niedziela, 5 maja 2019

#516 Trylogia o Matyldzie i Kosmie



Lubię serie. Ale o tym już wiecie, bo wspominam to za każdym razem, kiedy nie czytam jednotomowej historii. Staram się czytać takie serie ciągiem, czyli czekam do momentu ukazania się wszystkich książek na księgarnianych półkach. Niestety, czas oczekiwania często się wydłuża, a czasem chęć przeczytania dobrej historii bierze górę nad oczekiwaniem. Tak właśnie było w przypadku - i tu wcale nie skłamię pisząc – fenomenalnej trylogii jaka wyszła spod pióra duetu Lidii Liszewskiej i Roberta Kornackiego. 

Jak słusznie zauważyliście, po przeczytaniu każdej części nie pojawiła się opinia. Było to celowe, bo chciałabym się odnieść do całości, a nie do każdej części z osobna. 

Po pierwszą część sięgnęłam pod wpływem innych czytelników. Wiecie dobrze jaką moc mają social media i nie będę się w to zagłębiać. Po prostu, instagram został „zalany” zdjęciami książki „Napisz do mnie” i postanowiłam książkę przeczytać. Ze względu na małą przestrzeń życiową, sięgnęłam po ebooka z niezawodnego legimi. Pamiętam to jak dziś, żadna historia tak bardzo mnie nie poruszyła jak początek znajomości Matyldy i Kosmy. Ich przeżycia, przemyślenia, perypetie i listy którymi się wymieniali w kawiarence. Wbito mnie w fotel, przemielono i porzucono. Bo przecież to był dopiero pierwszy tom. Na kolejny niestety trzeba czekać. 

Kiedy pojawiła się druga część, nie zabrałam się za nią od razu. Musiała chwilę odczekać na swoją kolej. I co? Znów mnie wbiło w fotel, emocjonalnie wyżęto jak ścierkę, przeczołgano tak samo jak bohaterów. Zaostrzono apetyt, dano nadzieję i znów porzucono w takim momencie, że miałam ochotę rzucać czym popadnie. A na koniec napisać do Autorów by pospieszyli się z kolejną częścią. 

I tak dotarłam do początku kwietnia, kiedy na stołach nowości w księgarniach pojawił się finał trylogii. Chodziłam wokół tego stołu delikatnie, cichutko, trącałam palcem i… serio, nie chciałam jej czytać. Naprawdę nie chciałam rozstawać się z bohaterami. Nie chciałam opuszczać ulic Łodzi i mazurskiego spokoju. Pragnęłam nadal tworzyć z Matyldą, czy nagrywać kolejne programy z Kosmą. Chciałam z nimi pić wino na werandzie siedliska, bawić się i spacerować z Helmutem. Tak bardzo nie chciałam zakończenia tej historii. 

Ale jak dobrze wiecie, tak się nie da i wszystko co dobre kiedyś się kończy. I ta historia także musiała mieć swój finał. To co bohaterom zgotowali Autorzy… jest nie do przyjęcia. Tak!!! Jak się nie zgadzam, to tak bardzo boli. Jeśli wcześniejsze części wbijały mnie w fotel, to ostatnia część rozwaliła mnie w drobny mak. Roztrzaskała i sponiewierała. Tego się nie spodziewałam. Na początku nic nie wskazywało na to co nastąpiło potem, a tak naprawdę wcześniej. Gdyż akcja finału dzieje się kilka lat po końcu części drugiej. 

Chyba dawno żadna seria książek nie sprawiła, że mam książkowego kaca. Boję się sięgnąć po inne książki bo, będę porównywać je do tych dopiero przeczytanych. Autorzy chapeu bas! Odwaliliście kawał dobrej roboty. Oprócz niebanalnej historii o miłości potrafiliście przemycić w książkach ważne tematy. Mam tu na myśli głównych bohaterów. Poza tym główny bohater przeszedł ogromną metamorfozę. Patrząc na to jaki był w pierwszej części a jaki był w finale, to trzeba przyznać, że bardzo się zmienił. Na szczęście na lepsze. 

Jak sami widzicie, po raz pierwszy nie zdradzam Wam zbyt wielu szczegółów dotyczących kolejnych części. Chcę byście sami poznali Matyldę i Kosmę i towarzyszyli im we wspólnej drodze i zostali tak samo przeczołgani emocjonalnie jak ja. 

Polecam po tysiąckroć!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz