Droga Tachykardio!
Raz na jakiś czas zdarzają mi się książki, po które sięgam
zupełnie w ciemno. Czasem kieruję się nazwiskiem Autora, opisem na okładce lub
też sympatią do Wydawnictwa. No wiesz, mam na myśli to, że wcześniejsze
książki, które wydali powaliły mnie z nóg. Przy książce Agnieszki Lis pt.:
„Pozytywka” kierowałam się opisem na okładce, wydawnictwem i… polecajką
Katarzyny Bondy. Czy byłam zadowolona?
Monika pochodzi z małej wioski na Pomorzu. Pewnego dnia
spełni się jej marzenie. Wychodzi za mąż za Roberta, księcia z bajki. Piękny
ślub, piękna suknia to dopiero wstęp do lepszego życia w Warszawie. Ale jak
dobrze wiemy życie nie zawsze jest takie jakie chcielibyśmy by było. Dziewczyna
nie odnajduje się w nowym miejscu ani w nowej rodzinie. Według męża i teściów
powinna siedzieć w domu, nie robić nic i co najważniejsze nie mieć swojego
zdania. Taki pionek, tam gdzie się go postawi tam stoi. Pewnego dnia teściowa
mimo iż uważała dziewczynę za „wiochę” postanawia wyprowadzić synową na ludzi.
Widzi w Monice dziewczynę, którą kiedyś sama była. Jak się cała historia
skończy musisz przekonać się sama.
Chyba po raz pierwszy w swoim czytelniczo-blogerskim życiu
postanowiłam przeczytać recenzje innych blogerów nim zabrałam się za czytaną
powieść. I powiem Ci, że nie napawały mnie optymizmem. Wręcz przeciwnie. Ale
znasz mnie i wiesz, że sama muszę przekonać się na własnej skórze czy dana
pozycja jest rzeczywiście taka jak mówią o niej czytelnicy.
Od samego początku główna bohaterka doprowadzała mnie do
szewskiej pasji. Może dlatego, że należała do osób, które nie mają własnego
zdania, są popychadłami i za wszystko przepraszają. Czasem miałam wrażenie, że
za chwilę będzie przepraszać, że żyje. O RANY!!! Miałam wtedy ochotę nią
wstrząsnąć. Wrzasnąć na nią by się opamiętała. I w pewnym momencie główna
bohaterka budzi się z letargu i z marionetki przemienia się w kobietę sukcesu,
kobietę która wie czego chce i dąży do tego za wszelką cenę. I powiem Ci, że
dopiero wtedy zaczęłam darzyć Monikę lekką sympatią. Bo mimo wszystko nie polubiłam
jej do końca.
Jest to na pewno bardzo emocjonująca książka. Zawsze
powtarzam, że książka przy której czytaniu brak emocji to książka fatalna. Tutaj emocji jest aż
nadto. Buzują w czytelniku do samego końca. No i sama historia zapada w
pamięci. Bo to nie jest lukrowa powieść o miłości jak w bajce. To powieść jaką
przynosi życie, zaskakuje. Bo takie jest życie. Ono – tak samo jak powieść –
nie jest schematyczne: ślub, dzieci, wielka miłość aż do grobowej deski. Czasem
idzie coś nie tak. Tak jak tutaj w „Pozytywce” jest miłość, samotność oraz
ukazanie jak wygląda dążenie do swoich celów, po trupach.
Jeśli masz ochotę na książkę z emocjami to „Pozytywka” jest
dobrym wyborem. Nawet jeśli jest to nienawiść i chęć ukatrupienia bohaterów.
Pozdrawiam
Archer.
Archer.
Oj tak... Monika była wyjątkowo wkurzająca. Bardziej denerwowała mnie chyba tylko bohaterka ostatniej książki Joanny Sykat.
OdpowiedzUsuńKusząca recenzja :)
OdpowiedzUsuń