Prawdopodobnie każdy z nas ma takie miejsce do którego może uciec. Miejsce, gdzie może się ukryć przed złem tego świata. Miejsce gdzie możemy się uspokoić, pobyć samemu ze sobą i ze swoimi myślami. Takie miejsce ma także bohater książki „Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” Anny McPartlin o którym teraz opowiem.
Maise Bean wraz z dwójką dzieci ucieka od męża kata po tym, jak pobił ją do nieprzytomności. Maise pracuje na dwa etaty by utrzymać siebie, matkę oraz dwójkę dzieci - Valerie i Jeremy’ego. Różnie radzi sobie z wychowaniem dzieci i opieką nad matką cierpiącą na demencję. W Nowy Rok umawia się na randkę z Fredem Brenannem, policjantem, który wiele razy pomagał jej wtedy gdy bił ją mąż. Dwa dni później okazuje się, że kiedy ona jadła kolację z Fredem, jej syn, Jeremy, wyszedł z domu i dotychczas nie wrócił. Tak rozpoczynają się rozpaczliwe poszukiwania chłopca, który zaginął wraz z najlepszym przyjacielem Rave’m.
Po książkę sięgnęłam z ciekawości. Jakiś czas temu moja koleżanka z pracy zachwycała się inną pozycją tej Autorki „Ostatnie dni królika” i pomyślałam sobie, że może warto zapoznać się z najnowszą książką. Skoro tamta była dobra ta nie mogła być inna. I tak też było. Ta książka zaskakuje i uświadamia kilka rzeczy. Ale o tym za chwilę.
Maise po dwudziestu latach od tragicznych wydarzeń postanowiła napisać książkę. Zrobiła to,
by pokazać światu co się jej wtedy przydarzyło. Całą historię poznajemy z punktu widzenia każdego
z bohaterów, wydarzenia z ich perspektywy oraz ich przemyślenia. To ułatwia czytelnikowi zrozumieć każdą z postaci. Ta spisana historia to nie tylko ból zrozpaczonej matki, która nagle traci kontakt z dzieckiem. To także przeżycia wszystkich osób pośrednio powiązanych z Maise i jej rodziną. W końcu też strach Jeremy’ego przed odrzuceniem po przyznaniu się do odmienności.
Autorka w swojej powieści pokazała jak łatwo jest nam oceniać innych. Jak łatwo nam szufladkować ludzi przez pryzmat ich odmienności. A przecież tak naprawdę to każdy z nas jest inny, więc w zasadzie nie mamy prawa nikogo oceniać.
W książce temat homoseksualizmu został poruszony ze zrozumieniem. Muszę przyznać, że Autorka bardzo dokładnie pokazała jak bardzo ten temat jest delikatny i jak bardzo młodzi ludzie boją się przyznać do własnej odmienności. Boją się odrzucenia, potępienia. Paraliżuje ich strach, boją się, że zostaną wyśmiani.
„Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” to książka obok której nie można przejść obojętnie. Nie można się od niej oderwać, gdyż jesteśmy cały czas ciekawi dalszego rozwoju akcji. Jestem pewna, że teraz sięgnę po książkę „Ostatnie dni królika”, by znów dać się porwać historii która sprawi, że tak łatwo o takiej książce nie zapomnę.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Harper Collins
Ciekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuń