Pokazywanie postów oznaczonych etykietą e-book. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą e-book. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 5 lipca 2020

#550 - Smak nadziei. Słodkie Magnolie



Po książkę „Słodkie Magnolie. Smak nadziei” Sherryl Woods sięgnęłam gdyż Netflix zrobił serial pod tym samym tytułem. A ja mam tak (i zapewne) wiele z was, że najpierw czytam książkę a dopiero potem sięgam po ekranizację. Wiadomo, żeby porównać. 

Pewnego dnia Maddie dowiaduje się, że jej dwudziestoletnie małżeństwo się skończyło. Mąż znalazł sobie młodszą kochankę, która spodziewa się jego dziecka. Kobieta zostaje sama z trójką dzieci, bez jakiegokolwiek wsparcia finansowego. Przez dwadzieścia lat była żoną, która pomagała mężowi w karierze, porzucając jednocześnie swoją. Na szczęście Maddie może liczyć na swoje przyjaciółki, które nie zostawią jej w potrzebie. Dzięki nim zyskuje pracę. A oprócz tego na jej drodze staje pewien przystojny trener baseballu. 

Muszę powiedzieć, że przy opisywanej historii spędziłam dwa przyjemne dni. Autorce udało się stworzyć bohaterów, których lubimy od samego początku i którym kibicujemy do końca. Przyznam się szczerze, że trzymałam kciuki za Maddie i chciałam by w końcu była szczęśliwa. W szczególności po tym jak potraktował ją mąż. 

W książce poruszono dwa ważne tematy: podwójnej moralności oraz gdy partnerka jest starsza od partnera. W pierwszym przypadku, kiedy kobieta spotyka się z młodszym mężczyzną jest bardziej wytykana i szykanowana, aniżeli mężczyzna, który zdradził żonę z młodszą kobietą. To w szczególności można dostrzec w małych społecznościach. A takie właśnie jest Serenity, gdzie każdy zna każdego a plotki roznoszą się lotem błyskawicy. Mieszkańcy przymknęli oko na romans Billy’ego z Noreen, ale potępiali związek Maddie z młodszym od niej o dziesięć lat Calem. 

Teraz kiedy skończyłam książkę, mogę z czystym sumieniem zabrać się za serial. Jestem bardzo ciekawa jak bardzo będzie odbiegał od historii opowiedzianej w książce. 

Jeśli poszukujecie lekkiej książki na wakacje to książka Sherryl Woods nadaje się do tego idealnie. 


wtorek, 14 stycznia 2020

#531 - Niedaleko pada trup od denata


 

Czym kierujecie się przy wyborze lektury? Popularnością autora? Recenzjami w sieci? Czy może kusi was okładka i opis wydawcy? U mnie bywa różnie. Zdarza się, że czytam daną książkę, bo polecali ją moi znajomi. Czasem zachwyci mnie okładka i nie czytam opisu, tylko zagłębiam się w świat bohaterów. Przyznaję się bez bicia, że nie mam pojęcia dlaczego sięgnęłam po najnowszą książkę Iwony Banach „Niedaleko pada trup od denata”. Wiem tylko jedno: to była bardzo dobra decyzja. 

Chociaż na samym początku nie potrafiłam się wciągnąć w historię i chciałam ją porzucić. To jednak wracając z targów z Krakowa, postanowiłam dać jej szansę i… nie żałuję. Tylko współczułam współpasażerom, którzy dziwnie patrzyli na mnie, kiedy usilnie starałam się powstrzymać wybuchy śmiechu. 

Pewnego dnia w bibliotece w małej miejscowości, podczas spotkania autorskiego, pewien mężczyzna próbuje udusić autora. Żona mężczyzny bowiem zamiast zajmować się domem zaczytuje się w książkach i nic nie robi sobie z obowiązków domowych. Jakiś czas później w domu Emilii, czekającej na koniec świata prepperki, zostają odnalezione zwłoki pisarza, który notabene był kiedyś jej mężem. Po kilku dniach w miejscowym pensjonacie, znalezione zostają zwłoki poczytnej pisarki. Oprócz lokalnej policji, śledztwo rozpoczyna siostrzenica pani Emilii – Magda, jej były chłopak Paweł, który jest dziennikarzem, oraz trzy starsze panie które twierdzą, że morderstw dokonuje demon. 

Ta książka to jedna wielka komedia pomyłek, w której jedna zabawna historia, wydarzenie i dialog goni następne. Jest i trup, i dowcip. Ale wiecie – dowcip taki zupełnie nie wymuszony, bardziej sytuacyjny. Jak dobrze pamiętacie, komedie kryminalne kocham od czasu kiedy zaczytywałam się w książkach Joanny Chmielewskiej. I nadal kocham, chociaż nie zawsze trafiają się dobre powieści tego typu. Czasem mam wrażenie, że niektórzy autorzy na siłę próbują napisać coś zabawnego i kiepsko im to wychodzi. Iwona Banach ma lekkie pióro i dryg do wciągania czytelnika w opowiadaną historię. Chociaż jak wspominałam na początku, ja sama miałam z tym mały problem. No cóż… bywa tak, że kiedy zaczynamy nową książkę, to nie jest akurat ten moment. Trzeba przeczekać i ewentualnie dać jej kolejną szansę. Ja dałam i nie żałuję. 

Owszem niektórzy mogą nie ubawić się tak jak ja, ale nie raz wspominałam, że o gustach się nie dyskutuje. Każdy lubi coś innego. Czasem warto dawać książkom drugą szansę. A jeśli po pięćdziesięciu stronach nas nie wciągnie to spokojnie odłóżmy ją na półkę. Przecież jest tyle książek czekających w kolejce na przeczytanie. 

Tę akurat Wam polecam z całego serca. Tylko nie czytajcie książki w komunikacji miejskiej, bo wybuchy niepohamowanego śmiechu mogą sprawić, że w pewnym momencie do autobusu wejdą panowie z białym kaftanem. A przecież nie chcemy skończyć w pokoju z miękkimi ścianami, prawda?

niedziela, 7 lipca 2019

#519 - Trup na plaży i inne sekrety rodzinne




Powiem Wam, że kryminał na wesoło plasuje się u mnie dość wysoko. To znaczy, że jeśli miałabym wybrać kryminał gdzie krew kapie z każdej strony lub gdzie co stronę wybucham niekontrolowanym śmiechem, to wierzcie mi zdecydowanie wybieram to drugie. Tak, to tygryski, albo raczej Archer lubi najbardziej. Kiedy dowiedziałam się, że Aneta Jadowska (tak, dokładnie ta sama co pisała o Dorze Wilk) popełniła kryminał, złapałam się za głowę. Ale jak to? Tak to i to całkiem nieźle. Gdy tylko „Trup na plaży i inne sekrety rodzinne” pojawił się na Legimi, odpaliłam czytnik i wylądowałam w Ustce. 

Magda Garstka po zakończeniu studiów w Łodzi, powraca wraz z babcią do rodzinnej Ustki. Pewnego dnia będąc na porannym spacerze, odnajduje trupa. Nie byłaby sobą, gdyby nie przeprowadziła śledztwa na własna rękę. W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni, jej ojciec był policjantem. Dodatkowo odkrywa tajemnice babci i poznaje jej przeszłość. Dowie się także kim są dziewczyny pracujące w prowadzonym przez babcię pensjonacie. 

Jak na pierwsze spotkanie z twórczością Anety Jadowskiej to jestem zachwycona. Nie wiem czy z ciekawości sięgnę po jej cykle fantastyczne, ale po kolejną część przygód Magdy Garstki na pewno. 

