Kiedy zamknęłam książkę „Alibi na
szczęście” czułam maleńki niedosyt. Kilka spraw nie zostało wyjaśnionych. Na
półce czekała już kontynuacja debiutu Anny Ficner-Ogonowskiej „Krok do
szczęścia”. Jednak za tę powieść nie zabrałam się od razu. Musiała chwilkę
poczekać. Wiedziałam jednak, że nie może czekać długo, bo wkrótce zapomnę co
działo się w „Alibi…” Tak więc w końcu przyszedł moment, kiedy usiadłam w
ulubionym fotelu i zabrałam się za lekturę dalszych losów Hani, Dominiki oraz
ich najbliższych.
Ślub Dominiki zbliża się nieubłaganie Niestety Hania, zamiast cieszyć się szczęściem siostry, coraz
bardziej zaczyna zatracać się we wspomnieniach. Nie są one jednak pozytywne.
Tkwią w niej niczym drzazga pod skórą. Nie potrafi sobie z nimi poradzić. Wie,
że powinna o tym wszystkim co wydarzyło się w przeszłości zapomnieć i żyć
dalej. Jednak nie jest to takie proste jakby się wydawało. Dominika stara się
by Hania wreszcie zmierzyła się z przeszłością. Mikołaj coraz bardziej stara
się zbliżyć do dziewczyny. Nie chce już czekać, chce wziąć sprawy w swoje ręce.
Jednak Hanka znów otacza się swoim murem. Dodatkowo na jaw wychodzi skrzętnie
ukrywana rodzinna tajemnica, która jeszcze bardziej komplikuje i tak już
zagmatwane życie Hani.
No cóż, przyznaję, że druga część
historii Hani, Mikołaja i Dominiki jest jakby bardziej dynamiczna. Jest tutaj
więcej wątków, odkrywanych tajemnic. Znów mamy życiowe zmagania głównej
bohaterki ze swoją przeszłością. Nadal jest ból po utracie najbliższych osób.
Jednak jest także nadzieja na nowsze i trochę lepsze i szczęśliwsze życie.
Tylko czy Hania potrafi się na to szczęście znów otworzyć?
Nie wiem dlaczego ale bardzo
wkurzała mnie główna bohaterka. Hanka nie potrafiła żyć bez umartwiania się,
wychodzi na to, że straszna z niej masochistka. Zastanawiam się dlaczego
Autorka zrobiła z niej taką męczennicę? Dlaczego nie pozwoliła jej definitywnie
rozliczyć się z przeszłością? Raz a dobrze. I kiedy teraz o tym myślę dochodzę
do wniosku, że dość często rozpamiętujemy to co wydarzyło się dawno temu.
Hodujemy w sobie wspomnienia, które są w nas głęboko zakorzenione. Czasem nie
chcemy się ich pozbyć, by o nich stale pamiętać. Wydaje mi się jednak, że to co
było kiedyś powinno zostać w przeszłości, natomiast powinniśmy żyć
teraźniejszością i spoglądać w przyszłość a nie w przeszłość. Bo to co było już
nie wróci.
Zakończenie książki oraz nie
wytłumaczone wszystkim tajemnice sugerują kolejną część. W sumie nie miałabym
nic przeciwko temu by poznać dalsze losy Mikołaja i Hani. Mam tylko nadzieję,
że Hanka pójdzie po rozum do głowy i weźmie się w garść. No i przede wszystkim
przestanie użalać się nad sobą.
„Krok do szczęścia” to ciepła
opowieść o tym, że nawet największy pesymista w końcu wyjdzie ze swojej czarnej
norki. To także dowód na to, że przyjaciele są w naszym życiu ważnym ogniwem,
że zawsze chcą dla nas jak najlepiej. Nawet wtedy kiedy musimy pokonać demony
przeszłości. To również historia miłości cierpliwej. Polecam.
Mam na nią ogromną ochotę. I na pierwszą część! Mam nadzieję, że Mikołaj mnie z nimi odwiedzi w tym roku, bo jak nie, sama sobie zrobię taki prezent. ;D
OdpowiedzUsuńNie czytam recenzji coby nie zepsuć sobie przyjemności czytania ;) Czekam tylko na moment gdy będę mogła ją otworzyć;)
OdpowiedzUsuńO tak. Zgadzam się z Tobą i Twoim zdaniem na temat książki, autorki i Hanki. Mnie również Hania denerwowała bo niby chce a boi się... Nie lubię takich ludzi. Ale teraz autorka lepiej rozegrała całą historię i czytałam "Krok..." z dużo większą przyjemnością. Ja przy "Alibi..." nudziłam się trochę i już miałam książkę odłożyć. Teraz czekam na III część bo wiem, że autorka ją pisze. Ciekawe co w niej będzie, jak teraz Hania będzie się zachowywała w stosunku do Mikołaja ale i przeszłości i czy autorka rozkręci się z wątkami i dynamiką jeszcze bardziej. Chciałabym, chciała... :) Ogólnie książki ciekawe tylko pierwsza część za bardzo rozpisana albo za nudna a druga za cienka :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba okładka i czytając twoją recenzję widzę, że fabuła „Kroku do szczęścia” także jest godna swego czasu i uwagi, dlatego niezmiernie się z tego cieszę, bo bardzo chce przeczytać tę książkę.
OdpowiedzUsuńO książkach A. Ficner-Ogonowskiej czytałam już na kilku blogach. Być może skuszę się na ich przeczytanie. Zwłaszcza, że okładki takie estetyczne i miłe dla oka. Tylko ta Hania z Twojej recenzji trochę mnie przeraża, uciekam od takich ludzi jak najdalej. Ale może nie będzie tak źle ;)
OdpowiedzUsuńJak zawsze wspaniała recenzja, że nie wspomnę, iż kusi ;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze książek tej autorki. Ale to nic. Wszystko przede mną :)
OdpowiedzUsuńOkładka tej książki jakimś dziwnym trafem kojarzy mi się z filmową "Amelią" - nie wiem skąd to skojarzenie... Książkę raczej poleciłabym mamie, albo babci,chociaż ja tez nie mówię jej 'nigdy'.
OdpowiedzUsuńeh nie lubię takich historii ze znakiem zapytania, niedokończonych, wymuszających, że się sięgnie po kolejne, bo nic nie jest wiadome. na razie podziękuję.
OdpowiedzUsuńja już miałam dość tej Hanki, miałam ochotę rzucić książką i powiedzieć "jednak racja, babskie książki nie są dla mnie", gdyby nie drugoplanowi bohaterzy to nie dałabym rady :D jak na babską książkę to fajna :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi dziś potrzeba wyjścia z "czarnej norki". :) Szkoda tylko, że nie mam tej książki pod ręką. A nawet gdybym miała to nie chciałabym zacząć, nie znając pierwszej części. Z chęcią kiedyś po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuń