Nie tylko sięgam po obyczaje, romanse czy też dramaty. Raz na jakiś czas lubię sięgnąć po dobry kryminał. A jeśli oprócz zagadki do rozwiązania, Autor serwuje nam dowcip, to lepiej być nie może. Tak właśnie było w przypadku najnowszej książki Marty Matyszczak „Zbrodnia nad urwiskiem”, drugiego tomu „Kryminału pod psem” z fenomenalnym Guciem, jego panem Szymonem oraz Różą przyjaciółką.
Róża po zatrzaśnięciu drzwi przed nosem Szymona, rozpoczyna nowe życie w Irlandii. Na jednej z wysp Inishmore robi hamburgery. Miłość do Solańskiego z niej wyparowała. Natomiast detektyw otrzymał nowe zlecenie. Zaginęła Katarzyna Walasek, wnuczka Czesława Koszyckiego, który wynajmuje Szymona, aby ją odnalazł. Trop prowadzi do Irlandii. Do małego Bed and breakfast, w którym jako sprzątaczka pracowała Kasia. I tam spotyka, jakże by nie było Różyczkę, która - chcąc nie chcąc, pomaga mu w śledztwie. Czy uda im się rozwiązać zagadkę? O tym musicie przeczytać sami.
Tym razem podróż do Irlandii sprawiła, że brakowało mi śląskiej gwary, która była ciekawym urozmaiceniem pierwszej części. Ale to zrozumiałe przecież w Irlandii ciężko dogadać się po Śląsku. Brakowało mi też ciętego dowcipu Gucia, który mnie zachwycił, w poprzedniej części.
Urozmaiceniem drugiego tomu przygód Szymona i Gucia niewątpliwie są listy braci Koszyckich. Czytelnik na początku zastanawia się czy te listy mają jakiś związek z opowiadaną historią. Owszem mają. Dzięki nim poznajemy przeszłość dziadka bohaterki oraz jego brata. Poznajemy motywy, dlaczego pozostał w Polsce i nie próbował wyprowadzić się za granice.
Rozwiązywanie zagadki kryminalnej tym razem nie jest takie proste. Mieszkańcy Bed and Breakfast uniemożliwiają śledztwo. Dodatkowo niesprzyjająca pogoda nie pomaga. Szymon nie może wezwać posiłków policyjnych, gdyż nie działają telefony. A sztorm nie pozwala na dotarcie do lądu. Muszę przyznać, że bardzo byłam ciekawa co tak naprawdę stało się z Kasią. Takiego zakończenia się nie spodziewałam. Ale to chyba o to chodzi w kryminałach, by rozwiązanie zagadki zaskakiwało.
Przyznam się bez bicia, że bałam się, że Autorka nie odnajdzie się w irlandzkich klimatach, ale było wręcz przeciwnie. Czas spędzony na wyspie przez Autorkę sprawił, że sami czujemy się tak jakbyśmy po tej wyspie spacerowali, czuli też padający obficie deszcz, zapach smażonych frytek w burgerowni, gdzie pracowała Róża czy smak whisky sączonej przez bohaterów.
Czekam na kolejne przygody Gucia i Szymona. Bo normalnie nie wieżę, że między Solańskim a Różą w końcu nie zaiskrzyło.
Kryminał + dobry humor to coś do czego nie trzeba mnie dwa razy namawiać!
OdpowiedzUsuńKocham 😘
OdpowiedzUsuń