Nie jest to taki bardzo kryminalny kryminał. Chodzi o to, że oprócz śledztwa i trupa, mamy wyśmienite tło społeczno-rodzinne. Bo to dzięki swojemu śledztwu Magda odkrywa tajemnice babki. Autorce udało się przemycić do swojej powieści, i to całkiem zgrabnie wątek przemocy domowej. 

Jeśli poszukujecie lekkiego kryminału to „Trup…” nadaje się do tego idealnie. Zastanawia mnie jedna sprawa: jak fani Jadowskiej – tej od Dory Wilk, odbiorą Jadowską od Garstki? Czy się zawiedli? Chyba podrzucę „Trupa…” mojemu Mężowi, bo on czytał pozostałe książki Autorki i będzie miał porównanie. 

A ja, jak zwykle polecam. 




piątek, 1 marca 2019

#513 Anioły do wynajęcia



Tak, nadal cieszę się, że mam legimi i mogę bez żadnego problemu sięgnąć po książkę, bez wychodzenia z domu. Tym razem przyznam się, że bardzo wahałam się nad tym czy przeczytać najnowszą książkę Malwiny Ferenz „Anioły do wynajęcia”. Dlaczego? 
Otóż debiut Autorki „Pora na miłość”, który czytałam w zeszłym roku nie zachwycił mnie. Były to cztery opowiadania na każdą porę roku, które w jakiś sposób łączyły się ze sobą. Ale, kurczę, nie porwały mnie. Dlatego do Aniołów podchodziłam jak do jeża. Ale kiedy powiedziało się „A” i pobrało książkę na czytnik, to należało powiedzieć „B” i przeczytać. 

I znów trafiłam do mojego ukochanego Wrocławia. Elena do Polski przybyła za miłością swojego życia, Romeczkiem. Romeczek Słowacki (nazwisko zobowiązuje!) jest niespełnionym pisarzem, dlatego też na koncie pary milionów nie ma. Pewnego dnia, Elena, wpada na szalony pomysł. Postanawia założyć agencję eventową, która będzie organizować imprezy. I tak w szeregi agencji trafia Dorota, porzucona czterdziestoletnia tłumaczka w ciąży. Marta, młoda dziewczyna, która od kilku lat próbuje dostać się do szkoły teatralnej oraz siedemdziesięcioletnia Barbara, która dopiero co pochowała męża. Zdecydowanie mieszanka wybuchowa. W szczególności, że żadne z nich nie miało nigdy doświadczenia w organizowaniu i prowadzeniu imprez. Ale od czego jest wyobraźnia i kreatywność. A trzeba przyznać, że pomysły, Anioły będą miały zacne. 

No dobra, mój strach przed książką okazał się… niepotrzebny. Bo muszę Wam zdradzić, że czytając książkę bawiłam się przednie. Wiele razy śmiałam się pod nosem z szalonych pomysłów, jakie Anioły wdrażały w życie. Bal z okazji Halloween czy też urodziny w domu spokojnej starości, to naprawdę nic w porównaniu z prowadzeniem… imprezy studenckiej jaką są Juwenalia. A te wszystkie zbiegi okoliczności, wpadki, wypadki nie jednego czytelnika przyprawiły o ból głowy i niepohamowany wybuch śmiechu. Dodatkowym smaczkiem tej całej historii jest pięknie opisany Wrocław. Miasto, które kocham od wielu lat. Dzięki bohaterom, mogłam bez opuszczania własnego fotela wybrać się na spacer uliczkami urokliwego miasta. A powiem Wam, że Autorka ma niebywały talent w opisywaniu miejsc, aury czy też emocji. 

Książkę polecam wszystkim tym, którzy mają dość ponurej zimy za oknem. A także tym, którzy mają ochotę na zwariowaną historię, pisaną… życiem. Napisaną z humorem, gdzie czytelnik nie raz zaśmieje się w głos. 

piątek, 31 sierpnia 2018

#490




Chyba cieszę się, że w ostateczności nie skusiłam się i nie kupiłam tej książki w papierowej wersji. Bo zapewne klnęłabym, że wydałam kasę na coś co mnie nie porwało i nie zachwyciło. Na szczęście z pomocą przyszło mi moje ukochane Legimi i bez problemu mogłam zabrać się za „Singielka w Londynie” Marty Matulewicz. 

Ewa na zaproszenie swojej przyjaciółki Zosi wyjeżdża do Londynu. Ucieka po rozstaniu z partnerem. Na początku swojego pobytu objawia swój „talent” do wpadania w tarapaty, który nie opuszcza jej aż do samego końca. Ewa dość szybko znajduje pracę oraz miłość. Czy nadal będzie roztrzepana? Czy może w końcu dojrzeje?

Zdecydowanie nie tego oczekiwałam. Miało być lekko i było. Ale też strasznie infantylnie i irytująco. Główna bohaterka doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Jej zachowanie sugerowało nastolatkę, a nie dojrzałą panią filolog. Ewa co chwila wpadała w tarapaty, kłopoty ją zdecydowanie kochały. Nie zapominajmy, że robiła przy tym z siebie idiotkę, zapominała języka w gębie, a rozmowy czasem prowadziła na poziomie liceum. Jej przyjaciółka Zosia była trochę lepsza pod względem wpadania w kłopoty, ale zirytowałam się w jednym momencie i miałam ochotę zapytać co zrobiła z rozumem, bo chyba go zgubiła. 

Patrząc na zachwyty na portach literackich zastanawiam się na pewno czytałam tę samą książkę co inni czytelnicy? I dochodzę do wniosku, że chyba nie. 

Owszem książkę czyta się szybko, z nadzieją, że może będzie lepiej. Nie było. Jedynym plusem jaki dostrzegłam podczas czytania, to wspaniały Londyn opisany w ciekawy sposób. Ponoć ma być kontynuacja. Ale nie wiem czy przeczytam. No może, by przekonać się czy Ewa dorosła czy też nadal jest tak samo infantylna i irytująca. Raczej nie polecam. 

P.S.
I tak - jestem gotowa na falę hejtu. Tylko, że o gustach i guścikach się nie dyskutuje. To co podoba się jednemu wcale nie musi oznaczać, że to samo będzie się podobało komuś innemu. 

czwartek, 31 grudnia 2015

#363





Droga Tachykardio!

Coraz częściej sięgam po książki Autorów, których twórczość wywarła kiedyś na mnie bardzo dobre wrażenie. A że są to głównie polscy Autorzy... cóż ‒ czuję niedosyt polskiej literatury. I nie mam pojęcia co mną kieruje. Może tym, że coraz częściej polskie powieści są tak dobre, że nie można się od nich oderwać. I tak właśnie było w przypadku książki „A potem przyszła wiosna” Agnieszki Olejnik. Książką zainteresowałam się jakiś czas temu. Urzekła mnie jej okładka, która sugerowała lekturę lekką, łatwą, przyjemną jak letni wiosenny wietrzyk. Po jakimś czasie zorientowałam się, że Autorką, jest ta sama Agnieszka Olejnik, której książka „Dziewczyna z porcelany” bardzo przypadła mi do gustu. Będąc na Targach Książki w Krakowie nie zawahałam się nad kupnem nowej pozycji.

Pola Gajda to kobieta, która może nazywać się szczęściarą. Jest popularną aktorką, gra w znanych serialach. Ma sławę, pieniądze i ukochanego faceta przy boku, który jak Pola, też jest aktorem. Czegóż chcieć więcej? Jak to w dzisiejszym celebryckim świecie bywa, Pola jest pod obstrzałem paparazzich, w szczególności jednego. Konrada, który ‐od dłuższego czasu‐ śledzi każdy jej krok. To właśnie przez jedno ze zdjęć Konrada poukładany dotychczas świat Poli wywraca się do góry nogami. Całą historię poznajemy z perspektywy Poli oraz Konrada. Dzięki temu mamy możliwość zweryfikowania wszystkiego. Poznajemy motywy którymi kierował się Konrad i jakie kroki podejmował wobec Poli.

Czytając „A potem przyszła wiosna” czasem zapominałam o oddychaniu. Przewracałam strony i pytałam: co dalej? Nie potrafiłam się oderwać. A jak dobrze wiesz, nie każda historia wciąga mnie jak wir wodny.

Przyznam ci się szczerze, że polubiłam historie, tworzone przez Agnieszka Olejnik. One w żaden możliwy sposób nie są przesłodzone. Są na wskroś mocne, sugestywne i zapierają dech w piersi tak bardzo, że aż boli.

Ta książka mnie pochłonęła. Zanurzyłam się w niej po sam czubek głowy. Historia którą stworzyła Autorka przypomina, że osoby żyjące na świeczniku są takimi samymi ludźmi jak my. Mają swoje tajemnice. Nie zawsze są szczęśliwi mając u boku ukochaną osobę. Czasem bywają samotni ze swoim bólem, który trawi ich duszę.

„A potem przyszła wiosna” to powieść, która powala i zapiera dech w piersiach. To książka o której nie potrafisz zapomnieć. Ona wryje ci się w każdą komórkę ciała i sprawi, że inaczej spojrzysz na swoje życie. Bo temat i postępowanie głównych bohaterów składnia do zadania sobie pytań o to, co jest w życiu najważniejsze. Może, by rozpocząć szczęśliwe życie, należy zerwać z przeszłością? To książka która daje nadzieję, bo przecież w końcu przyjdzie wiosna. Polecam w ciemno.

Archer

piątek, 4 grudnia 2015

#357



Droga Tachykardio!

Raz na jakiś czas warto sięgnąć po książkę lekką. Po książkę podczas czytania której uśmiech będzie gościł na naszej twarzy, a chichot będzie wyrywać się co rusz. Takie książki są nam potrzebne i to bardzo. Taka właśnie jest powieść którą właśnie skończyłam czytać i nie, nie wyszła spod pióra Magdy Witkiewicz. „Nie zmienił się tylko blond” napisała Agata Przybyłek i muszę Ci się przyznać, że wyszło jej to świetnie. Posłuchaj i sama oceń.

Iwonka ma 37 lat. Pewnego dnia dowiaduje się, że mąż po osiemnastu latach postanawia wymienić ją na inny, młodszy model. Jak każda zdradzona żona, załamuje się tym faktem. Bo nie oszukujmy się; która z nas by się nie załamała? W sumie rozpacza tylko przez chwilę. Bierze się w ostateczności w garść, pakuje cały swój majdan: czwórkę dzieci – nastoletnich Łukasza z ciężarną dziewczyną (jak widać na dodatek dowiaduje się, że zostanie babcią) oraz córkę Agatę, czteroletnie bliźniaki Antoninę i Antosia, dwa psy, kotkę i wyjeżdżą do Sosenek. Jest to mała wioska, gdzie mieszkają jej rodzice. Bo przecież wiadomo, że najlepiej wrócić pod rodzinne skrzydła. No i tutaj w życiu głównej bohaterki rozpoczyna się dla odmiany totalna komedia pomyłek i wesoła jazda bez trzymanki. Ale szczegóły, to wiesz, musisz poznać sama. Myślę, że będziesz zadowolona.

Na książkę miałam chrapkę od momentu kiedy wjechała na stół nowości w księgarni. Jednak trochę zwlekałam z jej przeczytaniem. Wiesz jak to jest, prawda? Zawsze znajdzie się coś innego do przeczytania. W końcu doszłam do wniosku, że czas poprawić sobie humor.

Narracja pierwszej osoby w książce sprawia, że wszystkie wrażenia i całą historię poznajemy z pierwszej ręki. A wrażenia są świetne. Podoba mi się dowcip Iwonki i czasem ironiczne podejście do życia.

Wydaje mi się, że dla wielu czytelników książka Przybyłek może być łudząco podobna do książki Grocholi. Ale moi drodzy ten zabieg: porzucona i zdradzona kobieta ucieka na prowincję, już wiele razy był powielany przez różne Autorki. I co? I te książki się kupuje i czytuje. Dlaczego? Bo bohaterki udowadniają, że mimo zawirowań życiowych są w stanie wygrać nowe życie. A że do tego mają wyśmienite poczucie humoru, z którym codziennie wędrują przez życie to już inna para kaloszy.

Książkę polecam na poprawę humoru.

Pozdrawiam
Archer

niedziela, 29 listopada 2015

#356


Czasem sięgam po książki po które normalnie bym nie sięgnęła. Nie, nie sugeruję się recenzjami innych. Raczej wystarczą mi rekomendacje zaufanych osób, które krótko mówią: „Książka jest świetna! Musisz ją koniecznie przeczytać! To Twój MUST READ!” To wystarczy. Tak samo było przy powieści „Kochając Pana Danielsa” Brittainy C.Cherry.

Ashlyn w wyniku choroby traci swoją ukochaną siostrę bliźniaczkę Gabrielle. Siostra pozostawiła po sobie s rzeczy, które siostra musi wykonać. Do każdego punktu z tego spisu pozostawiła list. Każdy list to taka rozmowa… Matka dziewczyn nie potrafi poradzić sobie z bólem po utracie ukochanej córki, wpada w nałóg alkoholowy i odtrąca Ashlyn. Dziewczyna czuje się samotna i opuszczona. Wtedy pojawia ojciec dziewczynek, który porzucił je dawno temu. Postanawia zabrać córkę do siebie. Dziewczynie ten pomysł całkowicie się nie podoba. Nie chce rozpoczynać życia gdzieś indziej, z nową rodziną ojca. Nie przypuszcza jednak, że ten wyjazd całkowicie odmieni jej życie.

Utrata ukochanej osoby sprawia, że czujemy się jakby wyrwano nam fragment serca. Ból rozrywa nam duszę i jest nie do zniesienia. Dokładnie tak samo czuje się Ashlyn. Trudno jej pogodzić się ze śmiercią ukochanej Gaby, ale także odtrąceniem przez matkę. W podróży do ojca spotyka pewnego mężczyznę, który ją intryguje. Nie przypuszcza, że to całkowicie przypadkowe spotkanie odmieni jej życie.

Przyznaję, książka długo czekała aby znaleźć się na mojej czytelniczej liście MUST READ. Wszyscy wokoło ją czytali i byli nią zachwyceni. Ja nie byłam przekonana. Dlatego z oporem, ale niewielkim, wrzuciłam ją na czytnik. Jadąc pociągiem postanowiłam ją zacząć czytać, bo przecież w podróży czyta się najlepiej. I powiem Wam, że przepadłam. Nawet żałowałam, że moja podróż jest taka krótka i nie mogę czytać dalej.

Kiedy zaczęłam się zagłębiać w opowiadaną historię byłam przekonana, że to powieść jakich pełno na półkach bibliotek czy w księgarniach. Fakt, jest to literatura określana Young Adult. Jednak wydaje mi się, że historia miłości w niej zawarta jest ponadczasowa. Tak może kochać każdy i każdemu takiej miłości jaka jest między Ashley i Danielem życzę.

Czy to romans? Owszem. Jednak droga głównych bohaterów do happy endu nie była usłana różami. To nie tylko odrobinę przesłodzona historia miłości. Ale nie oszukujmy się, miłość taka czasem bywa. Taka słodka jak miód. Jednak ta historia ma w sobie nutkę goryczy. Ale to wciąż miłość, czyli coś co nadaje sens naszemu życiu.


