sobota, 30 kwietnia 2011

#079

Droga Sil!

Tym razem piszę list do Ciebie. Mam wielką nadzieję, że Espi się na mnie nie pogniewa. Dlaczego piszę do Ciebie? Bo masz to samo co ja. O czym mówię? Otóż, kiedy po raz pierwszy przeczytałam informację o książce, o której chcę ci teraz opowiedzieć, zakochałam się. A kiedy udało mi się nawiązać współpracę z Wydawnictwem które tę książkę wydało wiedziałam, że przygodę rozpocznę właśnie od tej książki?. Dlaczego? Zaraz Ci o tym opowiem. Usiądź wygodnie, zamknij oczy i słuchaj.

Książkę „Spalona róża” napisała Anna Walczak lat 14. Zdziwiona? Nie ty jedna. Myślę, że każdy po przeczytaniu tej książki nie będzie potrafił wyjść z podziwu, że tę książkę napisała nastolatka. Kiedy przeczytałam informację na okładce, że „Anna Walczak ma 14 lat, mieszka we Wrześni i jest uczennicą drugiej klasy gimnazjum” pomyślałam sobie, że to jakaś pomyłka. Od razu przypomniałam sobie o koleżance którą mam i która jest w podobnym wieku. Tak jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić tego, że osoba w tym wieku potrafi napisać książkę. No dobra, opowiadanie, rozprawkę w porządku można, ale książkę? Tak dojrzałą? Z takimi dialogami, opisami? Nie, to nie mieściło mi się w głowie. Wiem, że będąc w wieku Autorki coś tam popisywałam sobie do szuflady. Ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym żeby to wydać i żeby to pokazać światu. Nie patrz tak na mnie, już nie będę Cię trzymać w niepewności. Już mówię o czym jest „Spalona róża”.

„Miłość wcale nie jest piękna. Nie w moim przypadku. Jest jak pokrzywa – parzy, gdy tylko ją dotkniesz. Jest jak róża. Piękna, z czerwonymi lub herbacianymi płatkami, ale gdy tylko dotkniesz jej łodygi, pokazuje swoją prawdziwą stronę. Ma kolce.” (str. 252) Myślisz pewnie, że to książka o pięknej miłości i z happy Endem? Cóż, po części. Miłość jest, ale nie tak piękna jak by się mogło wydawać. Głównymi bohaterami są Medison Carpen i Daniel Boogins. Obydwoje są swoimi całkowitymi przeciwieństwami. Medison pochodzi z rodziny rozbitej, gdy dziewczyna była młodsza Matka ucieka z wujkiem i zostawia córkę pod opieką ojca. Który do najczulszych się nie zalicza. Jest bita, poniżana, traktowana jak śmieć, ot nic nie znaczący człowiek. Daniel jest bogaty, pożądany przez kobiety, krętacz, drań, mieszkający w wielkim domu. Obydwoje nienawidzą się. Jednak pewnego dnia dochodzi do sytuacji gdzie zamieszkują pod jednym dachem. Okazuje się, że to właśnie Medison może pomóc Danielowi wyjść z kłopotu w który wpakował się na własne życzenie. Tylko tak naprawdę, to Medison zamieszkując u Daniela wchodzi w przysłowiową paszczę lwa. Bo przecież od młodzieńczych lat się nienawidzą. On jej nie szanuje, znęca się psychicznie, wykorzystuje jej słabość. Czy tych dwoje może się pokochać i uwierzyć w miłość? Czy przysłowie, że przeciwieństwa się przyciągają w tym wypadku może się sprawdzić? Tego Ci nie muszę mówić, bo przecież ty już to wiesz.

Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Czego? Tego, że Autorka mimo tak młodego wieku poruszyła dość ciężki temat jakim jest fizyczne oraz psychiczne znęcanie się nad drugim człowiekiem. Czytając książkę zastanawiałam się skąd tak młoda Autorka może tyle wiedzieć? Pewnie mi zaraz powiesz: to przecież fikcja literacka. No dobrze wiem, ale jakieś informacje trzeba mieć. Podobał mi się portret głównych bohaterów. Przyznaję, że demoniczny Daniel miał w sobie to coś. Natomiast czasem bywało tak, że miałam ochotę potrząsnąć Medison i nagadać jej do słuchu. Niektóre zachowania doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Co chwila prychałam co sprawiało, że moja mama patrzyła na mnie dość podejrzanie.

Książkę czyta się bardzo szybko. Wciąga od pierwszych stron i nie pozwala na nudę. Znajdziemy tutaj odrobinę miłości, ciutkę sensacji oraz kapkę tragedii wymieszaną z emocjami których autorka nam nie szczędzi. I właśnie z tych składników powstała całkiem niezła książka. Książka która uświadamia, że pisać można w każdym wieku. Liczę, że nie jest to ostatnia pozycja tej autorki i niebawem będzie można przeczytać kolejny bestseller.

Pozdrawiam serdecznie
Archer

P.S.
Za książkę dziękuję bardzo serdecznie Wydawnictwu Novae Res.

środa, 27 kwietnia 2011

#078

Jak wiadomo w sobotę był Światowy Dzień Książki. Dokładnie tego dnia nie kupiłam ani jednej książki. Wiem dokonałam zbrodni nie do wybaczenia. Ale już spieszę z wyjaśnieniami. Otóż wcześniej kupiłam książki i czekałam na ich przybycie. Miałam nadzieję, że dotrą na sobotę, ale się niestety nie udało. Oto stos który udało mi się uzbierać przez ostatnie kilka dni:
Od góry:
"Spalona róża" - książka przywędrowała do mnie z Wydawnictwa Novae Res, podziękowania dla Pani Kamilii (i dla Pewnej Życzliwej i Kochanej Osóbki, tak Kochana to o Tobie mowa)
"Gwiezdny pył" - jest tylko przez chwilkę u mnie potem powędruje dalej a konkretniej do Staszowa (zakup na Empik.com za chwilę więcej na ten temat)
"Bogowie przeklęci" - Włóczykijka której przybycie prezentowałam wcześniej
"Lato w Jagódce" - bo od dłuższego czasu już choruję na najnowszą pozycję Kasi Michalak (zakup na empik.com)
"Północ" - najnowszy tom Wampirów (zakup w Matrasie), pozostałe jeszcze nie przeczytane, ale pierwszy sezon serialu mam już za sobą teraz czekam na sezon drugi który niebawem będzie u mnie;
"Masz przyjaciela" - bo słyszałam, że to dobra książka (zakup na empik.com)
"I że Cię nie opuszczę" - dalsze losy Elisabeth (zakup na empik.com)
"Mila księżycowego światła" - uwielbiam książki Lehanne więc nie mogłam nie kupić tej książki (zakup na empik.com)
"Miłość wyczytana z nut" - włóczykijka której prezentację przybycia prezentuję poniżej
a tutaj wpisy z Wydawnictwa oraz wcześniejszych Czytelniczek oraz samej Autorki:
I teraz wyjaśnienia. Książki z empiku kupiłam przez... Sil. No dobra może nie przez nią, ale... wspominała o promocji na empiku, no więc tam zajrzałam i... nie mogłam się opanować :( Tak to jest jak się jest książkoholikiem. Tak, ja jestem i się tego nie wstydzę :) No i mówię o tym głośno.

I mały apel
Dziewczyny: Leno i Tajemnico błagam byście chwilowo do mnie nic nie słały z Włóczykijki. Nie wiem jakim cudem i jak to możliwe, że dotarły do mnie dwie pozycje od Was. Przeczytam je tak szybko jak się da żeby przesłać je dalej. Myślę, że z początkiem czerwca możecie skierować do mnie kolejną pozycję z Akcji. Chwilowo mam co czytać więc biorę na wstrzymanie.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

#077

Droga Espi!

Powiedz mi proszę co byś zrobiła gdybyś pewnego dnia wyjechała na urlop, po czym wróciłabyś do domu i nie byłoby w nim nikogo? Gdyby się nagle okazało, że świat który znasz już nie istnieje. Już nie jest bezpieczny. Że nie ma nic. Że rodzina którą zostawiłaś zniknęła, nie ma prądu, nie działają telefony, samochodów na ulicy brak, zwierzęta zdechły? Co byś zrobiła? Jakbyś się zachowała?

Książka „Jutro” autorstwa John’a Marsden’a jest właśnie o tym. To pierwsza z siedmiu części serii. Jak napisano na okładce: „Jutro” to fenomen: nie tylko największy młodzieżowy bestseller w historii Australii, ale i książka przekraczająca granice wiekowe.

„Jutro” to historia grupy przyjaciół, którzy pewnego dnia wyruszają na biwak w góry, a konkretniej do Piekła. Do miejsca gdzie rzadko kto zagląda. Gdzie wiele lat wcześniej żył Pustelnik. Corrie, Fi, Kevin, Homer, Robyn, Lee, Chris oraz Ellie nie przeczuwają, że tydzień który spędzają w górach jest ostatnim tygodniem młodzieńczej, beztroskiej wolności. Narratorem powieści jest Ellie, która już w pierwszych zdaniach książki oznajmia: „Upłynęło zaledwie pół godziny, odkąd ktoś – chyba Robyn – powiedział, że powinniśmy to wszystko zapisać, i zaledwie dwadzieścia dziewięć minut, odkąd wybrano do tego mnie”. (str 5) To właśnie Ona opowiada całą historię, tego co się wydarzyło. A muszę przyznać, że wydarzyło się bardzo wiele. Kiedy po tygodniu przyjaciele wracają do miasteczka, okazuje się, że jest puste: znajdują martwe zwierzęta, rodziców nie ma, podobnie jak pozostałych mieszkańców, nie ma prądu, nie działają telefony. Coś tu nie pasuje. W tej właśnie chwili młodzi ludzie muszą dojrzeć. Muszą poznać przyczynę całej tej sytuacji. Muszą się dowiedzieć co się stało w mieście. Gdzie są pozostali mieszkańcy oraz ich najbliżsi. Muszą zacząć podejmować decyzje i działania, których wcześniej by nie podejmowali. Muszą dorosnąć. Muszą obudzić w sobie instynkt przetrwania, który wcześniej był uśpiony i do niczego nie potrzebny. Bo świat który dotąd znali nie istnieje. Nie ma żadnych zasad które rządzą światem.

Kiedy zaczynałam czytać książkę miałam pewne obawy, że wiekowo nie pasuję do lektury. Że jestem za stara na takie „bajki”. Przyznaję, że miałam też problem z przebrnięciem przez początek. Nie wiem dlaczego. Dopiero przy drugim rozdziale wkręciłam się na dobre. Bo tak naprawdę to książka nie zatrzymuje się ani na chwilkę. Bywają spokojne momenty, ale zostają one w szybkim tempie wypchane wartką akcją. Przy książce nie można się nudzić. No i przede wszystkim moje początkowe obawy zostały zniszczone buldożerem. Nie oszukujmy się, przecież taka sytuacja mogła spotkać nie tylko młodych bohaterów książki, ale także nas. Mnie czy Ciebie, a jak dobrze wiemy żadna z nas do młodzieży się już nie zalicza (sorki za szczerość). Jacy są bohaterowie? Hm… Bardzo podobni do ludzi którzy nas otaczają. Nie są superbohaterami, nie mają żadnej mocy. Są normalnymi nastolatkami. Przepraszam, nie są normalni bo muszą w szybkim tempie dorosnąć.

Książka trzyma w napięciu przez większą część czasu. Bywały momenty, że zachowanie bohaterów doprowadzało mnie do szewskiej pasji, wkurzały mnie dialogi. Ale działo się tak tylko dlatego, że nastolatką byłam już dawno temu i nie pamiętam jak takie nastolatki się zachowują, jakiego języka używają.

To książka o przyjaźni, o wyborach, o walce. Mogę ją polecić każdemu, niezależnie od wieku. Bo tak naprawdę w walce o byt, o przetrwanie wiek nie gra roli. Z niecierpliwością czekam na kolejne części książki by poznać dalsze losy ósemki przyjaciół żeby dowiedzieć się jak zakończy się walka którą rozpoczęli.

Pozdrawiam serdecznie
Archer

P.S.
Zapomniałam Ci powiedzieć, że książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa ZNAK.

czwartek, 21 kwietnia 2011

#075

Siedziała na kanapie i czekała na jego powrót. Prawdę mówiąc powinien być już w domu, bo przecież pracę skończył już dawno temu. Nie, nie denerwowała się tym, że się spóźnia, że miał być kilka godzin temu. Nie, Ona dobrze wiedziała, że nie może go ograniczać w żaden sposób. Bo przecież wtedy jest duże prawdopodobieństwo, że On może tego nie znieść i odejdzie.
A tego właśnie obawiała się najbardziej.

Spojrzała na zegar. Zaraz miały zacząć się wiadomości. Obiad stojący na kuchence już dawno wystygł. A jego wciąż nie było. Sięgnęła po gazetę leżącą na stole. Wcale nie miała zamiaru jej czytać. Chciała tylko zająć czymś ręce.

Po dłuższym czasie usłyszała szczęk przekręcanego klucza w drzwiach. Rzuciła gazetę na stół
i pogłośniła fonię w telewizorze. Wszedł do pokoju i usiadł w fotelu naprzeciwko niej. Przeczesał dłonią włosy i spojrzał na nią smutnym wzrokiem. Nie pamiętała kiedy ostatni raz widziała
u niego takie spojrzenie. Nachylił się przez stół i ujął jej dłonie w swoje. Zaczął coś bąkać, że jest mu przykro... że tak naprawdę nie wie jak to się stało... że tego wcale nie chciał ale to tak samo wyszło. Gubił się w zeznaniach. Nie potrafił ułożyć żadnych składnych zdań. Ona wpatrywała się w niego oniemiałym wzrokiem. To nie mieściło się w głowie. Nie, to nie mogło dziać się naprawdę. Z tych pozlepianych szczątek zdań wybąkanych przez niego zrozumiała tylko, że On spotkał na swojej drodze inną kobietę, w której się zakochał i z którą chciałby spędzić resztę życia. Milczała. Bo cóż mogła powiedzieć. Resztę pamięta jak we mgle. Powoli uwolniła się z Jego uścisku. Wstała i zaczęła się pakować. Nie miała wcale zamiaru zabierać wszystkich rzeczy. Do małej podróżnej torby spakowała bieliznę, kilka bluzek, parę spodni. Do torebki wrzuciła kosmetyki poustawiane na półce w łazience. On coś jeszcze mówił, przepraszał. Nawet na niego nie spojrzała. Wyszła.

Wsiadła do samochodu. Nie wiedziała dokąd pojechać. W głowie kłębiło się jej milion różnych myśli. Z torebki wyciągnęła telefon komórkowy i zadzwoniła pod dobrze znany numer. Po trzech sygnałach usłyszała znajomy głos. Wyszeptała, że ją zostawił, że znalazł sobie inną. Głos po drugiej stronie powiedział, żeby się nie przejmowała wsiadała w samolot i przylatywała do niego. Tak też zrobiła. Po prawie dwóch godzinach jazdy samochodem stała już w kolejce po bilet do Paryża. Wiedziała, że dobrze robi. Że jeśli chce o nim zapomnieć to powinna wyjechać jak najdalej stąd.

Po kilku godzinach lotu znalazła się w Paryżu. Kiedy opuszczała lotnisko dostrzegła go
z ogromnym bukietem czerwonych róż. Podszedł do niej i pocałował czule w czoło tak jak robił to od kilku lat. Przytulił ją. Wiedziała, że właśnie w tych ramionach odnalazła szczęście.


Bo tak jak kiedyś wspominałam oprócz zdjęć, książek, moją pasją jest pisanie :) Nie tylko recenzji czy wierszy. Ale przecież to już wiadome, bo to nie jest pierwsze moje opowiadanie tutaj, a książka (albo coś podobnego) znajduje się na osobnym blogu.

Wczoraj odebrałam kolejną książkę z Włóczykijki. Fotorelacja miała być wczoraj, ale niestety świętowałam urodziny mojego Przyjaciela i, że tak powiem czasu nie było. Tak więc dzisiaj nadrabiam zaległości. Proszę Państwa oto kolejna książka z mojej ulubionej akcji, zakładki oraz piękna kartka z cytatem od Basi:

Dedykacja z Księgarni Selkar która przekazała książkę:
oraz Selkar'owe zakładki ze sówką:

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

#074

Droga Espi!

Bycie uzależnioną od czytania to... wcale nie taka straszna rzecz jak by się mogło wydawać. Bo przecież możesz czytać wszędzie gdzie się da: w autobusie, w tramwaju, w pociągu, w wannie podczas kąpieli, podczas nudnych wykładów, w pracy (jeśli oczywiście masz taką możliwość i szef tego nie widzi), w ubikacji "podczas długiego posiedzenia", w ukochanym fotelu... Wszędzie. Dosłownie wszędzie. Jak dobrze wiesz jestem od czytania uzależniona i kiedy nie mam możliwości czytania książki która mnie pochłonęła to wtedy trafia mnie szlag no i nosi mnie. Tak było i tym razem. Ale od początku.

Nie będę milionowy raz powtarzać, że biorę udział w akcji Włóczykijka, bo przecież ty to wiesz już z moich wcześniejszych listów. Książkę o której zaraz Ci opowiem dostałam właśnie w ramach tej akcji.

"Pechowy fart" Andrzeja Klawitter to według jednego z portali literackich książka młodzieżowa. Hm... Ciężko mi się z tym nie zgodzić. Bohaterowie są licealistami oraz studentami. Jednak ja bym bardziej skłaniała się do nazwania ich młodymi osobami na progu życiowej drogi. Ale kurczę mi to zabrzmiało. Nie wiem skąd mi się to wzięło. Nieistotne.

Akcja całej powieści kręci się wokół napadu na biznesmena Ryszarda Bielika. Pan Ryszard zostaje nocą napadnięty przez dwóch młodzieńców, którzy kradną mu samochód oraz portfel w którym był kupon lotka. Kupon niestety pechowy, gdyż wart dziesięć milionów złotych.

Muszę przyznać, że cała akcja w połączeniu z bohaterami jest na prawdę pomysłowa. Gdyż tak na prawdę nie mamy tutaj jednego bohatera tylko kilku. Bo w tej powieści każdy odgrywa dużą rolę. W szczególności gdy chodzi o możliwość odzyskania pechowego kuponu. Bo widzisz, w końcu ten kupon nie ląduje na śmietniku wraz z portfelem wyrzuconym przez złodziei. Wpada w ręce przypadkowego chłopaka Waldka. No i tutaj zaczynają się pytania: czy oddać szczęśliwy kupon z szóstką właścicielowi, który już jest bogaty? czy może w podzięce sypnie groszem dla szczęśliwego znalazcy? a może nie oddawać kuponu tylko odebrać nagrodę? a może... Pytań jest mnóstwo jednak chętnych do pieniędzy jeszcze więcej. Więcej nie powiem. Chociaż tak na prawdę to wydawnictwo troszkę pojechało po bandzie i prawie "wydało" o czym jest powieść. Mówi ci coś hasło: kierowca zabił? Jeśli tak to wiesz o czym mówię.

Przyznam się szczerze, że początki z książką dla mnie były trudne. Nie potrafiłam przebrnąć przez początek. Dopiero po kilku stronach wciągnęłam się do tego stopnia, że będąc w pracy (a jak wiesz nie pracuję przysłowiowych 8h) czekałam żeby czas szybko minął bym mogła wrócić do domu i dokończyć powieść. Bohaterowie powieści są barwni i mają bardzo interesującą przeszłość, która ciągnie się za nimi jak przysłowiowy smród w gaciach. Niektórzy są całkiem sympatyczni i uczciwi, inni zachłanni na grubą kasę. Za informacją na okładce: "Autor porusza się po ciemnych i krętych dróżkach ludzkiego sumienia, aby w finale zaskoczyć Czytelnika niespodziewaną puentą". No i tu się zgodzę. Zakończenie zaskakuje do tego stopnia, że czuje się niedosyt. Przynajmniej ja czułam. W momencie dotarcia do trzech kropek które kończą powieść miałam ochotę na więcej. A może to dlatego, że polubiłam bohaterów, niektórym wybaczyłam część rzeczy które mieli za uszami. A może, że książka za szybko mi się przeczytała, nawet nie zauważyłam, że to już koniec.

Książka bardzo przypadła mi do gustu i z miłą chęcią przeczytam kolejne pozycje Pana Andrzeja.

Pozdrawiam
Archer

piątek, 15 kwietnia 2011

#073

Droga Espi!

Wszystko zaczęło się zaledwie dwa lata temu, przez Baza Luhrmanna, który podjął się nakręcenia filmu z Hugh Jackman'em oraz Nicole Kidman pt.: „Australia”. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Na szczęście film mnie zaintrygował. Może miał banalną fabułę ale za to... zdjęcia nadrabiały te braki. No nie wspominając już o samym Hugh który jest tutaj całkiem całkiem. Ponieważ jako fotograf głównie patrzę na zdjęcia czyli scenerię od razu pokochałam Australię. Bo Australia pokazana oczami Baza Luhrmanna jest... widowiskowa. Od razu uprzedzę Cię, że akcja nie dzieje się współcześnie tylko jakieś pięćdziesiąt lat wstecz.

Kiedy na moim ulubionym blogu Dziewczyn SPOPA ukazała się kolejna odsłona, tym razem z Wydawnictwa Otwarte i ogłoszono konkurs, wiedziałam, że muszę wziąć w nim udział i wygrać książkę do recenzji poza kolejnością. Uwierz mi, że nie wierzyłam w to, że uda mi się wygrać. Ale kiedy okazało się, że moja odpowiedź osobie wybierającej się spodobała moja radość nie miała granic. No dobrze, ale tylko przez chwilkę. Potem pojawiło się przerażenie. Dlaczego? Bo ja nigdy wcześniej nie czytałam tego typu książek. Nie ciągnęło mnie nigdy do nich. Ale ponieważ ludzie się zmieniają (może i ja tez po części) pomyślałam, że raz kozie śmierć, najwyżej w połowie odłożę na bok, przeczekam kryzys albo się poddam. Nie poddałam się i przeczytałam całość. Możesz mi wierzyć, że nawet w połowie nie myślałam o tym żeby przerwać tę pasjonującą lekturę. No dobrze już mówię co to za książka, nie będę Cię trzymała dłużej w niepewności.

"Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" Marka Tomalika to niezwykła książka. Jednak ciężko umieścić ją w ramach powieści. Dla mnie to niezwykła książka opisująca wspomnienia z wypraw Autora do Australii. Nie tylko historie w niej zawarte są niesamowite. Porywające są również zdjęcia które są autorstwa samego Pana Marka oraz Jego żony Pani Beaty.

W książce nie ma "suchych faktów". Wszystkie historie w niej zawarte pochodzą z pierwszej ręki. Bohaterem powieści nie jest Pan Marek ale Australia. Nie ta, którą my znamy chociażby z widoku pięknej Opery w Sydney. Nie, ta Australia którą widzimy oczami Pana Marka jest dzika, jest fascynująca i niebezpieczna.

Pan Marek swoją przygodę z Australią rozpoczął w 1989 roku jeszcze jako student. Wtedy taka wyprawa kosztowała 30 miesięcznych pensji Jego ojca. Fascynacja tym krajem trwa po dziś dzień. Zaraził nią także całą swoją rodzinę. Od dziesięciu lat Pan Marek organizuje kolejne wyprawy, przede wszystkim w rejony nie zamieszkane w bezkresny interior zwany Outback. "Podróżuję starym, znakomicie przygotowanym do trasy nissanem patrolem (...) Mogę jechać wszędzie tam, gdzie mnie oczy poniosą i gdzie istnieje jakakolwiek droga. Śpię w wielogwiazdkowym hotelu na bagażniku dachowym lub w środku samochodu, z nieograniczonymi możliwościami obserwacji nieba. Mam swój zestaw buszowy do gotowania w dzikości natury: czajnik billy do parzenia herbaty, żeliwną płytę i łopatę do smażenia steków, solidny palnik gazowy, ogniskowy toster" ( str 12)

Na szlaku poznał wspaniałych ludzi. Mam na myśli nie tylko ludzi którzy Go wspierali podczas wędrówki (niektórzy z nich notabene mieszkają na stałe właśnie na tym pięknym kontynencie) ale także Aborygenów, mieszkańców Australii.

Tytuł pozycji nawiązuje do tytułu jednego z rozdziałów. Pewnie zastanawiasz się o co chodzi? Wyobraź sobie, że pustynne kwiaty powstają w połączeniu trzech żywiołów: ziemi, wody oraz ognia. Wiem, że to brzmi dziwnie. Też byłam zaskoczona gdy o tym czytałam. Tutaj masz cytat: "Rośliny rodzące się z ognia są niesamowitym zjawiskiem. Ich owoce chroni gruba i twarda skorupa, która otwiera się wyłączenie pod wpływem wysokiej temperatury. Choć trudno to pojąć, pożar pełni w australijskim buszu jak najbardziej kreatywną rolę. (...) banksja, z kwiatostanem w kształcie walca, spotykana w polskich kwiaciarniach. Ma bardzo długie słupki i pręciki, stąd jej potoczna nazwa - szczotka do butelek. Ma owoce w postaci zdrewniałego mieszka, który otwiera się dopiero podczas pożaru buszu. Wtedy nasionko zostaje uwolnione i w sprzyjających warunkach, czyli po opadach deszczu może zakiełkować. Dodatkową pożywką dla kiełkująceh rośliny jest popiół ze spalonego buszu. To niewiarygodne, ale życie tych roślin naprawdę kręci się wokół ognia (...) (Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia. str. 47 i 49).

Nie wiem czemu ale po przeczytaniu książki po głowie chodził mi jeden wiersz Edwarda Stachury, który idzie mniej więcej tak:
"Wędrówką jedną życie jest człowieka;
Idzie wciąż,
Dalej wciąż,
Dokąd? Skąd?"
Bo to książka drogi. No dobrze może nie zupełnie. Jest jednak wspomnieniem przeżytych przygód podczas wędrówki po Australii.

Książkę polecam nie tylko miłośnikom książek podróżniczych ale także tym, którzy chcą poznać nieodkryte rejony Australii. Bo jak to mówi Pan Marek: "Gdyby ktoś poprosił mnie o najkrótszą charakterystykę Australii, powiedziałbym: wszechobecne kontrasty, nieprzewidywalność przyrody, która wzbudza jednocześnie podziw i lęk, współistnienie żywiołów i pejzaże, których nie ma nigdzie indziej." (str 16)

Pozdrawiam serdecznie
Archer

P.S.
Książka przywędrowała do mnie w ramach akcji Włóczykijka.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

#072



Czasem udaje mi się być na koncertach i stać pod samą sceną by robić zdjęcia. Tutaj akurat wygrzebane z szuflady. Koncert z zeszłego roku: 28.07.2010 Zabrze Kasia Kowalska

czwartek, 7 kwietnia 2011

#071

Droga Tajemnico!

Dzisiaj wyjątkowo piszę list do Ciebie. Mam nadzieję, że Espi nie będzie miała nic przeciwko. Na pewno jesteś ciekawa dlaczego akurat to Ty jesteś adresatką? Już spieszę z wyjaśnieniami. Otóż chcę opowiedzieć Ci dzisiaj o książce którą również czytałaś. Wiem, że zrozumiesz moją wewnętrzną wściekłość oraz potwierdzisz, że mimo wszystko książka jest rewelacyjna. Ale do rzeczy.

Autorką powieści jest Magdalena Zarębska. Tak naprawdę to niewiele można wyczytać o samej autorce z okładki książki: „Magdalena Zarębska mieszka we Wrocławiu. Jest autorką książek dla dzieci i dorosłych.”

Książka o której chcę ci opowiedzieć to „Życie teoretycznie”. Główną bohaterką powieści jest Sabina młoda dziewczyna. Sabina zaraz po ukończonych studiach rozpoczyna pracę jako rehabilitantka w prestiżowym domu opieki „Pod Dębami”, w sumie można nawet powiedzieć domu spokojnej starości gdzie lista oczekujących przewyższa liczbę miejsc. Może się wydawać, że książka będzie bardzo spokojna i że będzie opisywać nudne życie rehabilitantki. Hm… można się grubo pomylić. Otóż Sabina jest… uzależniona i zdominowana przez swoich rodziców. Sabina chce wszystkich zadowolić kosztem samej siebie. Przez cały czas zastanawia się co pomyślą o tym rodzice? Czy tak do końca może liczyć na ich wsparcie? Prawdę mówiąc to powinni ją wspierać, pomagać. Niestety bywa tak, że odwracają się od niej. Domagają się jej stałej uwagi i opieki. Bo przecież jest coś im winna, prawda? Rodzina jest dla niej najważniejszą wartością, jeśli powiem że świętością to wiele się nie pomylę. Tylko jak dla mnie to powinna też pomyśleć o sobie, o swoich potrzebach a nie o tym czego potrzebują rodzice.

Postawa Sabiny od samego początku doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Co rusz odkładałam książkę bo miałam dość zachowania głównej bohaterki oraz jej rodziców. Jednak po chwili brałam książkę do ręki i czekałam na dalszy ciąg wydarzeń. Bardzo chciałam żeby Sabina porządnie odcięła pępowinę i zaczęła żyć po swojemu. Wiem co to znaczy być jedynaczką, oczkiem w głowie rodziców. Jednak małymi kroczkami można do czegoś dojść i ukrócić „smycz” z rodzicami. Tylko trzeba na to odwagi. Bo przecież o swoim życiu decydujemy tylko i wyłącznie MY, nikt inny. W pewnym wieku rodzice powinni poprzestać tylko na radach a nie na wtrącaniu się do życia swojego dziecka. Mówię tak bo może nie wiem co to znaczy być rodzicem i nie wiem jak to jest jak się jest odpowiedzialnym nie tylko za siebie. Może. Ale wiem, że pępowinę trzeba odciąć jak najwcześniej żeby relacja z rodzicami nie zrobiła się „toksyczna”. Bardzo podoba mi się zakończenie podsumowujące całą powieść i zachowanie rodziców oraz Sabiny. Muszę przyznać, że nie takiego zakończenia się spodziewałam. Serio miałam nadzieję, że bohaterka w końcu zmądrzeje.

Wiesz, bardzo dawno żadna książka nie wzbudziła we mnie tyle emocji. I to nie tych optymistycznych. Bo złość to chyba nie zalicza się do tych dobrych emocji?

Książkę polecam każdemu jako „ostrzeżenie”. Bo książka jest nie tylko dla rodziców ale także dla ich dzieci (i nie mam na myśli dziesięciolatków). Aby przekonali się, że pępowinę powinno odciąć się w momencie porodu.

Pozdrawiam
Archer


P.S.
A tutaj dotarła do mnie ostatnia Włóczykijka, którą udało mi się wygrać na blogu:
A tutaj piękna dedykacja od Autora.

środa, 6 kwietnia 2011

#070

Takie dni jak dzisiaj to ja lubię najbardziej. No dobra poranki takie jak dziś. Bo dzień się jeszcze nie skończył więc nie wiem jakie będzie popołudnie.

Otóż dzisiaj dotarły do mnie dwie paczki. Pierwsza paczka zawierała książkę do recenzji z Wydawnictwa Znak a drugą paczuszką była paczka z wymiany u Sabinki "Z książką na majówkę". Zawartość tej paczuszki prezentuje się następująco: coś dla duszy - dwie piękne książki oraz coś dla urozmaicenia czasu przy czytaniu.
Cała zawartość paczki:
Książki:
Oraz piękna, ręcznie robiona zakładka:

A wszystko dotarło do mnie od Joanny. Asiu bardzo, ale to bardzo dziękuję za piękną paczkę. Sprawiłaś mi ogromną radość. Nie wiem co powiedzieć. Normalnie kiedy otwierałam paczkę to cieszyłam się jak dziecko. Moja mama siedziała zaciekawiona obok i również jak ja z niecierpliwością oczekiwała na informację co zawiera przesyłka. Dziękuję jeszcze raz :-) Podziękowania należą się również Sabince, która zorganizowała wymianę. Dzięki :)

wtorek, 5 kwietnia 2011

#069

Droga Espi!

Znasz taką autorkę jak Monika Szwaja prawda? Wyobraź sobie, że powstała cała seria książek "Monika Szwaja poleca!" Są to książki stricte rozrywkowe - jak czytam na stronie Wydawnictwa SOL. No i muszę się z wydawnictwem zgodzić w stu procentach. Faktycznie książka jest zabawna, napisana lekkim i łatwym językiem. A przede wszystkim jest jak najbardziej realna.

No dobrze, to teraz kilka słów o autorce a potem opowiem o czym książka i czy warto ją przeczytać? Czy taka kolejność Cię moja Droga satysfakcjonuje?

