanie, które do tej pory pozostawało bez odpowiedzi.
Dlaczego skoczył? Co strzeliło mu do głowy, żeby wejść na dach i rzucić się w dół, na mokry asfalt, w objęcia śmierci.

‘Kris, ty cholerny domorosły filozofie.’ – pomyślałem. Siedzenie na podłodze dało mi się we znaki. Zdrętwiała mi noga i musiałem wstać żeby się trochę rozprostować. ‘Nie, to nie możliwe żeby nikt tego wiedział.’

Zrobiłem kilka kółek po pokoju, żeby pozbyć się nieprzyjemnego mrowienia i usiadłem na łóżku . Wiedziałem, że każdy z naszej siódemki ma swoje tajemnice, ale tego że on pisze nie spodziewałem się wcale. W walizce musiało być co najmniej kilka tysięcy kartek. Podniosłem walizkę i wysypałem jej zawartość na łóżko. Pośród stosu piętrzących się kartek jedna przykuła moją uwagę. Kris przypiął do niej zdjęcie. Jedyne jakie znalazłem. Z fotografii uśmiechała się dziewczyna. Jej uśmiech promieniował, a roześmiane oczy mówiły wszystko - była szczęśliwa. Nie wiedziałem kto to jest. Jeśli to on zrobił zdjęcie, to albo było to zanim się poznaliśmy, albo nigdy nam jej nie przedstawił. Patrzyłem na zdjęcie i szukałem w pamięci jakiegokolwiek śladu po roześmianym rudzielcu, ale nie mogłem sobie niczego przypomnieć. Odpiąłem zdjęcie w nadziei, że na odwrocie znajdę imię, datę albo miejsce w którym zdjęcie zostało zrobione, ale niczego takiego nie znalazłem. Ale znalazłem co innego.


”Dotknąłem jej włosów i przeszył mnie dreszcz. Zanurzyłem w nich moje palce, poczułem jej zapach i nieskończoną kruchość chwili. Dwoje ludzi połączonych dotykiem, który więcej jest wstanie wyrazić niż tysiące słów. Dotknąłem jej ramion i przeszył mnie dreszcz. Objąłem ją i poczułem jej ciepło. Byliśmy prawie jedno. Tylko cisza jest wstanie oddać to co czułem.”
 
Poniżej Kris dopisał: „ Czasami pozostają tylko wspomnienia”.

Od tamtego dnia minęło już kilka lat. Nasza paczka rozproszyła się po świecie. Co jakiś czas sięgam po walizkę i wyciągam z niej parę kartek. Nigdy nie poznałem imienia dziewczyny ze zdjęcia ani nie dowiedziałem się czemu on wlazł na ten dach, ale wiem jedno: „Czasami pozostają tylko wspomnienia” i za każdym razem kiedy do szafy po walizkę one odżywają we mnie, i wiem że czas ich nie zatrze.

czwartek, 2 października 2014

#317


Droga Tachykardio!

Jak dobrze wiesz, nie przepadam za gotowaniem. Jednak raz na jakiś czas lubię przeczytać książkę w której jest mowa o gotowaniu. A jeśli dorzucę do tego jeszcze listy, wtedy satysfakcja sięga zenitu. Kiedy szarość za oknem nie pozwoliła na czytanie na świeżym powietrzu, zasiadłam na swojej kanapie, wzięłam do ręki kubek gorącej herbaty i zanurzyłam się w świat bohaterów powieści Deborah McKinlay „Cała nadzieja w Paryżu”.

Pewnego dnia Eve pisze list do Jack’a Cooper’a, amerykańskiego autora poczytnych kryminałów. W liście wspomina o jednej ze scen z jego powieści „Martwe litery”, która wywarła na niej spore wrażenie. I tak zaczyna się przyjaźń pomiędzy bohaterami. Eve jest Brytyjką, samotną matką z dorosłą córką Izzy. Przed wielu laty jej mąż Simon porzucił ją dla innej kobiety. Przez całe lata jej matka, wywierała na nią destrukcyjny wpływ i niszczyła jej poczucie własnej wartości, co odbiło się na relacji Eve z własną córką. Jack natomiast to znany pisarz. Dopiero co rozwiódł się ze swoją drugą żoną, która porzuciła go dla… innej kobiety. Przechodzi kryzys twórczy, nie potrafi zabrać się za napisanie kolejnej powieści. Obydwoje łączy pasja gotowania co jest zalążkiem przyjaźni. I to właśnie jest tematem przewodnim ich listów.

Autorka bardzo interesująco przedstawiła bohaterów powieści. To właśnie przez tradycyjną korespondencję pomiędzy bohaterami poznajemy ich życie, ich przeszłość. Eve, jak już wspominałam była wychowywana przez despotyczną matkę. Matkę, która niszczyła jej samoocenę. W pewnym momencie Eve przestała wychodzić z domu. Zamykała się w nim i oddawała pasji gotowania. Wychodzenie do ludzi sprawiało, że wpadała w panikę. To głównie zaważyło na stosunkach z córką. Izzy miała matce za złe, że nie towarzyszyła jej w najważniejszych momentach życia. Dopiero listy wymieniane z Jack’iem sprawiły, że dostrzegła problem i postanowiła coś z nim zrobić. Wiedziała, że terapia i przełamywanie lęku krok po kroku pomogą. Jack natomiast zrobić bilans zysków oraz strat w swoim życiu. Po drugim rozwodzie wpadł w ramiona kobiety, która „była po sąsiedzku”. Czuje jednak, że to nie jest to i prawie natychmiast porzuca ją dla kobiety idealnej. I znów robi rozrachunek z samym sobą. I już wie, że nadal jest coś nie tak, że mu czegoś w życiu brakuje. W końcu budzi się z letargu i zmienia swoje życie.

Brakowało mi czegoś w tej powieści – Paryża. Tytuł oraz piękna okładka sugerują, że główni bohaterowie wreszcie tam się spotkają, że Paryż jest dla nich jedyną nadzieją. Nadzieją na zmianę. Niestety Paryż dość szybko rozmywa się jak londyńska mgła i pozostaje tylko marzeniem. Miejscem, gdzie w końcu mogłoby dojść do spotkania. Ale czy do niego dojdzie? O tym musisz przeczytać już sama. Nie mogę zdradzić zakończenia. Które notabene bardzo mnie zaskoczyło.

„Cała nadzieja w Paryżu” to dobra powieść o tęsknocie, stracie, bólu, miłości oraz samotności. To także świetna historia przyjaźni, którą dzielą tysiące kilometrów, a którą łączy pasja gotowania. Polecam!!!

Pozdrawiam,
Archer

P.S.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Feeria.

środa, 1 października 2014

#316

OGŁOSZENIE 

Moi Drodzy, dostałam mejla od Gabrysi Gargaś z prośbą o podzielenie się informacją, więc się dzielę. Jeśli możecie przekazujcie dalej im więcej osób zakupi antologię tym lepiej.

Dzisiaj (01.10.2014) jest premiera antologii "Każdego dnia"





Cel jest szczytny a im więcej egzemplarzy książek sprzedamy, tym więcej pieniążków zostanie przekazanych Fundacji Marka Kamińskiego, która wspiera chore i nieuleczalne dzieci.Link do fundacji tutaj.

Książka w sprzedaży na stronie wydawnictwa, tutaj.

Od 8.10 w sprzedaży w empiku

O sprzedaży w kolejnych księgarniach będę informowała na bieżąco.

Pozdrawiam
Gabriela Gargaś