czwartek, 9 października 2014

#318

Nie wiem czy jeszcze ktoś to pamięta, ale rok temu miałam problem z pisaniem. Wiem, że mam go nadal, ale nie o to chodzi. Wtedy mój kolega wpadł na pomysł, że będziemy pisać opowiadania. Każde z nas rzucało wtedy hasło klucz i pisaliśmy opowiadanie w którym to słowo zostało użyte. Moje opowiadania prezentowałam tutaj na blogu. Jednak Jego opowiadania wciąż leżały na moim dysku. Aż do dzisiaj. Nie mogę pozwolić by te opowiadania nie ujrzały światła dziennego. Dlaczego? Bo są świetne i celne. Wzruszają. To znaczy mnie. Pewnie dlatego, że znam osobiście Autora. Po części nie są optymistyczne. Wtedy nie były. Jestem ciekawa jak brzmiały by dzisiaj, kiedy w Jego życiu nastąpiła tak wielka rewolucja.

No dobra, nie zanudzam i przedstawiam pierwsze opowiadanie ze słowem klucz WALIZKA. Enjoy!

Tamtego dnia z nieba lał rzęsisty deszcz. Wszyscy byliśmy już całkowicie przemoczeni, ale nikt się nie rozchodził. Staliśmy bez słowa i przyglądaliśmy się jak grabarz macha łopatą. Dziewczyny, Jenny i Karin płakały cicho i stojąc pod wielkim parasolem tuliły się do siebie, dodając sobie sił i pocieszając się nawzajem.
- Idziemy do Bob’a czy do Lornety? – zapytał Lolo patrząc jak grabarz przymierza się do wbicia w usypany pagórek prostego krzyża na którym przypięto tabliczkę z imieniem i nazwiskiem. Śmierć zawsze nadchodzi niespodziewanie. Nigdy nie wysyła telegramu z wiadomością, że wpadnie z wizytą w przyszłym tygodniu. Dlatego wiadomość, że Kris nie żyje była jak grom z jasnego nieba. Co? Kris? Jak? Dlaczego? Myślę, że nikt z nas nie chciał z początku w to uwierzyć i wszyscy zadawaliśmy sobie w kółko te same pytania, które już na zawsze miały pozostać bez odpowiedzi.
- Do Lornety. Mam ochotę na wódkę. – odpowiedziałem. Nikt nie protestował. Ruszyliśmy wolno cmentarną alejką do wyjścia. Cała nasza paczka. Karin. Jenny, Dorotea, Lolo, Mały Tony i ja. Brakowało tylko Krisa.

Droga do Lornety upłynęła nam we względnym milczeniu. Szliśmy szarymi ulicami miasta tonącego w zimnym deszczu i chyba każde z nas marzyło o tym, aby ten dzień się już skończył. Smutek. Żal. Poczucie straty. To wszystko i wiele więcej towarzyszyło nam w drodze przez miasto. W pewnym momencie, Dorotea wbiła się pod mój parasol, wsunęła dłoń pod moje ramie i przylgnęła do niego ściskając je mocno. Czułem, że szuka wsparcia i pocieszenia.
- Kiedy widziałeś go po raz … - glos się jej załamał, czułem jak drży. Dorotea podkochiwała się w Krisie, i wszyscy o tym wiedzieli.
- Nie wiem, Dot. Nie pamiętam.
Skłamałem. Nie mogłem jej przecież powiedzieć, że Kris był u mnie cztery dni temu. Zadzwonił wieczorem, że jest w mieście i szuka noclegu. Przyjechał do mnie około dwudziestej pierwszej. Wyglądał dobrze, a nawet bardzo dobrze. Był uśmiechnięty i gęba mu się nie zamykała. Opowiadał o planach wyprawy. Podobno znalazł sponsora i miał zamiar spełnić swoje marzenie – wyprawa do lasów Amazonii. Tylko on, natura, i przewodnik. A wszystko to po to, aby robić zdjęcia, i w końcu znaleźć się na okładce National Geographic. Przegadaliśmy pół nocy. Kiedy rano wstałem Krisa już nie było. Zostawił mi na kuchennym stole liścik z przeprosinami, że się nie pożegnał. Musiał podobno zdążyć na pociąg. W liście była też prośba. W pokoju gościnnym, w którym spał czekała na mnie nieduża walizka, którą miałem przechować do jego powrotu. Nie zastanawiałem się długo, tylko wrzuciłem ją na dno szafy.
W Lornecie byliśmy pierwszymi klientami. Atmosfera tego miejsca zawsze mi odpowiadała. Zawsze dobrze się tam czułem, nawet w takim dniu jak ten.
Na początku rozmowy zupełnie się nie kleiły. Dopiero po pierwszym piwie, i toaście za tych, którzy odeszli, dopiero wtedy zaczęliśmy otrząsać się z ciężaru, jakim było samobójstwo Kris’a.
- Pamiętacie jak wybraliśmy się kiedyś nad morze? – zapytał Lolo uśmiechając się znacząco, jak byśmy mieli poznać po tym uśmiechu o który wypad mu chodzi.
- Kris był pewien, że to plaża dla nudystów wiec rozebrał się do rosołu i paradował w stroju Adama. Aż przyjechali strażnicy i zaczęli go ganiać z ręcznikiem. To była wyprawa.
-Tak, tak Lolo, pamiętam ten wyjazd. – powiedziała Karin – Upaliłeś się w tedy jak prawdziwy rastaman i chciałeś dzwonić do Greenpeace, bo wydawało ci się morze wyrzuciło na plaże wieloryby. A to była jakaś grupa Amerykanów na obozie odchudzającym. Do tej pory pamiętam jak chłopcy cię trzymali, żebyś przypadkiem nie pobiegł i nie próbował zaciągnąć któregoś z tych wielorybów do morza.
- Wcale nie! To nie było tak! - zaczął protestować Lolo, ale zagłuszyły go salwy śmiechu.

Kiedy wróciłem do domu wyciągnąłem z szafy walizkę, którą Kris zostawił i położyłem na łóżku. Nie wiedziałem co jest w środku. Ale skoro Kris postanowił ją zostawić u mnie na przechowanie, żeby przypadkiem nie zaginęła w amazońskiej dżungli, to jej zawartość musiała być dla niego ważna.
Przyglądałem się jej przez chwilę i zastanawiałem się co mam z nią zrobić. Jasne było że muszę ją otworzyć, ale co dalej? Mam ją komuś oddać? Kris nie miał nikogo bliskiego. Jego rodzicie zginęli parę lat temu w wypadku samochodowym i od tamtej pory jego rodziną byliśmy my. Nasza paczka postrzeleńców i wykolejeńców życiowych, którzy brnęli przez życie niemrawo i bez nadziei na to że zdarzy się cud, i w końcu spełnią się nasze marzenia. Lolo chciał być muzykiem. Karin marzyła o podróży dookoła świata na katamaranie. Jenny i Dot wymyśliły że będą prowadzić małą kawiarenkę w Paryżu i od kilku lat uczyły się francuskiego. Wycinały z gazet różne kolorowe artykuły o Francji, jakieś przepisy kulinarne na żabie w udka w sosie karmelowym i miały ich już chyba ze dwa pudła. Małemu Tomiemu śniły się po nocach wyścigi samochodowe. Formuła 1, Nascar. Tomy potrafił naprawić wszystko co miało koła i silnik. Ja chciałem zostać rezydentem na egzotycznej wyspie i całymi dniami patrzyć w błękit oceanu. Takie małe marzenia.

Nie wiedziałem co mam zrobić. Najbardziej bałem się tego że znajdę w środku list pożegnalny. Może Kris zostawiając walizkę, chciał żebym ją otworzył już następnego dnia. Może to był jego krzyk, prośba o ratunek. O ocalenie. Bałem się jak cholera i dlatego nikomu o niej nie powiedziałem .
W końcu podniosłem ją z łóżka i położyłem na podłodze. Nic się nie zmieniło. Patrzyłem na nią i myśli kłębiły mi się pod czaszką. Wyszedłem z pokoju i poszedłem do kuchni. W lodówce chłodziła się butelka białego wina – nic specjalnego. Półsłodki hiszpański sikacz. Zabrałem butelkę, kubek i szwajcarski scyzoryk. Wróciłem do pokoju i usiadłem na podłodze. Walizkę położyłem na kolanach i przyglądałem się zamkom. Wydawało się że będę musiał się z nimi pomęczyć , bo wyglądały na solidne i przeszło mi nawet przez myśl, że w razie czego zawsze można użyć młotka, ale okazało się, że kiedy tylko nacisnąłem na guziki, zatrzaski odskoczyły i ani scyzoryk ani młotek nie były do niczego potrzebne. Nalałem wina do kubka i zaglądnąłem ostrożnie do wnętrza puszki Pandory.

W środku było pełno zapisanych luźnych kartek. Odręczne pismo Krisa zaczerniało tysiące stron. Nie wiedziałem co to wszystko ma znaczyć, nigdy nie widziałem go piszącego. Zawsze nosił aparat fotograficzny i pstrykał nim jak szalony na wszystkie strony. Spodziewałem się, że znajdę raczej klisze i zdjęcia. Wziąłem do ręki pierwszą z brzegu kartę i zacząłem czytać.
 
 ”Portret Che Guevary wisi na ścianie. Zadymiona atmosfera i głośna muzyka. Gdzieś pośród tego wszystkiego bełkotliwe głosy spiskowców. W taki sposób rodzi się rewolucja. W chorych głowach i ciemnych miejscach, gdzie na podłodze walają się śmieci, a w kątach na górach odpadków spacerują tłuste szczury o lśniących futerkach. Wszyscy wielcy myśliciele, zgodzili się co do jednego : FERMENT zaczyna się od dołu, od klas najniższych. Oni są tego pewni, ale ja myślę, że to nie prawda. Ci którzy są na dole są tak przygnieceni i spłaszczeni , że do niczego już się nie nadają. Prócz jednego. Świetne z nich mięso armatnie. Według mnie wszystko zaczyna się od szczurów. To one roznoszą zarazę – z górnych warstw przekopują się na dolne i z powrotem. Roznoszą bakcyla anarchii i rewolucji po wszystkich poziomach tego świata nawet o tym nie wiedząc. Chcesz być szczurem ??”

Odłożyłem kartkę i sięgnąłem po kubek z winem. Po co to napisał? I gdzie wisiał ten portret Che? W świecie rzeczywistym czy może był tylko projekcją jego wyobraźni. Zastanawiałem się czy pośród tych wszystkich stron znajdę odpowiedź na pytanie, które do tej pory pozostawało bez odpowiedzi.
Dlaczego skoczył? Co strzeliło mu do głowy, żeby wejść na dach i rzucić się w dół, na mokry asfalt, w objęcia śmierci.

‘Kris, ty cholerny domorosły filozofie.’ – pomyślałem. Siedzenie na podłodze dało mi się we znaki. Zdrętwiała mi noga i musiałem wstać żeby się trochę rozprostować. ‘Nie, to nie możliwe żeby nikt tego wiedział.’

Zrobiłem kilka kółek po pokoju, żeby pozbyć się nieprzyjemnego mrowienia i usiadłem na łóżku . Wiedziałem, że każdy z naszej siódemki ma swoje tajemnice, ale tego że on pisze nie spodziewałem się wcale. W walizce musiało być co najmniej kilka tysięcy kartek. Podniosłem walizkę i wysypałem jej zawartość na łóżko. Pośród stosu piętrzących się kartek jedna przykuła moją uwagę. Kris przypiął do niej zdjęcie. Jedyne jakie znalazłem. Z fotografii uśmiechała się dziewczyna. Jej uśmiech promieniował, a roześmiane oczy mówiły wszystko - była szczęśliwa. Nie wiedziałem kto to jest. Jeśli to on zrobił zdjęcie, to albo było to zanim się poznaliśmy, albo nigdy nam jej nie przedstawił. Patrzyłem na zdjęcie i szukałem w pamięci jakiegokolwiek śladu po roześmianym rudzielcu, ale nie mogłem sobie niczego przypomnieć. Odpiąłem zdjęcie w nadziei, że na odwrocie znajdę imię, datę albo miejsce w którym zdjęcie zostało zrobione, ale niczego takiego nie znalazłem. Ale znalazłem co innego.


”Dotknąłem jej włosów i przeszył mnie dreszcz. Zanurzyłem w nich moje palce, poczułem jej zapach i nieskończoną kruchość chwili. Dwoje ludzi połączonych dotykiem, który więcej jest wstanie wyrazić niż tysiące słów. Dotknąłem jej ramion i przeszył mnie dreszcz. Objąłem ją i poczułem jej ciepło. Byliśmy prawie jedno. Tylko cisza jest wstanie oddać to co czułem.”
 
Poniżej Kris dopisał: „ Czasami pozostają tylko wspomnienia”.

Od tamtego dnia minęło już kilka lat. Nasza paczka rozproszyła się po świecie. Co jakiś czas sięgam po walizkę i wyciągam z niej parę kartek. Nigdy nie poznałem imienia dziewczyny ze zdjęcia ani nie dowiedziałem się czemu on wlazł na ten dach, ale wiem jedno: „Czasami pozostają tylko wspomnienia” i za każdym razem kiedy do szafy po walizkę one odżywają we mnie, i wiem że czas ich nie zatrze.

4 komentarze:

  1. Słyszałam, że ludzie zdolni przyciągają się wzajemnie.
    Coś w WAS jest :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. jeśli Jorx nie będzie miał nic przeciwko by umieścić inne teksty to jak najbardziej :)

      Usuń