Magdaleny Witkiewicz nie trzeba przedstawiać nikomu, tak samo jak jej książek. Autorka sama ostatnio przyznała, że swoje książki wydaje naprzemiennie: jedną do płaczu, jedną do śmiania się. Niektórzy wolą te do śmiania się, bo boli od nich brzuch i mięśnie twarzy. No i można się przy nich odprężyć. Mnie ten podział nie dotyczy, lubię oba rodzaje twórczości Autorki. Bo przecież nie zawsze w życiu jest nam do śmiechu i to też Magda udowadnia w swoich książkach. Po zabawnej pozycji, którą napisała wraz z Nataszą Sochą, przyszedł czas na książkę, po której czytelnik będzie starał się zapanować nad chaosem myśli, gdy tylko dotrze do ostatniej kropki. „Cześć, co słychać” to najnowsze literackie dziecko Magdy, które niedawno miało swoją premierę.
Zuzanna od piętnastu lat jest żoną Wojtka i mamą Poli oraz Igi. Pewnego dnia na jednym z portali społecznościowych jej przyjaciółka z liceum wrzuca zdjęcie ze studniówki. Dwadzieścia lat, szmat czasu. W Zuzi odżywają wspomnienia. Przypomina sobie, swoją dawną, szkolną, szaloną miłość. W piwnicy rodziców znajduje karton, w którym zachowały się listy pisane do Pawła, dawnej miłości. Pod wpływem listów, emocji, które na nowo się odezwały oraz ilości wypitego wina, Zuza wysyła do Pawła wiadomość. Nie przypuszcza, że trzy krótkie słowa „Cześć, co słychać?” wywrócą jej poukładane życie do góry nogami.
W najnowszej powieści Magdaleny Witkiewicz główna bohaterka, czując się przytłuczona szarą codziennością i brakiem romantyzmu i motyli w brzuchu, postanawia odnowić znajomość ze swoją dawną miłością. Wie, że nie jest to dobry pomysł, ale jest to silniejsze od niej. Bohaterka gubi się w emocjach. Tłumaczy też, że kocha męża i nie chce go skrzywdzić. Jak dobrze wiemy, jest to zagłuszanie sumienia, które odzywa się w takiej sytuacji i tłumaczenie, że nic złego się nie robi. W ostateczności , „rubikon” nie zostaje przekroczony, ale małżeństwo cierpi.
Podczas czytania powieści gdzieś tam kołatała mi się myśl, że Magda pisała już coś podobnego. Żona pisze listy do innego mężczyzny. Przecież to już było w „Zamku z piasku”. Do pewnego momentu owszem, tak. Tylko pod koniec jest… sorry za słowo… pierdolnięcie pięścią między oczy czytelnika.
Przyznaję, że takiego zakończenia zupełnie się nie spodziewałam. Ale to przecież norma w książkach Magdy. Nagle okazało się, że historię Zuzy poznajemy z innej strony, poznajemy sekret, który ukrywała przez cały czas. Tak, Autorka zaskakuje zakończeniem.
Nie jest to książka, jakby mogło się wydawać, dla kobiet w połowie życia. Bo tak naprawdę zdarza się, że za motylami w brzuchu, romantyzmem w związku tęsknimy nie tylko po piętnastu latach małżeństwa, ale może być też że po dwóch czy trzech. Tylko od nas zależy czy to wszystko będziemy mieć z ukochanym, czy kimś innym. Zanim napiszemy do kogoś „Cześć, co słychać” zastanówmy się czy te trzy proste, na pierwsze oko niewinne słowa, nie zniszczą komuś życia. Poza tym, jeśli nabałaganimy w żuciu, musimy posprzątać, ponosząc tego konsekwencje.
Po raz kolejny Magdalena Witkiewicz napisała powieść od której nie sposób się oderwać. Po raz kolejny to historia o każdej z nas. Polecam!!!
Świetna recenzja ciekawej książki :)
OdpowiedzUsuńMam tę książkę w czytelniczych planach :)
OdpowiedzUsuń