Otóż Pani Magdalena Witkiewicz "pokochała książki gdy jeszcze ssała smoczek" - takie zdanie widnieje na okładce książki. Już sam ten tekst może świadczyć o tym, że ma na swoim koncie mnóstwo przeczytanych pozycji. Oprócz tego jest mamą Lilianki oraz Mateuszka. Na co dzień prowadzi firmę marketingową "Efekt motyla" (muszę przyznać, że nazwa całkiem niezła)

A teraz o książce. Otóż "Milaczek" jest pierwszą książką z serii "Monika Szwaja poleca". Tytułowy Milaczek to dwudziestoszcześcioletnia Milena. Dziewczyna odkąd sięga pamięcią narzekała na swoją wagę a co za tym idzie wiecznie się odchudzała z różnym skutkiem. Milena pracuje jako analityk w międzynarodowej firmie. Muszę przyznać, że Jej szef Wacław to potrafił mnie doprowadzić do śmiechu, w sumie podobnie jak bohaterka. Oprócz niej poznajemy: Zofię Kruk, która jest ciocią Mileny. Zosia - jak zdrobniale nazywa ją Bachor - jest wdową, no dobrze bardzo bogatą wdową. No i jest jeszcze wspomniany Bachor - czyli Zuza, której pomysły były nie z tego świata. Czytając perypetie Zuzi nie sposób było się nie uśmiechnąć. No i zapomniałam jeszcze o Mariuszu - dentyście.

A wracając do Milenki. Otóż usilnie szuka męża. W sukurs przychodzi jej ukochana Ciocia Zosia która postanawia umówić ją w ciemno z Dentystą. Od razu obydwoje przypadają sobie do gustu. No i jak to w każdej książce bywa, zaczynają się spotykać, jest pięknie i kolorowo... po czym... Stop! Więcej nie zdradzę, bo wtedy cała książka straci urok. A tego nie chcę w żadnym wypadku.

Książka naprawdę przypadła mi do gustu. Została napisana prostym językiem bez zbędnych ubarwień. Mogę śmiało stwierdzić, że taką Milenkę to można spotkać wszędzie. Jeśli powiem, że powieść jest optymistyczna - nie skłamię. Jest pełna poczucia humoru. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy :) Lubię takie książki które sprawiają, że się rozluźniam i zapominam o całym bożym świecie. Przy dzisiejszym pędzie, optymistyczne książki są na wagę złota. "Milaczka" Magdaleny Witkiewicz powinno się przepisywać na receptę jako książka na poprawę humoru.

Pozdrawiam cieplutko
Archer


P.S.
Pamiętasz, w moim ostatnim liście do Ciebie wspominałam o wygranej kolejnej książki Włóczykijki. Właśnie do mnie dotarła. Przybyła prosto od Tajemnicy. A w środku była świąteczna kartka, tradycyjnie piękne zakładki (mam dylemat którą wybrać) oraz kawa (zastanawiam się skąd Tajemnica wiedziała, że z tą kawą Strong strzeli w dziesiątkę?) oraz coś na słodko. Oto zawartość paczuszki.
Tutaj piękne zakładki...
oraz autograf z pozdrowieniami od Autora:
P.S.2.
To powiem Ci jeszcze, że czekam na kolejną pozycję z akcji Włóczykijka, którą również wygrałam. Mam nadzieję, że niebawem do mnie dotrze.

piątek, 1 kwietnia 2011

#068

Droga Espi!

Jakiś czas temu przedstawiałam Ci fotorelację z przybycia do mnie książki "Sezon na cuda". Dzisiaj chciałabym przedstawić Ci kolejną fotorelację.
Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tak pięknego zakończenia dzisiejszego dnia. Cały dzień spędziłam w pracy. Po powrocie do domu czekała na mnie niespodzianka. Otóż przybyła dzisiaj do mnie kolejna pozycja z akcji Włóczykijka. Tym razem to książka Pani Magdaleny Zarębskiej "Życie teoretycznie". Pamiętam, że na blogu u Tajemnicy napisałam komentarz pod recenzją: "bardzo interesujący temat, jeśli uda mi się "dopaść" książkę to przeczytam". Tak więc Espi informuję Cię, że książkę "dopadłam" albo raczej Ona dopadła mnie, chociaż lepiej brzmi "przywłóczyła się" do mnie. Poniżej zdjęcia książeczki, zakładek które były dołączone oraz piękna dedykacja od Autorki.



A tutaj jeszcze zaprezentuję mój stosik biblioteczno - zakupowy:


P.S.
Powiem Ci jeszcze w sekrecie, że udało mi się wygrać książkę na blogu Leny i Tajemnicy a konkretniej „Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia.” Marka Tomalika. Jak to dziewczyny napisały: zwycięzca w konkursie dostanie tę książkę poza kolejnością, bez względu na to, czy akurat ma jakąś włóczykijkę u siebie, czy nie.

Tak więc oprócz książki "Życie teoretyczne" do recenzji, niebawem dotrze do mnie „Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia.” także do recenzji. Fantastyczny piątek :)

Pozdrawiam cieplutko
Archer