*zdjęcie pochodzi z tej strony

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

#292



A wszystko przez Agnieszkę. W sumie mogę nawet stwierdzić, że przez dwie Agnieszki. Już spieszę z wyjaśnieniami.

Jakiś czas temu Agnieszka Tatera zachwycała się książką „Nomen omen” Marty Kisiel. Książka od razu trafiła na moją listę „Must have! Must read”, bo skoro Aga poleca, musi to być coś naprawdę dobrego. Później będąc w stolicy druga Agnieszka podczas buszowania po „Dedalusie” wspomniała o książce „Dożywocie” Marty Kisiel. I wtedy coś tam mi zaświtało, że to debiut tej samej Autorki o której wspominała pierwsza Agnieszka (sporo tych Agnieszek, wiem...). Po powrocie do domu rzuciłam się w wir poszukiwań. Niestety wersji papierowej nie znalazłam w żadnej księgarni, a ta którą znalazłam na Allegro… no cóż … jej cena była zawrotna. Znajome z ŚBK chciały mi ją pożyczyć, ale w ostateczności dorwałam e-book. I tak mogłam zasiąść z czytnikiem i zabrać się za swoją pierwszą książkę w formie elektronicznej.

Konrad Romańczuk, młody pisarz, pewnego dnia dziedziczy dom. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież czasem ktoś dostaje dom w spadku, ale Lichotka (tak nazywa się dom), położona jest na całkowitym odludziu. Kiedy Konrad przybywa na miejsce okazuje się, że dom to rudera a on sam jest skazany na nią dożywotnio, bo taki był zapis w testamencie.
Ale to nie koniec jego zmartwień. Wraz z domem otrzymuje niecodziennych mieszkańców: anioła o wdzięcznym imieniu Licho, który jest uczulony na swoje pióra ze skrzydeł, chodzi całymi dniami w ukochanych bamboszkach i ma zdrowego fioła na punkcie czystości. Towarzyszą mu też widmo nieszczęsnego panicza Szczęsnego, który popełnił dwukrotnie samobójstwo przez nieszczęśliwą miłość oraz stwór – Krakers – który można śmiało stwierdzić, że jest wyrośniętą ośmiornicą uwielbiającą gotować. Jest jeszcze kotka Zmora, zielone utopce mieszkające w wannie i królik Rudolf Valentino.

Konrad liczył na to, że na odludziu będzie mógł skupić się na pisaniu książki i na leczeniu złamanego serca. Niestety, z taką gromadą nie ma co liczyć na święty spokój.

Od pierwszego zdania polubiłam – wróć – pokochałam Konrada i całą jego menażerię. Nie da się nie kochać Licha, który od samego początku wzbudza w czytelniku instynkt macierzyński. Przecież to takie duże – małe dziecko, którym stale trzeba się opiekować. Poza tym Szczęsny, który jest… jakby to ująć… hm… nieobliczalny? Nigdy nie wiadomo z czym wypali.

Marta Kisel (ha! Moja imienniczka, nomen omen) sprawiła, że ataki śmiechu i niedowierzanie towarzyszyły mi cały czas podczas czytania. Nie potrafiłam oderwać się od tej historii. Zarwałam nawet kilka nocek, bo byłam ciekawa tego, co będzie dalej.

Perypetie mieszkańców Lichotki sprawiają, że samemu ma się ochotę w takim miejscu zatrzymać. Chociażby na weekend. Oczywiście, jeśli się wytrzyma z taką gromadą niesamowitych osobliwości i nie ucieknie z krzykiem. Tam nie można się nudzić.

„Dożywocie” polecam każdemu, bez wyjątków. Jeśli poszukujecie książki, która poprawi Wam humor, to bez wahania sięgnijcie po debiut Marty Kisiel. Teraz sama mam w planach Jej kolejną książkę. I jestem przekonana, że będzie równie dobra jak wcześniejsza.